Wątki


» Indeks
»
Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
»
Jeffrey Schultz Critical Companion To John Steinbeck, A Literary Reference To His Life And Work (2005)
»
John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
»
Fred Bergsten, John Williamson Dollar Overvaluation and the World Economy (2003)
»
Wojny Rady Tom 1 Tam Będš Smoki Ringo John
»
Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
»
JOHN DEREE 4120 4720 instrukcja obslugi [ENG]
»
Craig James John Carlyle 02 Londyn we krwi
»
Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
»
Historyczne Bitwy Batoche 1885 Grzegorz Swoboda

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl
  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]
    .Podróż trwała wiele dni; rano i wieczorem maszerowaliśmy, a upalne popołu-dniowe godziny przesypialiśmy w cieniu.Podczas wędrówki ci z Rejestru nucilimonotonną pieśń, której sens początkowo był trudny do uchwycenia; potem jed-nak zaczęła mnie ciekawić.Wiedziałem, kto w grupie jest dobrym śpiewakiemi czekałem, aż piękne głosy włączą się do chóru.Zrozumiałem, że pieśń łago-dzi trudy wędrówki podobnie jak mikstura z drugiego naczynia w czwórdzbanku,której sam kiedyś próbowałem; gdy zabrzmiał śpiew, czas płynął coraz wolniej,aż wreszcie zanikał, a my niejako mimochodem pokonywaliśmy ogromne dystan-se.Pewnego dnia o świcie stanęliśmy nad zawiłą pajęczyną Drogi, gdzie potężnebetonowe ramiona i kadłuby podtrzymywały puste czaszki zrujnowanych budow-li, odartych z plastiku i szkła przed setkami lat.Tam podróżnicy skończyli pieśń;blisko domu, dlatego ocknęli się z transu wędrówki.Nie zatrzymali się, gdy nadeszło skwarne południe, tylko parli naprzód, wska-zując znajome punkty orientacyjne oraz porośnięte lasem ruiny wielkich i małychbudynków; w końcu droga zatoczyła szeroki łuk, za którym była siedziba Reje-stru.Jednodniówka wyciągnęła przed siebie rękę.Ujrzałem z daleka czarny kwa-drat; był tak mroczny, że zdawał się pochłaniać blask południowego słońca. Co to jest?  zapytałem. Mur przechodni  odparła. Chodzmy!Z Drogi skręciliśmy na betonową odnogę wychodzącą niespodziewanie nawielką odludną płaszczyznę, popękaną i pustą, wietrzną i bezużyteczną.Moż-na by pomyśleć, że aniołowie chcieli się popisać umiejętnością błyskawicznegopokrywania gruntu grubą warstwą kamienia.Plac otaczały gmachy; część byław ruinie, inne pozostały nietknięte.Jeden z nich, ozdobiony małą wieżyczką, ja-śniał dziwnie mocnym błękitem i oranżem; to były kolory pierwszego naczyniaoraz mikstury z czwórdzbanka.Szkielet najwyższego z gmachów tworzyły łuko-wato wygięte żebra wyrastające z gruntu i wznoszące się na niebotyczną wyso-kość.Niemal całą płaszczyznę frontu zajmował kwadrat zabarwiony intensywną108 czernią.Pędy bluszczu porastającego gmach niczym zmierzwiona broda, omijałymroczny obszar, który zdawał się pochłaniać światło dnia.Doznałem wrażenia,że patrzę w czarną dziurę nicości; oczy miałem rozbiegane.Z budynku wyszła nam na spotkanie gromadka ludzi i kotów; rozległy siępowitalne okrzyki.Ujrzałem starą kobietę wyższą ode mnie o głowę; szła przedinnymi, a wielki przyjazny kocur o tygrysim umaszczeniu plątał jej się pod no-gami.Trzymała w dłoniach kostur, ale szła dziarsko, jakby nie był jej potrzebny.Skinęła na Jednodniówkę, wybuchnęła śmiechem, po czym ją objęła; ręce miaładługie i mocne.Dziewczyna uściskała znajomą i wypowiedziała imię podobne doszeptu: Zhinsinura.Gdy wzrok staruszki spoczął na mnie, uniosła kij, wskazującnieznajomego. Gdzie go znalazłaś?  zwróciła się do Jednodniówki. A może Oli-via Siwowłosa przysłała gońca z wiadomością, żeśmy pomarli. Roześmianadziewczyna bez słowa wtuliła się w jej ramiona. Przybyłem, by tu osiąść  stwierdziłem. Co takiego? Przybyłem, by tu osiąść  powtórzyłem głośno. Chciałbym przypo-mnieć, że od śmierci Olivii przeminęło wiele pokoleń. Jesteś tragarzem  stwierdziła kobieta, śmiechem skwitowawszy moje sło-wa. Czy to chleb? Zmiało, postaw worek na ziemi.Zaraz spróbujemy tegospecjału.Gdybym była w ponurym nastroju, pewnie zaczęłabym cię wypytywać.Chęć osiedlenia to jedno, a.mniejsza z tym.Witaj w Centrum Usługowym.Uniosła kostur i zatoczyła nim krąg, wskazując budynki wokół placu. Chodz,młodzieńcze z dawnego gniazda.Sprawa wymaga namysłu; zobaczymy, co z tegowyniknie.Objęła mnie ramieniem; była równie krzepka jak brodaty mężczyzna, któryw lesie trzymał mnie za ramię.Ruszyliśmy wszyscy razem ku czarnej dziurzezwanej przez Jednodniówkę murem przechodnim.Zhinsinura zmierzała ku nie-mu dziarskim krokiem; próbowałem zboczyć z prostej drogi, ale mi na to niepozwoliła.Pochłonął nas mrok; oszołomiony kroczyłem przez nicość.Ogarnąłmnie paniczny strach; uznałem, że jeśli znikniemy w mroku, oślepniemy i nigdysię stamtąd nie wydostaniemy, a ciemność szybko przeniknie nas do szpiku ko-ści.A może będzie inaczej; odniosłem wrażenie, że wszystko we mnie pęka.i nagle weszliśmy do wnętrza budowli.Ciemność zniknęła; wkroczyliśmy do naj-większego pomieszczenia, jakie w życiu widziałem.Było ogromne i pełne blasku.Osobliwe lśnienie i refleksy padające nie wiadomo skąd rozświetlały to wnętrze.Miałem wrażenie, jakbym spoglądał przez mokre szkła okularów.Obejrzałem się,by popatrzeć na czarną ścianę, przez którą właśnie przeszliśmy, i ujrzałem wy-razną panoramę okolicy.Blask rozświetlający wnętrze wpadał do budynku przezmroczny z pozoru fronton.Mur przechodni!109 Jakże niezwykłe było miejsce wybrane przez Rejestr doktor Boots na miesz-kanie; ten widok wprawił mnie w osłupienie.Zhinsinura i Jednodniówka oddaliłysię, stukając obcasami po czarno-białych kafelkach, z których ułożono podłogę.Ich głosy odbijały się echem wysoko w górze, gdzie łukowate żebra konstruk-cji tworzyły krzywiznę dachu.Ogromna, rozbrzmiewająca echem przestrzeń nieprzypominała Małego Domostwa, które wyglądało jak ul.Wokół kłębił się tłum.W głębi sali biegła szeroka półka tworząca piętro, na które można się było dostaćszerokimi schodami zawieszonymi na linach umocowanych pod sufitem.Miesz-kańcy zasiedli na brzegu gigantycznej półki oraz na schodach, beztrosko machalinogami i nawoływali znajomych stojących na samym dole.Wędrowcy ułożyli swetobołki w zgrabny stos i zajęli się rozmową z przyjaciółmi, którzy przyszli ich po-witać; a dziatwa biegała po czarno-białych kafelkach, przynosząc im napoje.Nadgłowami przybyszów i witających unosiły się obłoki chlebowego dymu, a wielkiekoty węszyły i pomiaukiwały.Wszędzie słychać było szum rozmów prowadzo-nych w dawnej mowie Rejestru; niektórzy milkli na mój widok.Nie spostrzegłem,by ktokolwiek okazał zdziwienie, idąc przez ciemność lub wkraczając do jasnegoskarbca aniołów.To odpowiednia nazwa dla owego gmachu.Jednodniówka podbiegła do mnie,omijając grupki znajomych wyciągających do niej ramiona.Chciała mi pokazaćzbiory.Pod ścianami ogromnej sali ustawiono kosze, skrzynie i kufry  wszystkoanielskie wytwory [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript