[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Catherine nie mogła już dużo chodzić, a ja bardzo lubiłem jeździć z nią wiejskimi drogami.Jeżeli był piękny dzień, bawiliśmy się wspaniale i nigdy nie było nam źle.Wiedzieliśmy, że dziecko urodzi się już bardzo niedługo i to napawało nas oboje takim uczuciem, jak gdyby trzeba się było spieszyć i nie tracić ani jednej wspólnej chwili.Rozdział IVKtórejś nocy obudziłem się około trzeciej nad ranem, słysząc, że Catherine kręci się na łóżku.– Co ci jest, Cath?– Mam lekkie bóle, kochanie.– Regularne?– Nie, nie bardzo.– Jak zaczną się regularne, zaraz pojedziemy do szpitala.Byłem bardzo śpiący i usnąłem znowu.Niedługo jednak przebudziłem się raz jeszcze.– Chyba lepiej wezwij doktora – powiedziała Catherine.– Zdaje mi się, że to już.Podszedłem do telefonu i zadzwoniłem do lekarza.– Jak często są bóle? – zapytał.– Często masz bóle, Cath?– Mniej więcej co kwadrans.– W takim razie trzeba jechać do szpitala – oświadczył doktor.– Ja też zaraz się ubiorę i przyjadę.Odłożyłem słuchawkę i zadzwoniłem do garażu przy stacji, żeby przysłali taksówkę.Długo nikt nie odbierał telefonu.Wreszcie odezwał się jakiś człowiek, który obiecał mi, że natychmiast przyśle samochód.Catherine ubierała się.Walizka z rzeczami, które miały być jej potrzebne w szpitalu, i z wyprawką dla dziecka, była już spakowana.Wyszedłem na korytarz i zadzwoniłem na windę.Nikt się nie zjawił.Zszedłem po schodach.Na dole nie było nikogo oprócz nocnego stróża.Sam pojechałem windą w górę, wstawiłem do niej walizkę, potem wsiadła Catherine i zjechaliśmy w dół.Stróż nocny otworzył nam drzwi wejściowe, usiedliśmy na kamiennych blokach przy schodkach podjazdu i czekaliśmy na taksówkę.Noc była widna i gwiaździsta.Catherine była bardzo podniecona.– Tak się cieszę, że już się zaczęło – powiedziała.– Teraz niedługo będzie po wszystkim.– Jesteś dobra i dzielna.– Nic się nie boję.Ale już bym chciała, żeby przyjechała taksówka.Usłyszeliśmy, że nadjeżdża ulicą, i zobaczyliśmy światła reflektorów.Skręciła na podjazd, pomogłem Catherine wsiąść, a szofer położył walizkę na przednim siedzeniu.– Do szpitala – powiedziałem.Zjechaliśmy z podjazdu i ruszyliśmy pod górę.Wysiedliśmy przed szpitalem i weszliśmy do środka, ja z walizką Catherine w ręku.Za biurkiem siedziała pielęgniarka, która zapisała w książce nazwisko Catherine, jej wiek, adres, nazwiska krewnych i wyznanie.Catherine powiedziała, że jest bezwyznaniowa, a tamta zrobiła kreskę w odpowiedniej rubryce.Catherine podała jako nazwisko Catherine Henry.– Zaprowadzę panią do pokoju – powiedziała pielęgniarka.Wjechaliśmy na górę windą.Pielęgniarka zatrzymała ją, wysiedliśmy i ruszyliśmy korytarzem za naszą przewodniczką.Catherine trzymała się kurczowo mojej ręki.– To ten pokój – oznajmiła pielęgniarka.– Może pani zechce rozebrać się i położyć do łóżka.Tu jest dla pani nocna koszula.– Mam własną – powiedziała Catherine.– Lepiej, żeby pani włożyła tę koszulę.Wyszedłem z pokoju i usiadłem na krześle w korytarzu.– Już może pan wejść – powiedziała z progu pielęgniarka.Catherine leżała na wąskim łóżku; miała na sobie zwykłą koszulę nocną z kwadratowym wycięciem, uszytą bodajże z surowego płótna.Uśmiechnęła się do mnie.– Teraz mam wspaniałe bóle – powiedziała.Pielęgniarka trzymała ją za przegub ręki i z zegarkiem obliczała częstotliwość bólów.– O, ten był mocny – rzekła Catherine.Widziałem to po jej twarzy.– Gdzie doktor? – spytałem pielęgniarkę.– Położył się spać na dole.Przyjdzie tu, jak tylko będzie potrzebny.– Muszę teraz coś zrobić przy pani – oświadczyła pielęgniarka.– Może pan zechce jeszcze raz wyjść.Wyszedłem na korytarz.Był pusty, miał dwa okna i pozamykane drzwi na całej swojej długości.Pachniało tu szpitalem.Usiadłem na krześle, wpatrzyłem się w podłogę i zacząłem się modlić za Catherine.– Może pan wejść – powiedziała pielęgniarka.Wszedłem do pokoju.– Jesteś, kochanie – powiedziała Catherine.– No i jak?– Teraz już są dosyć często.– Twarz jej się ściągnęła.Po chwili Catherine uśmiechnęła się.– Ten był porządny.Czy siostra mogłaby znowu położyć mi rękę na plecach?– Jeżeli to pani pomaga – odrzekła pielęgniarka.– Ty idź, kochanie – powiedziała Catherine.– Pójdź coś zjeść.Siostra mówi, że ja tak mogę bardzo długo.– Pierwszy poród bywa zazwyczaj przewlekły – powiedziała pielęgniarka.– Proszę cię, idź coś zjeść – powtórzyła Catherine.– Ja naprawdę czuję się dobrze.– Zostanę jeszcze chwilę.Bóle powtarzały się zupełnie regularnie, a potem zelżały.Catherine była bardzo podniecona.Kiedy przychodziły silne bóle, nazywała je dobrymi.Kiedy zaczynały słabnąć, była zawiedziona i zawstydzona.– Idź, kochanie – powiedziała.– Zdaje się, że mnie peszysz.– Twarz jej się skurczyła.– O! To było lepsze.Tak bardzo chcę być dobrą żoną i urodzić to dziecko bez żadnych problemów.Proszę cię, idź na śniadanie, a potem wróć.Wcale mi nie będzie ciebie brak.Siostra jest dla mnie cudowna.– Ma pan jeszcze dużo czasu na śniadanie – powiedziała pielęgniarka.– No to pójdę.Do widzenia, najdroższa.– Do widzenia – odrzekła Catherine.– Zjedz dobre śniadanie także i za mnie.– Gdzie tu można dostać coś do jedzenia? – zapytałem pielęgniarkę.– Na rogu placu jest bar – odpowiedziała.– Powinien już być otwarty.Na dworze świtało.Poszedłem pustą ulicą do baru.W oknie paliło się światło.Wszedłem i stanąłem przed bufetem obitym blachą cynkową, a jakiś stary mężczyzna podał mi szklankę białego wina i brioszkę.Brioszka była wczorajsza.Umoczyłem ją w winie, a potem wypiłem filiżankę kawy.– Co pan tu robi o tej godzinie? – zapytał stary.– Moja żona rodzi w szpitalu.– A, to wszystkiego dobrego.– Niech pan mi jeszcze da szklankę wina.Nalał mi wina z butelki, rozlewając trochę na cynkowy blat.Wypiłem, zapłaciłem i wyszedłem.Wzdłuż ulicy stały przed domami blaszane kosze na śmieci czekające na wóz.Jakiś pies obwąchiwał jeden z nich.– Czego ty chcesz? – zapytałem i zajrzałem do kosza, aby zobaczyć, co można by stamtąd dla niego wyciągnąć.Jednakże na wierzchu nie było nic prócz fusów od kawy, śmieci i paru zwiędłych kwiatów.– Nie ma nic, piesku – powiedziałem.Przebiegł na drugą stronę ulicy.W szpitalu wszedłem po schodach na piętro, na którym była Catherine, a potem udałem się korytarzem do jej pokoju.Zapukałem do drzwi.Nie było odpowiedzi.Nacisnąłem klamkę; pokój był pusty, tylko na krześle leżała torebka Catherine, a na ścianie wisiał jej szlafrok.Wyszedłem na korytarz, rozglądając się za kimś.Znalazłem jakąś pielęgniarkę.– Gdzie jest pani Henry?– Jakaś pani dopiero co poszła na salę porodową.– Gdzie to jest?– Pokażę panu.Zaprowadziła mnie na koniec korytarza.Drzwi sali były uchylone.Zobaczyłem Catherine leżącą na stole, przykrytą prześcieradłem.Z jednej strony stała pielęgniarka, z drugiej doktor, a obok niego jakieś butle.Doktor trzymał maskę gumową z wężem.– Dam panu fartuch, to pan będzie mógł wejść – powiedziała pielęgniarka.– Niech pan tu pozwoli.Nałożyła mi biały fartuch i spięła go na karku agrafką
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|