Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z wolna zaczynało się zmierzchać.Zwiastun Burzy dygotał w dłoni Elryka, gdy ten wykrzykiwał imiona dawnych boskich demonów swego ludu.Paskuda musiała najwyraźniej rozpoznawać przynajmniej niektóre z nich, bowiem cofnęła się nieco.Elryk postąpił za stworem i dojrzał, że tak naprawdę to nie był on wcale biały, ale mienił się kolorami, które nie tyle dawały się zobaczyć, co raczej wyczuć ogólną sugestią pomarańczu naznaczonego zgniłą, zielonkawą żółcią.Książę ruszył do ataku, ciskając w gniewie kolejne imiona, które pochodziły z na tyle głębokich pokładów jego podświadomości, że sam wypowiadający nie znał ich znaczeń.- Balaan-Marthim! Aesma! Alastor! Saebos! Yerdalet! Nizilfkm! Haborym! Haborym Płomienisty, Haborym Niszczyciel!Elryk rozdwoił się.Jedna część jego osobowości pragnęła za wszelką cenę uciec i ukryć się, druga jednak, i ta wzięła górę, pchała go ku potworowi.Miecz ciął sylwetkę.Równie dobrze można by kroić wodę, jednakże Zwiastun Burzy nie miał zwykłego ostrza.Mglisty stwór zadrżał z bólu.Elryk znalazł się nagle w powietrzu.Nic nie widział i pozostało mu jedynie siekać i krajać to coś, co go schwytało.Pot ściekał z księcia strumieniami, ale ,walka trwała.Wypełnił go ból, nie tyle fizyczny, ale wszechobecny i przerażający.Albinos nie ustawał.Wywijał się i siłował z uchwytem, podczas gdy potwór unosił go powoli ku rozwierającej się paszczy.Ściskał go tak, jak szorstki kochanek mógłby objąć dziewczynę.Zdawało się, że nawet magiczny miecz nie był w stanie śmiertelnie ugodzić monstrum, które wprawdzie jakby trochę osłabło, nadal jednak miało wyraźny zamiar skonsumować śmiałka.Elryk znów zaczął wymawiać upiorne imiona, Zwiastun Burzy zaś tańczył w dłoni księcia, wyśpiewując swą własną pieśń.Krańcowo wyczerpany albinos zaczął słać prośby i obietnice, ale paszcza wciąż zbliżała się nieubłaganie.Skrzywiony z bólu raz jeszcze wezwał Ariocha i nagle poczuł muśnięcie złej, potężnej, sardonicznej myśli i wiedział już, że Arioch w końcu zareagował! Mglistego Giganta niemal natychmiast opuściły siły, co Elryk bezzwłocznie wykorzystał.Dzięki nowemu przypływowi sił zdwoił tempo uderzeń miecza.W pewnej chwili poczuł, że spada.Lot, powolny i nieważki, zdawał się trwać całe godziny.Książę wylądował w końcu na jakiejś powierzchni, która zawyła pod jego ciężarem i zaczęła się zanurzać.Skądś, z daleka, spoza czasu i przestrzeni, dobiegało go wołanie, którego wcale nie pragnął słyszeć.Czuł się szczęśliwy, leżąc tak na czymś zimnym, co z wolna zaczynało go wchłaniać.Szósty zmysł podpowiedział mu, że wzywający go głos należy do Shaarilli.Zmusił się, by zrozumieć sens jej słów.- Elryku, bagno! Jesteś w bagnie! Nie ruszaj się!Uśmiechnął się do siebie.Czemu miałby się ruszać? Przecież zanurzał się powoli, spokojnie, osuwał się w przyjazną topiel.Czyżby to kiedyś już się zdarzyło, w jakimś innym czasie, na innych mokradłach?Nagle, w jednej chwili, dotarła doń cała rzeczywista groza sytuacji.Otworzył oczy.Ponad nim kłębiła się mgła.Z jednej strony z wolna parowała smrodliwa kałuża cieczy o trudnym do nazwania kolorze, z drugiej zaś strony rysowała się energicznie gestykulująca, niewyraźna sylwetka, za którą ledwie dawały się dostrzec zarysy dwóch koni.Tam była Shaarilla, pod nim zaś.Pod nim było bagno.Tłuste, śmierdzące błoto ściągało go coraz niżej.Leżał na wznak, z szeroko rozpostartymi ramionami i nogami, ale i tak był już na wpół zanurzony.W prawej dłoni wciąż ściskał Zwiastuna Burzy, widział go, ledwie obróciwszy głowę.Ostrożnie spróbował unieść górną część ciała.Udało mu się, ale nogi z miejsca osunęły się niżej.Siedząc prosto zawołał dziewczynę.- Shaarilla! Szybko, podaj linę!- Nie mam liny! - krzyczała, drąc w pasy jakiś fragment swojego ubrania.Elryk wciąż tonął, nie znajdując w głębinie żadnego oparcia dla stóp.Shaarilla szybko powiązała pasy materii i w ten sposób sporządzoną linę rzuciła energicznie choć niewprawnie albinosowi.Upadła za daleko.Dziewczyna zebrała ją pospiesznie i spróbowała raz jeszcze.Tym razem Elryk lewą ręką dosięgną! płótno i silnie je ścisnął.Podciągnął się trochę, po czym zamarł w bezruchu.- Nie da rady, Elryku! Nie mam dość siły!- Koń! - odkrzyknął książę, klnąc ją w duchu.- Przy-wiąż linę do konia!Pobiegła ku najbliższemu wierzchowcowi i zapętliła materię na łęku siodła, po czym pociągnęła konia za uzdę.Elryk uwolnił się powoli z chciwej pułapki, wypełzając na względnie bezpieczny kawałek bardziej stałego terenu.Usiłował wstać, zdyszany, ale nogi nie mogły go utrzymać.Gdy w końcu udało mu się pozbierać, zaraz znowu upadł.Shaarilla uklękła obok niego.- Nie jesteś ranny?Na przekór słabości Elryk zdobył się na uśmiech.- Nie sądzę.- To było straszne.Nie widziałam zbyt dokładnie, co właściwie się działo.Zniknąłeś, a potem zacząłeś wykrzykiwać to.to imię! - Drżała cała, a jej twarz była trupio biada.- Jakie niby imię? - spytał szczerze zdumiony Elryk.Potrząsnęła głową.- Mniejsza z tym, ale cokolwiek wezwałeś, to cię uratowało.Zaraz potem znów się pojawiłeś i upadłeś w bagno.Dzięki mocy Zwiastuna Burzy albinos był z każdą chwilą silniejszy.Wstał z niejakim wysiłkiem i pokuśtykał do swego konia.- Pewien jestem, że Mglisty Gigant nie poluje zazwyczaj na tych mokradłach, ale został tu specjalnie przysłany.Co albo kto to zrobił, nie mam pojęcia, musimy jednak jak najszybciej znaleźć się na pewniejszym gruncie.- To jak, jedziemy naprzód czy się cofamy?- No nie, oczywiście, że jedziemy dalej.Czemu pytasz, Shaarillo?Z wysiłkiem przełknęła ślinę i potrząsnęła głową.- Pospieszmy się zatem - powiedziała tylko.Dosiedli koni i ostrożniejsi już teraz ruszyli w dalszą drogę, aż spowite płaszczem mgły trzęsawiska zostały za nimi.Teraz, gdy wiedzieli już na pewno, że jakaś wroga siła zastawia na ich drodze pułapki, podróżowali o wiele czujniej, mało odpoczywając i zmuszając potężne i silne wierzchowce do maksymalnego wysiłku.Piątego dnia, gdy jechali przez kamienistą pustynię, zaczęło lekko padać.Grunt zrobił się śliski i musieli zwolnić, aby konie mogły utrzymać się na nogach.Przytuleni do ich karków, przemoknięci pomimo płaszczy, jechali w ciszy, aż gdzieś z przodu dobiegło ich niewyraźne ujadanie i tętent kopyt.Elryk skierował się ku wielkiej skale zwisającej z prawej strony nad drogą.- Schowajmy się tutaj - powiedział.- Coś nadciąga ku nam, i mogą to być wrogowie.- Shaarilla posłuchała go i razem czekali, podczas gdy odgłosy wyraźnie się przybliżały.- Jeden jeździec i kilka zwierząt - powiedział Elryk, nasłuchując uważnie.- Zwierzęta albo idą za jeźdźcem, albo go gonią.Wkrótce gromada znalazła się w polu ich widzenia.Dostrzegli umykającego mężczyznę na widocznie przestraszonym koniu, a za nimi zbliżające się z wolna stworzenia, które na pierwszy rzut oka przypominały psy, ale z pewnością nimi nie były.Miały ciała na wpół psie, a na wpół ptasie, smukłe i kudłate, z psimi łapami i ptasimi szponami w miejsce pazurów i zagiętymi dziobami zamiast pysków.- To sfora Dharzi! - przeraziła się Shaarilla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript