[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Bez trudu rozpoznał ów dzwięk - człowiek próbował krzyczećzakneblowanymi ustami.yródło hałasu było przed nim, gdzieś z lewej strony.W śmiertelniecichych izbach nawet cichy odgłos niósł się daleko.Poszedł za okrzykami, które powtórzyły się kilkakrotnie.I w końcu przez uchylonedrzwi ujrzał osobliwą scenę.Na posadzce komnaty wznosiła się niewysoka konstrukcja zżelaza przypominająca koło katowskie, do niej zaś przykrępowana była postać gigantycznegomęża, którego głowa spoczywała na poduszce ze stalowych szpikulców.Ich ostrza jużczerwieniły się od krwi z przekłutego w wielu miejscach skalpu.Głowę spowijał rodzajuprzęży, tak jednak założonej, że skórzany pas nie stanowił ochrony przed szpikulcami.Owąuprząż cienki łańcuch łączył z urządzeniem podtrzymującym wielką żelazną kulę nadwłochatą piersią jeńca.Jak długo pozostawał nieszczęśnik nieruchomo, kula wisiała wmiejscu.Wystarczyło jednak, by ból powodowany ostrymi kolcami zmusił go do podniesieniagłowy, a kula opadała gwałtownie o kilka cali.W końcu obolałe mięśnie karku przestanąutrzymywać głowę w tej nienaturalnej pozycji, a męka stalowej poduszki stanie się nie dozniesienia.Wtedy kula skruszy go na miazgę, powoli i niechybnie.Ofiara byłazakneblowana, a znad knebla wielkie czarne wole oczy dziko patrzyły na męża w drzwiach,który stał w milczącym oszołomieniu.Albowiem człekiem na kole był Olmec, książęTecuhltlów.6.Oczy Tasceli- Czy musiałaś aż do tej ciągnąć mnie komnaty, by nogę opatrzyć? - niecierpliwiespytała Valeria.- Nie mogłaśże tego równie dobrze zrobić w izbie tronowej?Siedziała na łożu wyciągnąwszy przed siebie zranioną nogę, którą tecuhltlańskakobieta przed chwilą skończyła spowijać jedwabnym bandażem.Obok Valerii leżał jejkrwawy miecz.Zmarszczyła brwi.Niewiasta spełniła swój obowiązek cicho i sprawnie, ale niepodobało się Aquilonce ani pieszczotliwe, lepkie dotknięcie smukłych palców, ani wyraz jejoczu.- Resztę rannych takoż przeniesiono do innych komnat - odrzekła niewiasta miękkąmową kobiet tecuhltlańskich, co wszelako nie świadczyła ani o ich miękkości, ani łagodności.Parę chwil wcześniej widziała Valeria tę samą niewiastę przebijającą serce kobieciexotalańskiej i wyszarpującą oczy rannego Xotalanka.- Ciała ubitych będą znosić do katakumb - dodała - bo duchy mogłyby zemknąć dokomnat i tam zamieszkać.- Wierzysz w duchy? - spytała Valeria.- Wiem, że duch Tolkemeka wędruje po katakumbach - odrzekła z drżeniem.-Widziałam go kiedyś, gdym przysiadła w krypcie u kości martwej królowej.Przeszedł mimo,a postać miał starca o rozwianej białej brodzie i włosach, i oczach, co świeciły wciemnościach.To był Tolkemec; widziałam go byłam jeszcze za życia, kiedym, dzieckiembędąc, przypatrywała się jego męce.Głos jej stał się lękliwym szeptem:- Wyśmiewa się z tego Olmec, ale wiem, że duch Tolkemeka mieszka w katakumbach!Gadają, że to szczury ogryzają z ciała kości świeżo zmarłych - nie szczury, ale duchy toczynią! Kto wie.Cień padł na łoże i urwała, spoglądając do góry.Po- dążyła za jej wzrokiem Valeria iujrzała wpatrzonego w siebie Olmeka.Z dłoni, piersi i brody zmył książę krew, ale nieprzywdział swej szaty i jego olbrzymie ciemnoskóre ciało i potężne członki zdawały sięemanować siłą zwierzęcą z samej swej natury.Jego mroczne głębokie oczy płonęłypierwotnym blaskiem, a palce szarpiące stalowoczarną brodę świadczyły o podnieceniu.Znacząco spojrzał Tecuhltl na niewiastę, która natychmiast powstała i wymknęła się zizby.Przestępując próg odwróciła głowę i posłała Valerii spojrzenie pełne cynicznejzłośliwości i obleśnego szyderstwa.- Licho sprawiła się dziewka - rzekł książę, podchodząc do łoża i pochylając się nadopatrunkiem.- Niechaj no zerknę.Z szybkością zadziwiającą u męża jego postury porwał miecz i odrzucił na środekkomnaty.A potem chwycił Valerię w swe tytaniczne ramiona.Choć szybki i nieoczekiwany był to ruch, niemal go uprzedziła, sztylet bowiemznalazł się w jej dłoni i morderczo mierzył w gardło napastnika.Dzięki raczej szczęściu niżzręczności zdołał uchwycić ją za przegub i poczęli się zmagać.Walczyła pięściami, stopami,kolanami, zębami i pazurami, z całą mocą sprężystego ciała, z całym kunsztem, jaki posiadław czasie wielu lat wędrowania i wojowania, na lądzie i na morzu.Nic to nie pomagało wobliczu jego brutalnej siły.Zaraz w pierwszej chwili utraciła sztylet i wnet potem poczuła, żew żaden sposób nie może przynieść uszczerbku gigantycznemu napastnikowi.Wciąż gorzały jego dzikie czarne oczy.Ich wyraz budził w Valerii wściekłość,potęgowaną jeszcze sardonicznym uśmieszkiem, wyrzezbionym, rzekłbyś, na jegoowłosionych wargach.Te oczy i ten uśmiech mówiły o całym okrutnym cynizmie, co kipiał wduszach ludzi owej zdegenerowanej rasy, i po raz pierwszy w życiu Valeria zlękła sięmężczyzny.Walczyć z nim, to jak borykać się z jakąś potężną pierwotną siłą: jego żelazneramiona niweczyły wszelkie jej wysiłki z łatwością, która słała fale paniki przez serceAquilonki.Nieczuły zdawał się na każdy ból, jaki udawało się jej zadać
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|