X
 

     

Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Królowa uśmiechnęła się. Wprowadz go tu, Karolino, chcę go widzieć.Karolina schwyciła się za głowę obiema rękoma, jakby się przekonać chciała, że nie śni; potem po-woli podniosła się z ziemi, spojrzała na królową ze zdziwieniem, a otrzymawszy powtórny rozkaz, wy-szła z komnaty.Królowa zsunęła firanki łóżka, a przez pozostawiony otwór wytknęła głowę, ujmując ręką fałdy fi-ranek pod brodą.Wiedziała dobrze, że piękności jej nie zaszkodzi wcale odbłysk czerwonego światła odjaskrawej, kolorwej materii.74 Zaledwie zdążyła tak zabezpieczyć wstydliwość swoją, weszła Karolina, a za nią jej kochanek.Był to przystojny młody człowiek, lat dwadzieścia do dwudziestu dwu mieć mogący, o czole szero-kim i otwartym, o oczach niebieskich i żywych bardzo.Włosy miał blond i cerę bladą; ubrany był wkaftan z sukna zielonego; spodnie tegoż samego koloru, obcisłe mocno  odznaczały muskuły jego nóg.Pas ze skóry żółtej podtrzymywał miecz ze stali, o szerokiej klindze; rękojeść miecza błyszczała, mocnowytarta.Były to ślady przyzwyczajenia, jakie miał młodzieniec, wspierając na niej jedną rękę, tak jak wtej właśnie chwili, podczas gdy w drugiej trzymał kapelusz filcowy w rodzaju ówczesnych czapeczekmyśliwskich.Wszedł i postąpiwszy dwa kroki, stanął.Królowa jednym szybkim rzutem oka objęła całą tę postać.Bez wątpienia, egzamin ten trwałby dłużej, gdyby mogła przewidzieć, że stoi przed nią jeden z tychludzi, którym los przeznaczył w życiu jednak taką godzinę, w ciągu której mają być narzędziem woliNajwyższego, zmieniającej losy narodów.Ale, jak powiedzieliśmy, nic w nim nie zdradzało podobniewielkiego przeznaczenia i w tej chwili był to sobie po prostu przystojny, młody chłopiec, blady, bojazli-wy i zakochany. Jak się nazywasz?  spytała królowa. Perrinet Leclerc. Czyim jesteś synem. Aawnika Leclerca, klucznika bramy Saint Germain. Czym się trudnisz? Handluję żelastwem na małym mieście. I porzuciłbyś to zajęcie, aby wejść w służbę kawalera de Bourdon? Wszystko bym porzucił, miłościwa pani, aby być razem z Karoliną. I nie bądzie ci trudno przyzwyczaić się do obowiązków nowej służby? W sklepie moim, jako handlarza żelastwem, jest broń wszelkiego rodzaju od maczugi aż do szty-letu i od łuku do kopii.Każdą bronią przeto nauczyłem się władać, miłościwa pani, i umiem to wszystkotak dobrze, jak najlepszy rycerz. A jeżeli otrzymasz to miejsce, będziesz mi wdzięczny i rozkazom moim posłuszny?Młody chłopak podniósł oczy, śmiało spojrzał w oczy Izabelli i rzekł z pewnością siebie: Będę, miłościwa pani, wdzięczny bez granic i posłuszny, o ile zgodzi się to z tym, co winien je-stem Bogu i najjaśniejszemu, nam panującemu królowi Karolowi, tak mi Panie Boże dopomóż!Królowa zmarszczyła czoło. Dobrze więc  rzekła  możesz uważać rzecz tę za skończoną.Kochankowie wymienili między sobą spojrzenie pełne miłości i szczęścia.W tejże chwili gwałtow-ny hasłas dał się słyszeć w podwórzu. Co to jest?  zawołała królowa.Karolina i Leclerc pośpieszyli do okna. O Boże Wielki!  zawołała młoda dziewczyna z przerażeniem. Co to jest? co się dzieje?  powtórnie zawołała królowa. O, pani nasza! Całe podwórze napełnione zbrojnymi, którzy rozbroili naszą załogę! Panowie deGiac i de Graville są aresztowani. Byłżeby to napad Burgundczyków?. wykrzyknęła Izabella. Nie, najjaśniejsza pani  rzekł Leclerc. Są to ludzie hrabiego d Armagnac.Poznaję ich białekrzyże! A tam ich dowódca!  zawołała Karolina. Pan Dupuy! Towarzyszy mu dwóch kapitanów.Py-tają o apartamenta królowej, bo widzę, jak im te okna wskazują.Oto idą, już weszli.już są na scho-dach. Czy mam ich wpuścić?  krzyknął Leclerc, wydobywając do połowy swój sztylet. Nie, nie!  żywo zawołała królowa. Skryj się, młodzieńcze, do tego gabinetu.Być może, żebędziesz mógł być mi użyteczny, ale to stać się może jedynie pod warunkiem, że nie będą powiadomienio twojej obecności, inaczej sam zginiesz i mnie się na nic nie przydasz!.Karolina popchnęła Leclerca do małego, ciemnego pokoiku, znajdującego się w pobliżu łoża Iza-belli.Królowa wyskoczyła z łóżka, zarzuciła na siebie szeroką suknię z brokateli, przybraną futrem, a wpośpiechu za całą przepaskę służyły jej skrzyżowane ręce.Włosy jej rozpuszczone spadały na ramiona i75 dosięgały prawie kolan.W tej chwili Dupuy, w towarzystwie dwóch kapitanów, podniósł zasłonę i niezdejmując kapelusza z głowy, zwrócił się do Izabelli: Najjaśniejsza pani, jesteś moim więzniem.Izabella krzyknęła; w krzyku tym odbijał się gniew i zdziwienie; potem czując, że nogi chwieją siępod nią, upadła na łóżko, spojrzała na tego, który mówił do niej z takim brakiem szacunku i wymówiła zcierpkim uśmiechem:Czyś stracił zmysły, panie Dupuy?. To król nasz i pan, niestety, utracił je  odpowiedział  gdyż gdyby je posiadał dotychczas, był-bym miał sposobność powiedzieć pani wcześniej to, co przed chwilą powiedziałem. Mogę być uwięziona, ale jeszcze jstem królową, a gdybym nią nawet nie była, to zawsze jestemkobietą; przemawiaj waszmość do mnie z głową odkrytą, jakbyś mówił do swego marszałka, gdyż przy-puszczam, że to on cię tu przysyła. Nie mylisz się, pani, przychodzę z jego rozkazu  odpowiedział Dupuy, zdejmując powoli kape-lusz jak człowiek czyniący zadość swej własnej woli, a nie cudzemu rozkazowi. Dobrze  odrzekła królowa. Ponieważ jednak oczekuję króla, to zobaczymy jeszcze, kto tu jestpanem: marszałek czy król. Król nie przybędzie. Powiadam panu, że ma przyjechać. W połowie drogi król spotkał pana de Bourdon.Królowa drgnęła; Dupuy zauważył to i uśmiechnął się. Cóż stąd?  powiedziała królowa. To, że spotkanie to zmieniło zamiary króla, a zapewne i zamiary rycerza, gdyż spodziewał siępewno wracać sam, a tymczasem w tej chwili jedzie pod dobrą strażą; miał on zapewne zamiar wrócić doswego pałacu, my tymczasem przeznaczyliśmy mu mieszkanie w Ch�telet. W więzieniu! Za co?.Dupuy uśmiechnął się. Musisz pani wiedzieć lepiej, aniżeli my, za co! Mam nadzieję, że życiu jego żadne nie zagraża niebezpieczeństwo?. Niedaleko jest z Ch�telet na plac de la Gr�ve  rzekł, śmiejąc się, Dupuy. Czyżby go miano zamordować?!. Przypomnij sobie, królowo  rzekł Dupuy, patrząc na nią wzrokiem dumnym i surowym  księciaOrleanu.Był on pierwszym w królestwie, po królu naszym i panu, miał czterech lokai niosących kopie,dwóch paziów dzwigających miecze ostatniego wieczora, gdy przebywał ulicę Barbette, wracając odpani z wieczerzy.A skoro obydwaj jedną popełnili zbrodnię, czemuż by nie miał spotkać ich los jednaki?Królowa podniosła się z wyrazem najstraszniejszego gniewu; krew nagle uderzyła jej do twarzy,zdawało się, iż wytryśnie wszystkimi porami.Wyciągnęła rękę ku drzwiom, postąpiła krok naprzód igłosem ochrypłym z wściekłości, wymówiła jedno tylko słowo: Precz!.Dupuy, nie zmieszany, usunął się krok w tył [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript