Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdegustowany Dorser zakul go w kajdanki.- Zachowuj sie jak mezczyzna - polecil.Ale ze strony Babsona nie bylo zadnego oddzwieku;znajdowal sie w takim stanie, ze nic nie slyszal.Taverner, zadowolony, minal oslupiala grupke wyzszych urzedników i pracowników i ruszyl wglab pomieszczen biurowych.Z krótkim skinieniem glowy podszedl do biurka, przy którym nadswoimi papierami siedzial Sipling.Pierwszy zmieniony obraz juz zaczynal migac na monitorze.Dwaj mezczyzni stali obserwujacgo wspólnie.- No jak? - spytal Taverner, kiedy obraz sie ustalil.- Pan to musi ocenic.- Mysle, ze to wystarczy- odrzekl nerwowo Sipling.- Mam nadzieje, ze nie zrobimy zbyt wielkiego zamieszania.Budowalismy to jedenascie lat.Chcemy, zeby i demontaz byl stopniowy.- Jak juz powstanie pierwsza szczelina, wszystko zacznie sie chwiac.- Taverner ruszyl w stronedrzwi.- Da pan juz sobie rade sam?Sipling spojrzal w strone Eckmunda, który stal w drugim koncu pokoju, ze wzrokiem utkwionymw zdezorientowanych i zajetych robota yancemanów.- Mysle, ze tak.Dokad pan idzie?- Pójde sobie obejrzec projekcje.Chce widziec pierwsze reakcje publicznosci.- Przy drzwiachTaverner zawahal sie.- Bedzie to dla pana trudne zadanie - samemu emitowac obraz.Bo przezjakis czas nie moze pan liczyc na pomoc.Sipling wskazal na swoich wspólpracowników.Wygladalo na to, ze podjeli prace tam, gdzie japrzerwali.- Na nich mozna liczyc - uspokoil Tavernera.- Jak dlugo beda dostawali pelne pobory.Taverner w zamysleniu przeszedl przez korytarz do windy.W chwile pózniej zjezdzal w dól.Na najblizszym rogu przed publicznym ekranem zebrala sie grupka ludzi oczekujacpopoludniowego programu z Johnem Edwardem Yanceyem.Emisja rozpoczela sie w normalny sposób.Nie bylo co do tego najmniejszych watpliwosci: kiedySipling chcial, potrafil zrobic dobry kawalek; tym razem zrobil praktycznie wszystko.W koszuli z podwinietymi rekawami i w poplamionych spodniach, z graca w reku i wslomkowym kapeluszu nasunietym na czolo, Yancey, przykucniety, usmiechal sie do palacegoslonca.Obraz byl tak autentyczny, ze Taverner wprost nie mógl uwierzyc, ze ktos taki nieistnieje.Ale przeciez widzial, jak podlegle Siplingowi zespoly pracowicie i fachowo budowalygo od podstaw.- Dobry - zagrzmial jowialnie Yancey.Otarl spocona rumiana twarz i wyprostowal sie sztywno.-Do licha - zauwazyl - ale upal.- Wskazal na rabatke pierwiosnków.- Wlasnie je sadzilem.Cholerna robota.Na razie wszystko bylo w porzadku.Tlum obserwowal postac na ekranie obojetnie, pobierajacswoja karme ideologiczna bez szczególnych oporów.Jak ksiezyc dlugi i szeroki w kazdymdomu, w kazdej klasie, biurze i na kazdym rogu ukazywal sie ten sam obraz.Który mial bycpowtarzany.- Tak - rzekl Yancey - jest naprawde goraco.Za goraco dla tych pierwiosnków, one wola cien.-Szybkie panoramiczne ujecie pokazalo starannie posadzone pod garazem pierwiosnki.- Z drugiejstrony - ciagnal swoim gladkim, dobrodusznym, gawedziarskim tonem - moje dalie potrzebujaduzo slonca.Skok kamery ukazal dalie rozbuchane w zarze slonecznym.Rzucajac sie na pasiasty lezak Yancey zdjal slomkowy kapelusz i chusteczka wytarl czolo. - Gdyby wiec ktos mnie zapytal - podjal wesolo - co jest lepsze: cien czy slonce,odpowiedzialbym, ze to zalezy od tego, czy jest sie pierwiosnkiem, czy dalia.- Poslal do kamerswój slynny, szczery chlopiecy usmiech.- Musze byc chyba pierwiosnkiem, bo mam juz dzisiajtego slonca szczerze dosc.Ludzie sluchali cierpliwie.Moze niezbyt fortunny poczatek, ale jego konsekwencje mialy bycdlugofalowe.I Yancey przeszedl do nich niezwlocznie.Jowialny usmiech znikl.Jego miejsce zajal znajomy wyraz skupienia znamionujacy glebokiemysli.Yancey szykowal sie do przemówienia: mialo to byc cos bardzo madrego.I - tym razem -cos, czego jeszcze nie bylo.- Zmusza to czlowieka - zaczal z namaszczeniem i powoli - do powaznego myslenia.-Automatycznie siegnal po szklanke dzinu z tonikiem - szklanke, która do tej pory zawieralapiwo.Lezace obok niej pismo to juz tez nie byl miesiecznik "Psie opowiesci", tylko "Przegladpsychologiczny".Zmiana tych szczególów powoli miala zapadac w podswiadomosc sluchaczy;obecnie cala ich swiadoma uwage przykuwaly slowa Yanceya.- Pomyslalem sobie - zaczal swoja oracje, jakby ta madrosc byla czyms swiezym i zupelnienowym, co mu sie wlasnie w tej chwili objawilo - ze niektórzy mogliby sadzic, iz powiedzmyslonce jest dobre, a cien zly.Ale byloby to kompletnie glupie.Slonce bowiem jest dobre dla róz idalii, dla moich fuksji zas zgubne.Kamera pokazala jego wszechobecne wspaniale fuksje.- Byc moze nawet znacie takich ludzi.Oni po prostu tego nie rozumieja.- I tu, jak to mial wzwyczaju, Yancey siegnal do folkloru, zeby zilustrowac swoja mysl.- Ze to, co dla jednego jestpokarmem, dla drugiego jest trucizna.Ja na przyklad lubie na sniadanie dwa sadzone jajkazóltkiem do góry, do tego pare duszonych sliwek i grzanke.Margaret woli talerz platków.Ralfzas nie jada ani jednego, ani drugiego.On lubi placki.A sasiad z tej samej ulicy, ten co ma odfrontu taki duzy trawnik, wybralby salceson i butelke krzepkiego piwa.Taverner drgnal.No cóz, musze próbowac.Ale w dalszym ciagu sluchacze chloneli to, co mówilYancey, slowo w slowo.Pierwsze zwiastuny nowej mysli - ze kazdy czlowiek ma swoja skalewartosci, specyficzny styl bycia, ze kazdy moze wierzyc w co innego, cieszyc sie i aprobowacrózne rzeczy - juz sie pojawily.To musi potrwac, jak powiedzial Sipling.Trzeba wymienic ogromna tasmoteke, przelamacustanawiane w poszczególnych okresach nakazy.Wprowadzic nowy sposób myslenia,poczynajac od banalnego porównania z pierwiosnkami.Kiedy dziewiecioletni chlopiec zechceznalezc odpowiedz na pytanie, czy wojna jest sluszna, czy nie, musi siegnac do wlasnegoumyslu.Nie bedzie gotowej odpowiedzi podsunietej przez Yanceya, którego nowa sylwetka wrazz nowym przeslaniem - ze kazda wojne jedni nazywaja sluszna, a inni niesluszna - jest juz wprzygotowaniu.Bylo takie oblicze Yanceya, które Taverner bardzo chcial zobaczyc.Ale trzeba bylo na niejeszcze dlugo czekac.Yancey mial zmieniac swoje upodobania w dziedzinie sztuki powoli, alestale.Pewnego dnia publicznosc sie dowie, ze Yancey juz nie przepada za sielankowymireprodukcjami z kalendarzy sciennych, ze teraz woli sztuke holenderskiego mistrza makabry idiabolicznej grozy z pietnastego wieku - Hieronima Boscha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript