Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy wracałem w stronę bramy, jakiś maleńki czarny stwór przeleciał mi nad głową w stronę morza; kto wie, może był to Conchis pod postacią sowy.Szybko poszedłem w stronę Moutsy: w lesie było ciem­no, morze nie błyszczało, kierowałem się cichutkim plus­kiem fal.Na morzu zobaczyłem odległe o pięćset jardów czerwone światełko stojącego na kotwicy jachtu.Wyglądał jak wymarły.Skrajem piniowego lasku szybko pobiegłem do kapliczki.Pod wschodnią ścianą czekała Julie, czarny cień na bia­łym tle; kiedy zobaczyła, że nadchodzę, wyszła mi naprze­ciw.Miała na sobie granatową marynarską koszulkę z “Arethusy” i jakąś jasną spódniczkę.Włosy zawiązała z tyłu wstążką, nadało jej to nieco surowy wygląd pani nauczycielki.Zatrzymaliśmy się o jard od siebie, nagle onieśmieleni.- Udało ci się wymknąć?- Wszystko w porządku, szłam.- Uśmiechnęła się.- Wszystko omówiliśmy.- Chcesz powiedzieć, że.- Wie o nas.Powiedziałam mu.W jego sztuce mogę występować jako schizofreniczka, ale musi pamiętać, że nią nie jestem.Uśmiechnęła się.Zrobiłem krok naprzód i znalazła się w moich ramionach.Ale kiedy całując ją usiłowałem ją do siebie przyciągnąć, lekko mnie odsunęła i schyliła głowę.- Julie?Podniosła do ust moją rękę.- Musisz być dobry.Ten przeklęty kalendarz.Nie wiedziałam w niedzielę, jak ci o tym powiedzieć.Byłem przygotowany na każdą ewentualność, ale nie przewidziałem czegoś tak banalnego i zwykłego.Ucałowałem jej włosy, poczułem lekki zapach melona.- Jaka szkoda!- Tak chciałam, żebyś przyszedł.- Przejdźmy się.Wziąłem ją za rękę, minęliśmy kapliczkę i weszliśmy między drzewa.W niedzielę, ledwo znalazły się na jachcie, odbyły ze starszym panem zasadniczą rozmowę.Z począt­ku udawał, że nie rozumie, ale June zaatakowała go ostro, mówiąc o Murzynie, o szpiegowaniu w kapliczce.Mają tego dosyć i albo on im powie, o co mu właściwie chodzi, albo one.Julie parsknęła śmiechem.- Czy wiesz, co powiedział? Tak spokojnie, jakbyśmy prosiły go o zreperowanie kranu.- potrząsnąłem prze­cząco głową.- Powiedział: “Wspaniale.Na to właśnie li­czyłem.” I nim zdążyłyśmy przyjść do siebie, poinformo­wał nas, że wszystko, co działo się dotąd, było tylko ge­neralną próbą.Szkoda, że nie widziałeś jego uśmiechu.Pełne zadowolenie.Zupełnie jakbyśmy były uczennicami, które dobrze zdały egzamin wstępny.- Czego to miało być próbą?- Wszystko nam wyjaśni.Podczas najbliższego weeken­du.Tobie także.Teraz będziemy pracować razem, oczy­wiście według jego wskazówek.Wkrótce ktoś tu jeszcze przyjedzie, powiedział: przyjadą, czyli musi chodzić o parę osób, które obejmą nasze dotychczasowe role.Będą się kręcić w kółko.Ale pod naszym z kolei dyktandem.- Kto to ma być?- Nie chciał powiedzieć.Ani niczego wyjaśnić.Bo chciał, żebyś ty był także obecny.- Masz uwieść następną ofiarę?- O to się przede wszystkim spytałam.Powiedziałam, że mam już dosyć przewracania oczami do obcych męż­czyzn.Szczególnie teraz.- Opowiedziałaś mu o nas?Uścisnęła moją dłoń.- Tak.- Westchnęła.- On po­wiedział, że od pierwszej chwili, gdy cię zobaczył, zaczął się obawiać najgorszego.- Najgorszego?- Że ser w pułapce zakocha się w myszy.- I zgodził się?- Przysiągł mi.- Uwierzyłaś mu?Zawahała się: - O tyle, o ile w ogóle można mu uwie­rzyć.Dostałam nawet marchewkę, którą mam wymachi­wać przed twoim nosem.- Po co ci jeszcze marchewka?Oparła głowę o moje ramię.- Uważa, że nie może oczekiwać, żebyś to wszystko robił za darmo.otrzymasz gażę.Cokolwiek to ma być, nie zacznie się przed końcem semestru.I on chce, żebyśmy wszyscy troje zamieszkali, a w każdym razie sypiali w tym jego domu we wsi.I za­chowywali się tak, jakbyśmy w ogóle nie znali Maurice'a.- Masz na to ochotę?- Jest tylko jedno ale.On życzy sobie, żebyśmy my dwoje występowali wobec tych, co przyjadą, jako mał­żeństwo.- Ja nie potrafię udawać.Nie mam takiego aktorskiego talentu jak ty.- Przestań żartować.- Nie żartuję.Mówię zupełnie serio.Znów przywarła głową do mojego ramienia.- No i co o tym sądzisz?- Zobaczymy podczas weekendu.Kiedy dowiemy się, o co naprawdę chodzi.- My też tak uważamy.- Czy niczego nie mogłyście się domyślić?- Powiedział, że chodzi o coś z dziedziny psychiatrii.I jak to on, dorzucił od razu, że nie istnieje słowo, które mogłoby to określić.Powiedział.powiedział, że chodzi o dziedzinę nauki, którą trzeba dopiero odkryć i nazwać.Bardzo był ciekaw, jak to się stało, że ci zaufałam.- Co mu powiedziałaś?- Że są rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript