[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Miał przy sobie jedynie niecałe czterdzieści siedem tysięcykredytów, które wygrał tego wieczora, a także miniaturowy, nierzucający się w oczypięciostrzałowy paralizator, który ukrył pod opasującą ciało welwoidalną szeroką szarfą.To była jedyna osobista broń, na jaką pozwalał sobie, kiedy wyruszał na podbójmrocznego, najeżonego niebezpieczeństwami wszechświata.Wolał polegać na własnymsprycie i rozumie niż na jakiejkolwiek innej, śmiercionośnej broni.Wagonik mknął na północ tunelem, wiodącym po cięciwie krzywizny, jaką stanowiłapowierzchnia asteroidy.Miejscami osiągał prędkość kilku tysięcy kilometrów na godzinę.Lando nerwowo się kręcił, niecierpliwie odliczając chyba każdą sekundę i kilometr.Pamiętał, że wysłał Vuffiego Raa do kosmoportu i polecił mu dokończyć naprawiania Sokoła i mieć na niego oko.Co się stało?Mały robot był pacyfistą, ponieważ tak nakazywały mu najbardziej podstawowe regułyoprogramowania.Czyżby tę jego cechę wykorzystał jakiś sabotażysta? Czyżby obezwładniłandroida i wzniecił pożar na pokładzie statku?30@ Lando Calrissian i Ogniowicher OseonaRozległ się głośny świst plastikowych uszczelek i wagonik zwolnił, a potem całkowicieznieruchomiał.Przezroczyste dwuskrzydłowe drzwi rozsunęły się na boki i wypuściłyCalrissiana do labiryntu jaskrawo oświetlonych podziemnych tuneli, wykutychbezpośrednio pod płytą lądowiska.Biegnąc głównym, chyba najszerszym z nich, młodyhazardzista musiał minąć kilkanaście odchodzących w obie strony węższych korytarzy.W końcu dotarł do tunelu oznaczonego jako 17-W.Holograficzny napis, prowizoryczniewyświetlony w przymocowanych do ściany prostokątnych ramkach, głosił w sześciunajczęściej używanych językach: SOK�A MILENIUM KAPITAN I WAAZCICIEL: LANDO CALRISSIANKapitan i właściciel gwiezdnego statku popatrzył na umieszczone w sklepieniu tuneluwielkie, okrągłe, odporne na duże ciśnienia drzwi, w tej chwili połączone z podbrzuszem Sokoła za pośrednictwem giętkiego, składanego harmonijkowo rękawa.Prowadziła donich metalowa drabinka, która ciągnęła się także przez całą długość owej elastycznej rury.Młodemu hazardziście wydało się dziwne, że nigdzie nie widzi nikogo, kto zajmowałbysię gaszeniem pożaru.Jedynymi dzwiękami, jakie dobiegały jego uszu, były normalneodgłosy pracy najrozmaitszych urządzeń i mechanizmów.Lando pokręcił głową, po czym zaczął się wspinać po szczeblach drabinki.Wyłonił się z rękawa przez właz, umieszczony w płytach podłogi biegnącego szerokimhakiem korytarza Sokoła.Przekonał się, że wszystkie światła na pokładzie płonątrochę słabszym niż zazwyczaj blaskiem.Po jaskrawo oświetlonych pomieszczeniachwnętrza kosmoportu uznał ten fakt - podobnie jak dobrze znany nieporządek, panującyw pomieszczeniu - za coś kojącego nerwy i normalnego.Stwierdził, że wszędzie panujeniemal idealna cisza.Skradał się korytarzem, dopóki nie natrafił na pierwszą końcówkęinterkomu, przymocowaną do płaszczyzny jakiejś grodzi.Starając się nie okazywać zdenerwowania, wcisnął klawisz.- Vuffi Raa?- Tak, mistrzu? - odpowiedział pogodny głos.- Jestem na zewnątrz, na powierzchnikadłuba.Kończę instalować nowy reduktor przesuwnika fazy.- No cóż, ja jestem na pokładzie i próbuję zorientować się, co się dzieje.Czy przypadkiemdzisiejszego wieczora nie gasiłeś tu jakiegoś pożaru?- Słucham, mistrzu? Ależ skądże! Chyba że chodzi ci o iskry, jakie sypały się w trakciespawania.ale to działo się podczas topienia metalu w próżni.Nie mogło być mowy ożadnym płomieniu.Dlaczego pytasz?W umyśle Calrissiana zaczęły się krystalizować najprzeróżniejsze brzydkie podejrzenia.- Hmm, może to wyda ci się dziwne, ale skąd mam mieć pewność, że to z tobąrozmawiam?- Mistrzu, czy stało się coś złego? Oczywiście, że nie rozmawiasz z nikim innym.Proszę,podejdz do sterburtowego bąbla działka, abym mógł ci się pokazać.Istniało prawdopodobieństwo, że i w tym kryje się coś całkiem innego, niż z początkumogło się wydawać.Z nerwami napiętymi jak postronki, Lando wyciągnął paralizator.Skradając się cicho jak duch, wszedł do krótkiego tunelu wiodącego do stanowiskaartylerii.Przycisnął plecy do zaokrąglonej metalowej powierzchni i przesuwał siępod ścianą dopóty, dopóki nie ujrzał przezroczystej bańki i zainstalowanego w niejczterolufowego działka.Zobaczył także odległe nagie skały, zalewane jaskrawym blaskiem promieni słońcaOseona.Kosmoport był kiedyś dnem naturalnego, mającego wiele kilometrów średnicy krateru. Sokół spoczywał prawie dokładnie pośrodku tej płaszczyzny.Tu i ówdzie parkowałyinne statki, osadzone nad przydzielonymi ich pilotom otworami luków remontowych albo31@ Lando Calrissian i Ogniowicher Oseonatowarowych.Widać było kilka luksusowych jachtów, towarowych barek i frachtowców,a także jednostek należących do handlarzy, pośredników czy dostawców artykułówżywnościowych.Mniej więcej w połowie odległości między środkiem krateru a skalnąścianą rozpierał się przestarzały, ale całkiem dobrze utrzymany wojenny okręt, sprawiającywrażenie krążownika.No cóż - pomyślał Lando.- Każdy ma swój gust.Mimo iż świeciłosłońce, na niebie widać było także o wiele bledsze punkciki gwiazdek.Zapewne chciaływ taki sposób chociaż trochę powiększyć natężenie blasku.Nagle hazardzista zauważył kątem oka, że coś się poruszyło.Natychmiast przykucnął i -nie wypuszczając z dłoni rękojeści miniaturowego pistoletu - wyciągnął przed siebie obieręce.Wyglądało to, jakby lufa broni rozglądała się za ofiarą, którą mogłaby ukąsić.O przezroczystą płytę bańki zachrobotała jakaś chromowana macka.Kiedy robot,uwieszony na jednym manipulatorze, opuścił resztę ciała, Lando przekonał się, żespogląda w jego pojedyncze, jarzące się rubinowym blaskiem szklane oko.Hazardzista przycisnął guzik interkomu, umieszczonego z boku fotela artylerzysty.- Przepraszam, stary ścinaczu nitów.Wygląda na to, że tego wieczora zachowuję się jakpodejrzliwy paranoik.Jakaś troskliwa dusza przeszkodziła mi w grze - chyba nie muszędodawać, że przynoszącej całkiem niezły dochód - twierdząc, że frachtowiec się pali.Czyw ogóle coś ciekawego wydarzyło się na twoim krańcu wszechświata?Mimo iż wisiał, mały android wykonał ruch, który mógł być zinterpretowany jedynie jakowzruszenie ramionami.- Ja tylko tu sprzątałem, mistrzu.Nie działo się nic ciekawego.Nikt nie starał siękomunikować ani ze mną, ani z tobą.Nikt mnie nie odwiedzał.Nie widziałem nikogo,kto zbliżałby się do statku na odległość mniejszą niż sto metrów.Nie licząc oczywiścieportowych automatów.Czy chcesz, żebym wrócił na pokład i.- Nie zawracaj sobie tym głowy - przerwał Lando.- Może jeszcze nie jest za pózno, żebywrócić do gry.Mały robot pomachał na pożegnanie wolną macką.- Bardzo dobrze, mistrzu.Zobaczymy się w hotelu.- Dobranoc, Vuffi Raa.Coś mignęło, jakby na tle tarczy słońca przeleciał nagle jakiś statek, na ułamek sekundykryjąc w cieniu kadłub Sokoła Milenium.Lando wyszedł z artyleryjskiego bąbla i podążając łukowato wygiętym korytarzem,skierował się prosto do otworu, przez który wydostał się na pokład.Zaczął schodzić poszczeblach metalowej drabiny.Tym razem czynił to o wiele ostrożniej, żeby nie poplamićsmarem półoficjalnego munduru.Kiedy stanął na przedostatnim szczeblu, usłyszał zaplecami głośny zgrzyt czyichś butów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|