[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wariuj, ile chcesz, jeżelimusisz, ale obierz sobie inny tytuł.Jakiś kotlarz wystąpił wnet z wrzaskliwą propozycją Fu-Fu Pierwszy , król pomyleńców!Tytuł od raz przypadł do gustu, a wszystkie gardziele ryknęły: Niech żyje Fu-Fu Pierwszy , król pomyleńców!Wiwatom akompaniowało hukanie, kocia muzyka i wybuchy śmiechu. Hołd mu złożyć! Koronować! Odziać w płaszcz monarszy! Berło mu dać! Posadzić na tronie!Takie okrzyki (i co najmniej dwadzieścia innych) wybuchły w jednej chwili i nim nie-szczęsna mała ofiara rozbawionej tłuszczy zdążyła dech złapać, ukoronowano ją cynową mi-są, odziano w postrzępioną derę, posadzono na baryłce, w rękę zaś wtłoczono kolbę kotlarzazamiast berła.Potem wszyscy padli przed chłopcem na kolana i ocierając oczy brudnymiszmatami i fartuchami, podnieśli chór ironicznych lamentów i szyderczych błagań: Zmiłuj się nad nami, o najlepszy z królów! Nie depcz lichego robactwa, miłościwy panie! Ulituj się nad swymi niewolnikami i pociesz ich monarszym kopniakiem! Uraduj nas i ogrzej promieniami gorejącego słońca majestatu! Pobłogosław ziemię dotknięciem stopy, abyśmy mogli zlizywać pył z twych śladów i ro-snąć w godności własnej!66 Racz plunąć na twe sługi, miłościwy panie, aby dziatki naszych dziatek mówiły o mo-narszej łasce i na wieki wieków chadzały w dumie i szczęśliwości.Ale krotochwilny kotlarz zatriumfował tego wieczora i najświetniejsze zyskał laury.Ukląkł przed monarchą i udawał, że całuje stopę, lecz został z obrzydzeniem kopnięty.Wów-czas począł obchodzić wesołą kompanię i żebrać o kawałek szmaty, którą zamierzał okryćmiejsce dotknięte czcigodną stopą, aby, jak powiadał, uchronić je od zetknięcia z pospolitympowietrzem.Kotlarz mówił ponadto, że zrobi fortunę, gdyż wyjdzie na gościniec i będzieokazywał to uświęcone miejsce za każdorazową opłatą stu szylingów.Był w ogóle tak zabój-czo uczesany, że wzbudził zazdrość i podziw całej szajki.Azy upokorzenia i gniewu zabłysły w oczach małego króla, który pomyślał w głębi zranio-nego serca: Gdybym wyrządził im najgorszą krzywdę, nie mogliby potraktować mnie okrutniej.Azamierzałem przecież okazać łaskawość, oni zaś odpłacili mi tak niegodziwie.67ROZDZIAA XVIIIKR�LEWICZ WZR�D WA�CZG�WSzajka wagabundów wstała o rannym brzasku i ruszyła w drogę.Nad głowami mieli po-chmurne niebo, pod nogami śliską ziemię, wokół nasycający powietrze zimowy chłód.Ogól-na wesołość zginęła bez śladu.Jedni byli posępni i małomówni, inni gniewliwi i zrzędni.Ni-komu nie dopisywał humor, wszystkich zaś dręczyło pragnienie.Harap powierzył Jacka pieczy Hugona, któremu udzielił jakichś zwięzłych wskazówek,a Johnowi Canty przykazał trzymać się z dala od syna i zostawić go w spokoju.Zapowiedziałrównież Hugonowi, aby nie był dla chłopca zbyt surowy.Po niedługim czasie chłód złagodniał, mgła zrzedła nieco.Włóczędzy przestali drżeć zzimna i nabrali trochę ducha.Z każdą chwilą byli pogodniejsi, wreszcie zaś poczęli przeko-marzać się między sobą albo urągać spotykanym na gościńcu przechodniom.Dowodziło to, iżraz jeszcze budzą się do życia, a wartość jego uciech oceniają należycie.Rzucało się jednak woczy, iż ludzie tego pokroju budzą grozę, wszyscy bowiem ustępowali im z drogi i pokornieprzyjmowali wszeteczne docinki, nie myśląc zgoła 10 właściwej odprawie.Wagabundy po-rywali bieliznę z płotów, nierzadko w oczach właścicieli, którzy nie próbowali protestować,jak gdyby zadowoleni, że chociaż płoty nie zostały zabrane.Wkrótce banda urządziła najazd na jakąś małą zagrodę i gospodarzyła tam niby we wła-snym domu, a drżąca ze strachu wieśniacza rodzina do cna pustoszyła spiżarnie, aby przyjąćśniadaniem nieproszonych gości.Wagabundy głaskali pod brodę gospodynię i jej córki, gdyniewiasty te podawały im jadło, czynili na ich temat nieprzystojne żarty, śmieli się rubasznie,rzucali nieprzystojne słowa.Gospodarza i jego synów obrzucali kośćmi lub resztkami jadła,od których gradu wieśniacy musieli się wciąż uchylać, celne zaś strzały witane były hura-ganem oklasków.Na zakończenie goście posmarowali masłem głowę jednej z córek, gdy taobruszyła się na zbytnie poufałości, kiedy zaś odchodzili, zapowiedzieli, że wrócą i spaląchatę wraz z mieszkańcami, jeżeli władze usłyszą choćby jedno słówko o najezdzie.Około południa, po długim i nużącym marszu, banda zatrzymała się na postój za żywo-płotem, na krańcach sporego miasteczka.Odpoczynek trwał godzinę, pózniej wagabundyrozproszyli się po okolicy, aby z rozmaitych stron wkroczyć do tej miejscowości i zająć siętam przeróżnymi rzemiosłami. Jacka posłano z Hugonem.Przez czas pewien chłopcymyszkowali tu i ówdzie, a Hugon pilnie, lecz bez powodzenia szukał jakiejś korzystnej spo-sobności.Wreszcie powiedział: To podłe miejsce i nic nie widać w nim do ukradzenia.Będziemy żebrać. B ę d z i e m y , do kroćset! Pracuj w swym fachu, jeśli ci z tym wygodnie.J a nie będężebrał. Nie będziesz! zawołał Hugon i ze zdziwieniem spojrzał na króla. Z pozwoleniem, odkiedy to się nawróciłeś! Co ty wygadujesz? Co wygaduję? Alboś przez całe życie nie żebrał na ulicach Londynu? Ja? Ty błaznie! Oszczędzaj komplementów, to zapas na dłużej ci starczy.Twój ojciec powiada, że odmałego trudnisz się żebraniną.Ha, pewnie to kłamstwo.Co? Może jesteś dość bezczelny, abypowiedzieć, że on skłamał drwił wyrostek.68 Ten człowiek, którego zwiesz moim ojcem? Tak! Skłamał. Słuchaj, nie posuwaj dobrej zabawy w fiksata zbyt daleko.Baw się dla przyjemności,dopóki ci to nie szkodzi.Jak powiem twemu ojcu, co wygadywałeś, dostaniesz tęgie wały. Możesz się nie trudzić.Sam mu wszystkie powiem. Dalibóg, podziwiam twoją hardość, lecz wcale nie zachwycam się rozsądkiem.W tymżyciu aż za dużo jest batów i kijów; nie trzeba starać się o nie z własnej woli.Ale dajmy spo-kój tym sprawom.Ja wierzę jednak twojemu ojcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|