[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Zapłacę monetami, dobrze? - Wytężył słuch.Tym razem usłyszał wiele głosów, niezwykle przenikliwych, jak krzyki.Odgłosy odbiły się echem i zmieszały z szumem trzcin.Wyjął lornetkę i rozejrzał się dookoła.Wszędzie widział tylko jałowy krajobraz, brzydki i ponury.Wciąż jeszcze można było dostrzec ogromne, czerwone plamy, których nie zarosły chwasty, a także żużlowe połacie, lecz większość ruin pokryła już ziemia i panoszący się wszędzie palusznik krwawy.Daleko przed sobą ujrzał pracującego w polu robota.Orał ziemię przyspawanym do pasa metalowym hakiem, który zapewne stanowił część oderwaną od jakiejś maszyny.Robot nie zwracał na niego uwagi, gdyż nigdy nie był żywą istotą.Pochyliwszy z wysiłku powyginany korpus, ciągnął zardzewiały hak, krusząc twardą glebę.Pracował wolno, w milczeniu, bez słowa skargi.W tej chwili Tibor ich zobaczył.To oni wydawali te okrzyki.Dwadzieścia postaci wyszło z ruin i zbliżało się do niego; mali, czarni chłopcy biegli, podskakując i krzycząc przenikliwymi głosami; wydawało się, że znajdują się w pozbawionej dachu klatce.- Dokąd, Synu Gniewu? - spytał piskliwym głosem najbliżej stojący chłopiec, przedzierając się przez splątane zarośla.Był to mały bantu, ubrany w pozszywane i połatane łachmany.Podbiegł do wózka, niczym mały szczeniak, podskakując i szczerząc zęby.Ciągnął za sobą kępki rosnących tu i tam chwastów.- Na zachód - odpowiedział Tibor.- Wciąż na zachód.Tylko że utknąłem.Do Tibora podbiegły też pozostałe dzieci i otoczyły kręgiem unieruchomiony wózek; była to grupka prawdziwych dzikusów, zupełnie pozbawionych dyscypliny.Tarzali się, szamotali i gonili.- Ilu z was przyjęło pierwsze nauki? - spytał Tibor.Zapadła niemiła cisza.Chłopcy spojrzeli po sobie niepewnie, lecz żaden nie odpowiedział.- Żaden? - powiedział Tibor zdumiony.Zaledwie trzydzieści mil od Charlottesville.Boże, pomyślał, rozsypaliśmy się jak zardzewiała maszyna.- Jak zatem zamierzacie zestroić się z kosmiczną wolą? Jak chcecie poznać boski plan? - Wysunął gwałtownie chwytniki w kierunku najbliżej stojącego chłopca.- Czy nieustannie przygotowujecie się do życia, które ma nadejść? Czy wciąż poddajecie się oczyszczaniu? Czy wyrzekacie się mięsa, seksu, rozrywek, korzyści finansowych, wykształcenia i innych przyjemności? - Ależ nie, ich nieokiełznany śmiech i figle mówiły wszystko.- Jak motyle - wycedził przez zęby i prychnął z pogardą.- Tak czy inaczej, wyswobodźcie mnie, żebym mógł jechać dalej.Rozkazuję wam!Dzieci zgromadziły się z tyłu wózka i zaczęły pchać.Wózek uderzył z impetem w pierwsze z powalonych drzew i zatrzymał się.- Przejdźcie do przodu - powiedział Tibor - i podnieście do góry.Wszyscy razem! - Zrobili, tak jak powiedział, posłusznie, z radością.Włączył bieg: wózek szarpnął i przejechał przez pierwsze drzewo, lecz zatrzymał się na drugim.Chwilę później podskakując pokonał drugie i zaraz potem trzecie.Wózek - z uniesionym wysoko do góry przodem - wył głośno, z silnika wydostawała się smużka niebieskiego dymu.Z tej wysokości widział więcej.Na polach dookoła pracowali rolnicy, niektórzy żyli, inni byli robotami.Obrabiali cienką warstwę gleby zakrywającą żużel; tu i tam kołysały się słabe łodygi zbóż.Ziemia wyglądała tutaj strasznie, nigdzie takiej nie widział.Wyczuwał nieomal metal pod wózkiem, jakby był tuż pod powierzchnią ziemi.Mężczyźni i kobiety podlewali swoje marne uprawy, posługując się metalowymi puszkami, które znaleźli wśród ruin.Wół ciągnął coś, co przypominało samochód.Na innym polu kobiety pieliły ręcznie; wszyscy poruszali się wolno, jak niedorozwinięci, byli ofiarami tęgoryjca, glisty z ziemi.Wszyscy byli boso.Dzieci najwyraźniej jeszcze się nie zaraziły chorobą, lecz z pewnością je to czekało.Spojrzał w górę, na zachmurzone niebo, i podziękował Bogu Gniewu, że mu tego oszczędził; wszędzie widać było, że byli ciężko doświadczani.Ci ludzie byli hartowani w gorącym tyglu, ich dusze poddane zostały oczyszczeniu w zdumiewającym stopniu.W cieniu, wśród kilku drzemiących matek, leżało niemowlę.Po jego oczach pełzały muchy; matka oddychała ciężko przez otwarte usta, jej białą jak papier skórę zabarwił niezdrowy rumieniec.Duży brzuch świadczył o tym, że zdążyła już ponownie zajść w ciążę.Jeszcze jedna dusza, która powstanie z niższego poziomu.Jej ogromne piersi zakołysały się, kiedy poruszyła się we śnie, spryskując mlekiem brudne zawiniątko.Chłopcy, przepchnąwszy wózek i krowę przez pnie zwalonych drzew, zaczęli się oddalać.- Zaczekajcie! - zawołał Tibor.- Wracajcie! Będę wam zadawał pytania, a wy będziecie odpowiadać.Znacie podstawy katechizmu? - Powiódł groźnym wzrokiem dookoła.Dzieci zawróciły ze wzrokiem utkwionym w ziemię i utworzyły wokół niego milczący krąg.- Pierwsze - powiedział Tibor.- „Kim jesteście?” Jesteście maleńką cząstką kosmicznego planu.Drugie: „Czym jesteście?” Zaledwie kropką w układzie tak rozległym, że jego wielkość przekracza wszelką wyobraźnię.Trzecie! „Na czym polega droga życia?” Na spełnianiu woli sił kosmicznych.Czwarte! Co.- Piąte - mruknął jeden z chłopców.- „Gdzie jesteś?” - Natychmiast sam sobie odpowiedział.- Pokonujesz kolejne etapy; każdy obrót koła sprawia, że posuwasz się do przodu albo się cofasz.- Szóste! - krzyknął Tibor.- „Co decyduje o tym, czy się cofniesz, czy pójdziesz naprzód?” Twoja postawa w tym życiu.- Siódme! „Na czym polega właściwa postawa?” Na tym, aby podporządkować się wiecznym siłom Deus Irae, który ma swój boski plan.- Ósme! „Jakie jest znaczenie cierpienia?” Ma ono oczyścić duszę.- Dziewiąte! „Jakie jest znaczenie śmierci?” Ma ona uwolnić osobę od tego życia, tak by mogła wspiąć się na kolejny szczebel drabiny.- Dziesiąte.- Tibor nie dokończył, gdyż ujrzał niespodziewanie dorosłą postać, która zbliżyła się do jego wózka.Jego krowa instynktownie zniżyła łeb i zaczęła udawać - albo próbowała - że skubie rosnące dookoła gorzkie chwasty.- Musimy już iść - zapiszczały czarne dzieci.- Do widzenia.- Rozbiegły się natychmiast; tylko jedno zatrzymało się i odwróciwszy do Tibora, krzyknęło: - Nie rozmawiaj z nią! Mama mówi, żeby nigdy z nią nie rozmawiać, bo może cię wciągnąć.Uważaj, słyszysz?- Słyszę - powiedział Tibor i zadrżał.Powietrze pociemniało i ochłodziło się, jakby za moment miała rozszaleć się burza.Wiedział, kogo ma przed sobą - rozpoznał ją.Szedłby zburzonymi ulicami aż do ogromnej budowli z kamienia i kolumn, która była jej domem.Nie jeden raz słyszał opis tego miejsca.Na ogromnej mapie w Charlottesville zaznaczono każdy kamień.Na pamięć znał nazwy ulic prowadzące do tego miejsca, do wejścia.Wiedział, że ogromne wrota były przewrócone.Wiedział, jak wyglądają mroczne, puste korytarze.Wszedłby do ogromnej komnaty, ciemnej siedziby nietoperzy, pająków i rozbrzmiewających echem dźwięków.Tam czekałby na niego Wielki K.Czekałby w milczeniu na jego pytania.Na pytania, które stanowiły jego pożywkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|