[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zagryzam wargi, z trudem zachowując spokój, kiedy jeden z nich łapie mnie za ramię ipcha na tył ciężarówki.- Wskakuj - warczy.Stoję i patrzę mu w twarz za osłoną, Dwaj inni podchodzą do mnie z boków, łapią za nogi, unoszą iwrzucają przez brudną klapę plandeki do ciężarówki.Ląduję na płask w ciemności i nim zdążę sięprzesunąć, Patrick i Nancy lądują ciężko na mnie.Twarz mam przyciśniętą do brudnej podłogi, atamci dwoje jeszcze bardziej mnie w nią wciskają, kiedy próbują się z siebie wyplątać.- Nic ci nie jest - odzywa się szeptem ktoś koło miejsca, gdzie wylądowałem.Nie poznajęgłosu.- Jesteś wśród przyjaciół.Tamci wreszcie złażą ze mnie i w końcu mogę się podnieść.Próbuję stanąć, ale nagle zapala sięsilnik ciężarówki i szarpnięcie sprawia, że znowu się przewracam.Ktoś pomaga mi wstać i po razpierwszy mogę się rozejrzeć.Liczę ciemne kształty - siedemnaście osób łącznie z Patrickiem iNancy.Jest tu niewiele światła, ale natychmiast wiem, że są tacy jak ja.Mężczyzni, kobiety i dzieci- wszyscy tacy jak ja.38Mam wrażenie, że jechaliśmy wiele godzin, ale wiem, że to nie trwało tak długo.Zatrzymaliśmysię jeszcze pięć, może sześć razy, żeby zabrać jeszcze innych ludzi, ale teraz już od dłuższegoczasu nie stawaliśmy.O ile się nie mylę, zebrało się nas dwadzieścia osiem osób.To duża ulgaznalezć się wśród takich jak ja, ale mamy mało miejsca i jest tu cholernie gorąco i niewygodnie.Zakładam, że ciężarówka jest już pełna, więc dokąd nas zabierają? Mój dom, rodzina i wszystko,co straciłem, wydają się tysiące kilometrów ode mnie.Wiem, że odległość między mną a Ellisrośnie z każdą minutą spędzoną w tej cholernej ciężarówce.Plandeka nad nami odcina większość światła, więc w środku niewiele widać.Udało mi się dowlecdo boku ciężarówki, gdzie ktoś zdołał nieco unieść materiał.Niewiele widzę przez szparę, tylkobrzeg drogi, którą pędzimy.Od dłuższego czasu nie zwalniamy przed zakrętami.Musimy być najakiejś głównej drodze i to najwyrazniej pustej.Jestem praktycznie ślepy, a niczego nie słyszęprzez łomot silnika i huk kół na asfalcie.Zwiat wydaje się obcy i opustoszały, a dezorientacjawynikająca z jazdy jeszcze pogłębia to niemiłe wrażenie.Twarze, które ledwie widzę, są poobijane, puste i pozbawione wyrazu.Nikt nie rozumie, co mu sięprzytrafiło ani dlaczego.Ludzie są zbyt przerażeni, żeby rozmawiać, więc siedzą milczący izgaszeni.Czasem tylko ktoś szepnie jakieś słowo.Szkoda, że nie ma niczego, co by mogło mnieoderwać od tych myśli.Nie mam czym się zająć, więc zadręczam się Ellis i tym, co może mnieczekać na końcu podróży.Dokąd nas zabierają i co się stanie, kiedy tam dotrzemy? Ktoś bezprzekonania próbuje otworzyć tył ciężarówki.Przez kilka sekund ucieczka wydaje się możliwa,dopóki nie orientujemy się, że plandekę przymocowano od zewnątrz.Jesteśmy tu uwięzieni.Obok mnie siedzi dziewczyna, która staje się coraz bardziej niespokojna.Zwiadomie staram się niegapić na nikogo w panującym półmroku, ale zauważyłem dość, żeby wiedzieć, że jest młoda iładna, chociaż ma twarz zmęczoną, brudną i poznaczoną śladami łez.Sadzę, że jest jeszczenastolatką, co najwyżej dobiega dwudziestki.Opiera się o mnie i czuję, że cała drży.Chwilamipłacze.Chryste, sam jestem przestraszony, więc jak ona musi się czuć.Zerka na mnie, po razpierwszy patrząc mi w oczy.- yle się czuję - łka.- Chyba się pochoruję.Nie najlepiej radzę sobie w wymiotami.Proszę, nie rzygaj, myślę sobie.- Oddychaj głęboko - proponuję.- To pewnie nerwy.Wez kilka głębokich wdechów.- To nie nerwy.To choroba lokomocyjna.Cudownie.Bez zastanowienia biorę ją za rękę i zaczynam głaskać.To bardziej uspokaja mnie niżją.- Jak się nazywasz? - pytam, mając nadzieję, że może odwrócę jej uwagę i oderwę jej myśliod mdłości.- Karin.I skończyły mi się tematy.O czym mogę z nią rozmawiać? Jeśli jest taka jak ja, to właśnie odkryła,że stała się bezdomnym, pozbawionym rodziny i przyjaciół mordercą.Nie ma sensu bawić się wpogaduszki.Ty cholerny idioto, szkoda, że się odzywałeś.- Myślisz, że długo tu jeszcze będziemy? - pyta, nagle oddychając bardzo płytko.- Nie mam pojęcia - odpowiadam zgodnie z prawdą.- Dokąd nas zabierają?- Nie wiem.Słuchaj, najlepiej jeśli przestaniesz o tym myśleć.Spróbuj się na czymś skupići.Za pózno, już zaczęła wymiotować.Aapie konwulsyjnie moją rękę.Staram się obrócić ją tak, żebymogła wymiotować przez szparę w brezencie, ale nie ma na to ani dość miejsca, ani dość czasu.Wymiotuje na podłogę, obryzguje mi buty i spodnie.- Przepraszam-jęczy.Czuję odór wymiocin.Teraz sam walczę, żeby zapanować nad żołądkiem.Mam gulę w gardle isłyszę, jak ludzie wokół mnie krztuszą się i jęczą z obrzydzeniem.- Nieważne - mruczę.Wnętrze ciężarówki, w której już było gorąco i duszno z powodu liczby ludzi uwięzionych wśrodku, teraz na dodatek cuchnie.Nie sposób uciec przed fetorem, ale muszę spróbować, bo inaczejsam się dołożę do smrodu.Wstaję, opierając się o bok plandeki i teraz, kiedy jestemwyprostowany, w brezencie na wysokości oczu widzę drobne rozdarcie.Przyglądam się bliżej iwidzę, że zaczął puszczać szew.Wsuwam palce w szparę i próbuję ją rozszerzyć.Kiedy rozkładampalce, szew trzymający materiał rozchodzi się.W końcu trochę światła dziennego wpada razem zbardzo potrzebnym chłodnym, świeżym powietrzem.Mam w nosie konsekwencje- wpycham obie ręce w rozdarcie i ciągnę w dwie strony, rozrywając szew.Rozdarcie rozszerza sięna pół metra i słyszę, jak ludzie wokół mnie oddychają z ulgą
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|