[ Pobierz całość w formacie PDF ] .I nie troszcząc się o furę jarzyn, którą zresztą zostawił pod opieką służącego, pseudoogrodnik, a właściwie stary nasz znajomy, Montbar, skręcił konia w stronę lasku Monnet ipuścił się galopem.Jego koń był lepszy od szkapy pocztowej, na której jechał Roland: był to doskonały końwyścigowy.Toteż pomiędzy lasem Monnet i Polliat Montbar przegonił dwóch jezdzców.Przybywszy do M��on, zatrzymał się w zajezdzie koło poczty.Sposób, w jaki witano Montbara w zajezdzie, wskazywał, że znali go tam od dawna.192 Ach to pan, panie de Jayat rzekł gospodarz. Właśnie wczoraj myśleliśmy nad tym, cosię z panem stało.Już chyba z miesiąc nie był pan u nas. Doprawdy, tak dawno! odparł młody człowiek. Tak, rzeczywiście.Bawiłem uznajomych, u państwa Treffort i Hautecourt.Znasz przecież tych państwa z nazwiska? Z nazwiska i osobiście. Polowaliśmy z ogarami.Mają świetne psy, słowo honoru! Ale czy można coś dostać dojedzenia? Dlaczego by nie? No to proszę o kurczę, butelkę wina, dwa kotlety, owoce. Zaraz będzie.Podać w pańskim pokoju, czy w sali ogólnej? W sali; to weselej, lecz przy osobnym stole i nie zapomnijcie o koniu.Gospodarz wydałstosowne polecenia.Montbar usadowił się przed kominem, podniósł opończę i grzał nogi. Czy zawsze trzymacie pocztę? zapytał gospodarza, chcąc widocznie podtrzymaćrozmowę. Oczywiście! To tutaj przeprzęgają konie w dyliżansach? Nie w dyliżansach, lecz w karetkach. Ach, prawda.Muszę jechać do Chambery w tych dniach.Ile jest miejsc w karetce? Trzy.Dwa w środku i jedno na kozle. Czy znajdzie się dla mnie wolne miejsce? Może.Ale pewniejszą rzeczą jest mieć własny ekwipaż. A wcześniej miejsca nie można zamówić? Nie.Bo mogą przecież być podróżni, jadący z Paryża do Lugdunu. A, to ci arystokraci! rzekł ze śmiechem Montbar. Przypomniało mi się, z powoduarystokratów, że jedzie tu za mną jeden taki.Minąłem go ćwierć wiorsty od Polliat.Zdaje misię, że szkapę ma nietęgą. Cóż dziwnego.Moi koledzy mają bardzo złe konie! Patrz no.Oto nasz gość odparł Montbar. Myślałem, że go zostawiłem za sobą dalej.W istocie, w tej samej chwili Roland nadjechał galopem i wpadł na podwórze.Czy pan bierze pokój nr l, panie de Jayat? zapytał gospodarz. Czemu pytasz? Bo to najlepszy pokój.Jeśli nie, oddam go nowo przybyłemu, jeśli zechce nocować. Nie zajmujcie się mną.Jeszcze nie wiem, czy zostanę, czy też pojadę dalej.Jeśli nowygość zechce, oddajcie mu nr l.Ja zajmę nr 2. Zniadanie podane zameldował chłopak z drzwi, prowadzących do sali.Montbar wszedł do sali ogólnej; w tej samej chwili Roland wszedł do kuchni.Montbar siadł tyłem do drzwi.Była to zbyteczna ostrożność, gdyż Roland nie wszedł dosali.Po deserze sam gospodarz przyniósł mu kawę.Montbar zrozumiał, że gospodarz pragnął pogawędzić.I było mu to na rękę, gdyż chciałsię rozpytać o pewne rzeczy. Co słychać zapytał Montbar z naszym podróżnym? Czy tylko konia zmienił ipojechał dalej? Nie, nie odpowiedział gospodarz. Miał pan rację to arystokrata.Kazał sobie podaćśniadanie do swojego pokoju. Do swojego, czy do mojego zapytał Montbar. Pewnie daliście mu sławetny nr l. Cóż ja winien, panie de Jayat.Wszak zostawił pan ten pokój do dyspozycji. Dobrze zrobiliście.Zadowolę się pokojem nr 2.193 Ależ tam będzie panu zle.Od nr l ten pokój oddzielony jest cienkim przepierzeniem;słychać wszystko, co się mówi lub robi obok.Boję się, że ten młody człowiek będzie panuprzeszkadzał. Czy wygląda na hałaśliwego? Nie; ale wygląda mi na oficera. Z czego to wnosicie? Z ruchów najpierw.Następnie z tego, że pytał o pułk stacjonujący w M��on.Powiedziałem mu, że jest to 7 pułk strzelców konnych. A to dobrze odpowiedział mi na to znam dowódcę.Jest moim przyjacielem.Czy wasz chłopiec może zanieść mu kartę zzapytaniem czy zechce przyjść do mnie na śniadanie?. Ach, tak!Rozumie pan teraz dwóch oficerów razem.Mogą hałasować.Może zechcą zjeść obiad ikolację. Mówiłem już, mój drogi, że nie byłem pewien czy będę tu nocować.Czekam na listy zParyża; od nich zależeć będzie, co zrobię.Tymczasem rozpalcie ogień w nr 2, tylko jaknajciszej, aby nie przeszkadzać memu sąsiadowi.Proszę też o papier i pióro; muszę pisać.Polecenie Montbara wykonano szybko.Gospodarz mówił prawdę; zza ściany dochodziły różne odgłosy.Toteż Montbar słyszałdokładnie, jak posługacz zaanonsował Rolandowi pułkownika Saint-Maurice, a potem jegokroki na korytarzu; słyszał okrzyki obu przyjaciół, zadowolonych ze spotkania.Obaj oficerowie poznali się wcześniej we Włoszech.Roland służył pod komendą Saint-Maurice'a, który był wówczas kapitanem; de Montrevel zaś dopiero porucznikiem.Dziś równi byli stopniem.Nadto Roland miał dwa zlecenia: pierwszego konsula i prefektapolicji, którzy przyznali mu prawo komenderowania oficerami równego stopnia, a nawet, wgranicach misji oficerami wyższych stopni.Morgan nie mylił się w swoich domysłach, że brat Amelii tropi towarzyszy Jehudy.Jegoprzewidywania potwierdziła rozmowa oficerów.I tak, pierwszy konsul istotnie wysłał 50 000 franków dla Ojców z góry Zw.Bernarda.Istotnie, wysłano tę sumę pocztą, lecz była to właściwie zasadzka.Spodziewano się, że w tensposób uda się złapać rozbójników, o ile nie nastąpi to w klasztorze w Seillon lub w jakiejśinnej kryjówce.Chodziło tylko o to, jak ich ująć.Nad tym obaj oficerowie debatowali przez cały czas śniadania.Po deserze doszli do porozumienia i uzgodnili plan.Tegoż wieczora Morgan odebrał list następującej treści: W piątek, o godzinie piątej wieczorem, jak zapowiedział Adler, wyjedzie z Paryżakaretka z 50 000 franków dla Ojców Zw.Bernarda.Trzy miejsca są już zamówione przez trzech podróżnych.Jeden z nich wsiądzie w Sens,dwaj pozostali w Tonnerre.Podróżnymi wewnątrz karetki będą: p.Roland de Montrevel ipułkownik siódmego pułku strzelców, stojącego w M��on.Na kozle jechać będzie jeden znajdzielniejszych agentów obywatela Fouch�go.Będą ubrani po cywilnemu, lecz uzbrojeniod stóp do głów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|