[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wyjmij nóżi znajdz miejsce na głowie Lyry, skąd odcięto pukiel włosów.Mówił naglącym tonem, więc Will nie tracił czasu na pytania.Lyra, z oczami rozszerzonyminiepokojem, podniosła ważkę jedną ręką, a drugą pomacała włosy. Nie zaprotestował Will zabierz rękę.nic nie widzę.W słabym blasku zobaczył tuż nad jej lewą skronią kępkę włosów krótszych niż pozostałe. Kto to zrobił? zapytała Lyra. I. Sza uciszył ją Will i zwrócił się do ojca: Co mam robić? Zetnij te krótsze włosy do gołej skóry.Pozbieraj wszystkie starannie, żeby nie brakowałoani jednego włosa.Potem otwórz inny świat, obojętnie jaki, włóż tam włosy i zamknij go.Zróbto zaraz, natychmiast.Harpia patrzyła; duchy tłoczyły się jak najbliżej.Lyra widziała w mroku ich blade twarze.Wystraszona i oszołomiona, stała, zagryzając wargi, kiedy Will wykonywał polecenie ojca,przysuwając twarz blisko do czubka noża w nikłym świetle ważki.Wyciął niewielkie zagłębieniew skale innego świata, wsypał tam wszystkie krótkie złociste włoski i włożył skałę z powrotemna miejsce, zanim zamknął okno.A wtedy grunt zaczął dygotać.Gdzieś bardzo głęboko rozległ się zgrzytliwy, jękliwy hałas,jakby cały środek ziemi obracał się niczym gigantyczny kamień młyński.Ze sklepienia tuneluposypały się małe kamyki.Ziemia nagle przechyliła się na bok.Will chwycił Lyrę za ramięi przywarli do siebie, a skała pod ich stopami zaczęła się poruszać i przesuwać, luzne odłamkiobijały im łydki i stopy.Dwoje dzieci, osłaniając Gallivespian, przykucnęło i zakryło głowy rękami; a potem przezjedną straszliwą chwilę zostali uniesieni w lewo i trzymali się kurczowo jedno drugiego, zbytwstrząśnięci i przerażeni, żeby krzyczeć.Uszy wypełnił im huk tysięcy ton skał, przewalającychsię pod nimi.Wreszcie ruch ustał, chociaż wszędzie wokół nich mniejsze głazy wciąż toczyły się,koziołkując po zboczu, którego tu nie było jeszcze przed minutą.Lyra leżała na lewym ramieniuWilla.Prawą ręką poszukał noża i znalazł go przy pasie. Tialys? Salmakia? zapytał drżącym głosem. Jesteśmy cali i zdrowi odpowiedział głos kawalera przy jego uchu.Powietrze wypełniał kurz i kordytowy zapach zmiażdżonej skały.Nic nie widzieli, prawienie mogli oddychać; ważka nie żyła. Panie Scoresby? odezwała się Lyra. Nic nie widzimy.Co się stało? Jestem tutaj odpowiedział głos Lee w pobliżu. Chyba bomba wybuchła i nie trafiła. Bomba?! zawołała przestraszona Lyra; ale potem zapytała: Roger, jesteś tam? Tak rozległ się cichutki szept. Pan Parry mnie uratował.Spadałem, ale on mnie złapał. Patrzcie powiedział duch Johna Parry'ego. Ale trzymajcie się skały i nie wykonujcieżadnych ruchów.Kurz opadał i skądś dochodziło światło: dziwny blado-złoty blask, jakby padał na nichdrobny świetlisty deszcz.To wystarczyło, żeby napełnić strachem ich serca, ponieważ blaskoświetlał miejsce leżące po lewej, gdzie wszystko spadało czy raczej spływało jak rzeka przezpróg wodospadu.Była to rozległa czama pustka, przypominająca szyb wykuty w najgłębszej ciemności.Złoteświatło spływało do niego i gasło.Widzieli drugi brzeg, znacznie dalej, niż Will mógł dorzucićkamieniem.Po prawej osypisko surowych głazów, zamarłych w chwiejnej równowadze,wznosiło się stromo w pylisty mrok.Dzieci i ich towarzysze tkwili uczepieni nawet nie półki ledwie kilku występów na skrajuprzepaści.Jedyna droga prowadziła do przodu, w poprzek zbocza, wśród potrzaskanych skałi chybotliwych głazów, które zdawało się runą w dół od najlżejszego dotknięcia.Za nimi, w miarę jak kurz opadał, coraz więcej duchów wpatrywało się w przepaść zezgrozą.Kuliły się na zboczu, nie śmiejąc się ruszyć, jak sparaliżowane.Tylko harpie nieokazywały strachu; wzbiły się w powietrze i szybowały wysoko, przeprowadzały rekonesans,z tyłu dodawały otuchy tym tkwiącym jeszcze w tunelu, z przodu szukały drogi wyjścia.Lyra sprawdziła aletheiometr: był cały.Tłumiąc lęk, rozejrzała się, odnalazła wzrokiemtwarzyczkę Rogera i powiedziała: No dobrze, wszyscy tu jesteśmy, nic nam się nie stało.I teraz przynajmniej widzimy.Więcchodzmy dalej.Możemy iść tylko po krawędzi tego. wskazała przepaść. Więc po prostumusimy iść do przodu.Przysięgam, że Will i ja nie ustaniemy.Więc nie bójcie się, niepoddawajcie, nie ociągajcie.Powiedzcie innym.Nie mogę oglądać się za siebie przez cały czas,bo muszę patrzeć pod nogi, więc ufam wam, że pójdziecie za nami, zgoda?Mały duch kiwnął głową.I tak w milczeniu pełnym przerażenia kolumna zmarłychrozpoczęła wędrówkę skrajem otchłani.Jak długo to trwało, nie wiedzieli ani Will, ani Lyra, leczżadne z nich nigdy nie miało zapomnieć tej strasznej i niebezpiecznej przeprawy.W dolepanowała ciemność tak głęboka, że zdawała się wsysać wzrok i wywoływała u patrzącychupiorne zawroty głowy.Starali się patrzeć prosto przed siebie, na tę skałę, tę niszę, ten występ, toosypisko żwiru; ale otchłań kusiła, przyciągała wzrok i mimo woli wciąż tam spoglądali, czując,że tracą równowagę, świat kołysze się przed oczami i okropne mdłości podchodzą do gardła.Od czasu do czasu żywi oglądali się za siebie i widzieli nieskończony szereg zmarłychwychodzących ze szczeliny, przez którą przeszli; matki przyciskały do piersi twarzyczkiniemowląt, wiekowi ojcowie człapali powoli, małe dzieci czepiały się kobiecych spódnic, więksichłopcy i dziewczynki w wieku Rogera szli ostrożnie i wytrwale, tak wielu ich.A wszyscypodążali za Lyrą i Willem z nadzieją, w stronę otwartej przestrzeni.Lecz nie wszyscy im ufali.Tłoczyli się tuż za nimi i dzieci czuły zimne dłonie w sercachi wnętrznościach, słyszały złośliwe szepty: Gdzie jest ten górny świat? Jak długo jeszcze? Boimy się! Niepotrzebnie tu przyszliśmy.w krainie zmarłych przynajmniej mieliśmy trochę światłai trochę towarzystwa.Tu jest dużo gorzej! yle zrobiliście, że przybyliście do naszej krainy! Powinniście zostać we własnym świeciei zaczekać na swoją śmierć, zanim przyszliście nam szkodzić! Jakim prawem nas prowadzicie? Jesteście tylko dziećmi! Kto wam dał pozwolenie?Will chciał się odwrócić i przepędzić ich, ale Lyra przytrzymała go za ramię. Oni są wystraszeni i nieszczęśliwi powiedziała.Potem przemówiła lady Salmakia i jejczysty, spokojny głos rozniósł się daleko w wielkiej pustce: Przyjaciele, bądzcie dzielni! Trzymajcie się razem i nie ustawajcie! Droga jest trudna, aleLyra ją odnajdzie.Cierpliwości, nie martwcie się, wyprowadzimy was stąd, bez obawy!Lyra sama doznała otuchy, słysząc te słowa, bo taki był zamiar lady Salmakii.I wędrowalidalej z mozołem. Will odezwała się Lyra po kilku minutach słyszysz ten wiatr? Tak, słyszę odparł. Ale go nie czuję.I coś ci powiem o tej dziurze tam w dole.To takasama dziura, jak wtedy, gdy wycinam okno.Ten sam rodzaj krawędzi.Taka krawędz jestwyjątkowa kto raz jej dotknie, już nigdy nie zapomni.I widzę ją tam, gdzie skała opadaw ciemność.Ale ta wielka przestrzeń w dole nie jest zwykłym światem.Różni się od innychświatów.Nie podoba mi się.Chciałbym ją zamknąć. Nie zamknąłeś wszystkich okien, którezrobiłeś? Nie, bo niektórych nie mogłem.Ale wiem, że powinienem.yle się dzieje, jeśli zostająotwarte.A takie wielkie okno. Wskazał w dół, nie chcąc patrzeć. To nie w porządku
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|