[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wpowietrzu czuła zapach perfum.Ona, rzecz jasna, wyglądała olśniewająco.Ubrana w śmiałą jedwabną suknię wkolorze kości słoniowej, z wierzchnią spódnicą o odcieniu bladobłękitnego nieba, zniezapominajkami wplecionymi w upięte wysoko włosy.Wszystkie damy wpatrywały się wnią, oniemiałe z zawiści, podczas gdy mę\czyzni kierowali na nią spojrzenia pełne podziwudla jej doskonałej kobiecej urody i wdzięku.Zbli\ył się do niej najprzystojniejszy na sali młodzieniec.Pochylił się nisko nad jejdłonią i zaczął błagać o taniec.Roześmiała się zalotnie, dra\niła się i przez jedną, krótkąchwilę, trzymała go w niepewności.Potem zgodziła się, oczywiście, i oboje ruszyli na parkietz elegancją królewskiej pary.Och, to by było wspaniałe.Prawie takie cudowne, jak bale w Londynie.Zamknęłaoczy, pogrą\ona w marzeniach.Za jej plecami zachrzęścił \wir.- Wyglądasz intrygująco, dziewczyno.O czym myślałaś?Jeannette drgnęła na dzwięk głębokiego głosu, który ogarnął ją niczym pieszczotasilnej, uspokajającej dłoni.W tym tonie słyszała ciepło i kpinę.Delikatny dreszcz przebiegłjej ciało, jakby ktoś jej dotknął.Uniosła powieki.Oto stał przed nią, jej Nemezis, Darragh O'Brien.Dzisiaj miał nasobie brązowe spodnie, białą koszulę i lekki kubrak, wyraznie lepszej jakości i lepiej uszyteni\ dotychczasowe ubrania.Jak na niego, niemal się wystroił.Kosmyk ciemnych włosówopadał mu na czoło.Przez chwilę miała ochotę go odsunąć.Co za bezsensowny pomysł.Pomylony człowiek.Czy nie mogła nawet wyjść na spacer, \eby się na niego nie natknąć? Có\, to, \erozpoczął rozmowę, nie oznaczało, \e będzie miała dla niego coś więcej ni\ zdawkowepowitanie.A potem ruszy na dalszy spacer.Po dwóch ostatnich spotkaniach nie miała ochotydługo przebywać w jego towarzystwie, zwłaszcza jeśli w pobli\u kręcił się ten jego pies.Rozejrzała się dookoła, spodziewając się, \e zobaczy olbrzymią bestię, jak wyskakujezza krzaka i rzuca się na nią.- Nie ma go tutaj - powiedział O'Brien, zupełnie jakby czytał w jej myślach.-Witruwiusz jest w domu, w którym się zatrzymałem, chocia\ ani on, ani gospodyni nie bylitym uszczęśliwieni.- Jesteś pan pewien, \e nadal będziesz mieć gospodynię, kiedy wrócisz? Jeśli dotąd nieodeszła, jeden dzień z tym potworem na pewno ją do tego skłoni.Błysnął białymi zębami.- Nie martw się, pani Ryan zna wszystkie jego sztuczki i jeśli dzisiaj jej się narazi,znajdę go uwiązanego za domem w ogrodzie, ze smutnym pyskiem.Trzeba będzie conajmniej pół godziny zabawy, \eby poprawić mu humor.Zepsute psisko, pomyślała.Potrzebuje tresury, \eby nauczyć się posłuszeństwa.- Nie widziałem cię ładnych parę dni.- O'Brien wsunął prawą rękę do kieszenispodni.- Ukrywałaś się?- Wcale nie - zapewniła pośpiesznie.- Poznawałam kuzynów, poza tym w zasadziewychodzę dopiero póznym popołudniem.- To znaczy, kiedy moi ludzie pójdą do domu.A mo\e to mnie próbowałaś unikać?Roześmiała się.- Dlaczego miałabym robić coś takiego? To by oznaczało, \e myślę o panu, panieO'Brien, a zapewniam, \e mam znacznie lepsze sposoby, \eby spędzić czas.Mimo tych słów, na jego ustach pojawił się uśmiech, który dowodził, \e nie dał sięoszukać.Uznała, \e najlepiej będzie zmienić temat.- Co do pańskich ludzi, miałam nadzieję, \e nabierze pan rozumu.Skrzy\ował ramiona na piersi.- Rozumu?- śe zrozumie pan, i\ nie nale\y zakłócać porannego odpoczynku damie.Pańscyrobotnicy zaczynają pracę stanowczo zbyt wcześnie i robią za wiele hałasu.Wzruszył ramionami.- Ju\ to mówiłaś.Hałasowi, obawiam się, nie mo\na zaradzić.Budowanie domów tonie jest ciche zajęcie.- Mógłby pan jednak coś zmienić.Kto inny zrozumiałby mnie i okazał trochęwspółczucia.Nie byłby taki bezduszny.Darragh zachichotał.- Kto inny szybko straciłby pracę, gdyby zastosował się do twoich \yczeń.Nie jestembezduszny, ale staram się trzezwo myśleć.- Szkoda, \e nic do pana nie dociera.Uśmiechnął się szeroko.Jego oczy lśniły błękitem, jak lazurowe niebo w górze.Wciągnęła gwałtownie powietrze, serce zabiło jej szybciej.A \eby go! Dlaczegomusiał być taki przystojny? Nisko urodzeni mę\czyzni nie powinni mieć do tego prawa.Co jąopętało? Krew się w niej burzyła przy ka\dym ich spotkaniu.Nie pamiętała, kiedy ostatniojakiś mę\czyzna wywołał taki zamęt w jej głowie.Najmądrzejsze, co mo\e zrobić, to odejść.Skinęła mu wyniośle głową.- Dobrego dnia, panie O'Brien.Chcę kontynuować spacer.Zanim zrobiła dwa kroki, wyciągnął rękę i zatrzymał ją lekkim dotknięciem.- Zaraz, zaraz, dziewczyno.Szukałem cię nie tylko po to, \eby z tobą porozmawiać.Mam dla ciebie prezent.Prezent? Ciekawość wzięła górę.Nie umiała jej się oprzeć, więc się odwróciła.- A có\ to takiego?Podszedł do kamiennej ławki i wziął owinięty w papier i zgrabnie przewiązanybrązowym sznurkiem pakunek, który na niej le\ał.Z paczką w ręce ruszył w jej stronę.Zatrzymał się, po czym skłonił się elegancko i wyciągnął do niej zawiniątko.- Zaczęliśmy naszą znajomość nie najlepiej.Nie czułem się te\ dobrze, gdy przynaszym ostatnim spotkaniu Witruwiusz cię przewrócił.To słodki szczeniak, ale nieobliczalny.Zniszczył taki piękny strój.Przeze mnie straciłaś ju\ drugą suknię.Pierwszą, tępomarańczową, zachlapało błoto spod kół powozu.Pomarańczową suknię? Ach, tak, jej piękna pomarańczowo - czerwona sukniapodró\na.śałowała, \e jej o niej przypomniał.Od tamtego nieszczęsnego dnia starała się zawszelką cenę zapomnieć o niemiłym zdarzeniu.Zadr\ała lekko na wspomnienie okropnegouczucia, kiedy błoto pokryło ją od stóp do głów.- A prezent, jak rozumiem - skinęła głową w stronę paczki - to rodzajzadośćuczynienia z pana strony?Jakie niezwykłe.I niespodziewane.Przesunął palcem po szczęce.- Przykro mi z powodu tego, co się stało
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|