[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Otóż to - odparła Margaret.- "Nawrócili" pięć tysięcy ludzi w ciągu dwóch lat.Nie fundują im tego tańca ze zwykłej uprzejmości.- Okay, doszliśmy do tego - spojrzał w kierunku schodów i zniżył głos.- Samantha jest bardzo mądrym dzieckiem.Jest bystra i odpowiedzialna.Czyta więcej niż ty, na litość boską.Ogląda wiadomości i oboje rozmawiamy z nią jak z osobą dorosłą.Została nauczona samodzielnego myślenia, i jeśli podejdzie do niej jakiś fanatyk, z całą pewnością będzie umiała zorientować się, kim on jest.- To zalękniona, zakompleksiona dziewczyna - wyszeptała Margaret.- Właśnie takie dzieci ci ludzie wciągają.- Wiem, że potrafi uważać na siebie - powiedział Alan.-To jej pierwsza randka, Margaret.Jej pierwsza.Pamiętasz swoją? Nie możesz temu przeszkodzić.To byłoby okrutne.Żaden powód na świecie nie będzie miał dla niej sensu.Pozwól jej iść, kochanie.Będzie zbyt podekscytowana tym, że gdzieś się wybrała, by myślała o tej ich religii.Niech pobędzie z innymi dziećmi i zabawi się trochę.Margaret rozłożyła ręce.- Tak się boję.Springer przyciągnął ją bliżej.- Zawsze się bałem, co się zdarzy, jeśli zaprosi ją gdzieś jakiś zły chłopak.Ale Dick jest dla niej idealny - znów zniżył głos.- Z tego co opowiada mi Pete, sądzę, że to prawdopodobnie również pierwsza jego randka.Są po prostu stworzeni dla siebie.- Do jedenastej - zgodziła się Margaret.Springer uśmiechnął się.- Ani minuty dłużej.To by było zabawne, no nie? Boimy się, żeby jej nie "nawrócili", a tu ona wraca do domu w ciąży.- Alanie!- Żartuję sobie.Wbiegł po schodach na górę.Kiedy Samantha otworzyła drzwi i zobaczyła jego twarz, rozpromieniła się i uśmiechnęła radośnie.- Możesz iść - powiedział Springer.- O jedenastej w domu.- Dziękuję, dziękuję, dziękuję.- Baw się dobrze, kotku.Mama cię kocha, wiesz.Nie była złośliwa, tylko zachowywała się jak.matka.- Tato?- Słucham, kochanie?- Którą powinnam założyć? - zaprowadziła go do pokoju.Margaret ustroiła go aż do przesady białymi koronkami, haftowanymi poduszkami i prześwitującymi zasłonami, pomimo protestów Samanthy, że ledwo starczało miejsca na jej książki i pluszowe zwierzaki.Na łóżku z baldachimem leżały trzy sukienki.- Tę środkową.- Poważnie?- Nie?- Chyba nie.- A tę żółtą?- Chyba nie.- Hmmm.A może tę zieloną?- Tato! Wyglądam w niej na dwanaście lat.Springer, zadowolony, pogładził brodę.Po raz pierwszy od laiku miesięcy byli sobie znowu bliscy.- No cóż? Dokąd nas to prowadzi? Samantha otworzyła z trzaskiem drzwi szafy.- Donikąd.Nie mam się w co ubrać.- Spojrzała na łóżko.-Naprawdę podoba ci się ta środkowa?- No pewnie.Potrzymaj ją.Była niebieska i nie tak dziecinna jak dwie pozostałe; bez rękawów, z małym dekoltem.Samantha trzymała ją przed sobą; uśmiechnęła się do ojca z zawstydzeniem.Springer przyjrzał się sukience z uwagą.- Myślę, że bez tych spodni będziesz w niej wyglądać pięknie.Naprawdę pięknie.- Serio?- Serio.Przejrzyj się.Stanęła przed lustrem.Nadal miała wątpliwości.- Uwierz mi, aniołku.Jest w sam raz.Samantha uśmiechnęła się znowu.- Naprawdę ci się podoba?- Tak.Spojrzała na niego zagadkowo.- Tato?- Co?- Jak myślisz, dlaczego Dick zaprosił mnie na tańce?- Bo jesteś taka wspaniała, aniołku.Kiedy znów spojrzała w lustro, Alan odwrócił się, by ukryć łzy wzruszenia.- Czy powinnam zrobić sobie taką fryzurę?Jedną ręką przytrzymywała sukienkę, drugą zaś usiłowała upiąć włosy.Przez sekundę Springer zobaczył, jak Samantha będzie wyglądała w wieku dwudziestu lat.Podniósł jej pluszowego pieska.- Nie - powiedział poważnie - jest ci o wiele ładniej z rozpuszczonymi.Lepiej już się ubieraj.Mama czeka z obiadem.Zegar nad kominkiem wybił jedenastą.- Gdzie ona się podziewa? - spytała Margaret.- Uspokój się - odezwał się Alan.- Nie denerwuj się do pięć po.Siedzieli przy stole w jadalni, popijać kawę.Na talerzyku leżały rozsypane ciasteczka z mąki owsianej, które upiekli.Obok stał dzbanek lodowatej oranżady.- Dorosła tak szybko - powiedziała Margaret.- Ledwo mogę uwierzyć.Zdajesz sobie sprawę, że za trzy, cztery lata może się wyprowadzić?- Będzie nam luźniej, na starość.- Czy ty potrafisz rozmawiać kiedykolwiek poważnie?- Przepraszam, już mówię poważnie.To smutne.Ale to jeszcze nie koniec świata - ani nas.Margaret spojrzała na niego z zadumą.- Jesteśmy tacy różni, prawda?Alan uśmiechnął się niewyraźnie.Udzielał mu się jej nastrój; radość z randki Samanthy ustępowała miejsca pełnym melancholii wspomnieniom przeżytych lat i wydarzeń.- Czasami wydaje mi się, że nie różnimy się tak bardzo, ale żyjemy z daleka od siebie.- Co ty chcesz przez to powiedzieć?- Nie wiem - poczuł się bardzo zmęczony.- Myślę, że chciałbym, aby łączyło nas więcej.Żebyśmy więcej rozmawiali.Więcej powiedzieli sobie przez te lata.Roześmiał się próbując przerwać poważny nastrój chwili, ale przestał, widząc, że Margaret usiłuje powstrzymać łzy.- Ja bym tylko chciała.Och Alanie, jestem taka zmęczona tym, że jestem sama.Springer wstał i wziął ją w ramiona.Jej ciało napięło się i wyczuł, jak Margaret próbuje się rozluźnić.Pocałował ją w szyję, delikatnie, powoli; teraz, gdy ponownie naprężyła mięśnie, przeszedł przez nią dreszcz pożądania.Przywarła mocno do jego piersi; jej dłonie z wahaniem przesunęły się koło jego pasa.Nagle się odwróciła.- Co się stało?- Drzwi.Samantha.- Twarz Margaret oblał rumieniec.Wygładziła włosy, przesunęła ustami po jego brodzie.- Później.Obiecuję.- Dotknęła jego ust i zawołała: - Tutaj, kochanie!Zbliżył się odgłos kroków i po chwili w drzwiach stanęła Samantha i Dick Lewis.- Hej, jak było? - spytał Alan.- Dobrze, tato - odparła Samantha.Wyglądała na zmęczoną.- Naprawdę fajnie, panie doktorze - powiedział Dick.Miał przekrzywiony krawat, a koszula pofałdowała mu się wokół paska, jak kamizelka ratunkowa, z której wypuszczono powietrze.Przestępował niecierpliwie z nogi na nogę.- Wejdźcie - powiedział Alan.- Akurat mamy trochę ciasteczek.- I oranżady - dodała Margaret.- Siadaj, Samantho, czy możesz zostać, Dick? Chcesz zadzwonić do domu?- Jeśli można.- Możesz rozmawiać z telefonu w dużym pokoju - powiedział Springer.Zaprowadził chłopca do aparatu.Kiedy wrócił do jadalni, Samantha z wypiekami na twarzy opowiadała matce o potańcówce.- Dawali napoje za darmo, ile kto chciał.Billy Wright wypił osiem coli i zjadł sześć hot-dogów.- Myślę, że zobaczę go rano w szpitalu - skomentował doktor.- No i mają naprawdę niezłą szafę grającą.Nie trzeba do niej wrzucać pieniędzy.Można włączyć to, co się tylko chce.- Tańczyłaś? - spytała Margaret.- Trochę
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|