Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opowiedziałem, że odziedziczyłem potężną siłę mana po swym nie żyjącym już przysposobicielu Teriieroo, ostatnim wielkim wodzu na Tahiti, który przed swą śmiercią nadał mi królewskie imię Terai Mateata, czyli „Niebieskie Niebo”.Poza tym Tei Tetua, ostatni wódz na Fatuhivie, również dał mi swoją mana.Gdy zaś wylądowałem na tratwie na wyspie Raroia, zdobyłem jeszcze silniejszą mana, bo cała ludność wyspy urządziła święto na cześć pierwszego króla, Tikaroa, a ja zostałem przyjęty w skład mieszkańców pod imieniem Yaroa Tikaroa, czyli „Duch Tika­roa”.Więcej nie było potrzeba.Mój przeciwnik czuł się coraz słabszy i słabszy, wreszcie dał za wygraną.Podniósł się powoli, a my za nim.Wskazał na swego ponurego przyjaciela i rzekł:- Tumu, bądź świadkiem.Czytałem kiedyś o słowie tumu.Nie jest to imię, lecz tytuł.Dawniejsi badacze uznali je za mistyczne określenie, związane z prymitywnymi stosunkami społecznymi na Wyspie Wielka­nocnej, którego znaczenia nie rozumieją i nie potrafią wyjaśnić obecni mieszkańcy.Teraz jeden tumu stał przede mną we własnej osobie.Tumu nie poszedł więc w zapomnienie.Tumu działał.Atan opowiedział mi później, że Juan Nahoe był tumu rodziny Haoa, pośrednikiem i sędzią w sprawach między braćmi.Teraz brodaty fanatyk stanął przede mną, a tumu umieścił się obok nas.- Niniejszym przekazuję ci klucz do jednej z moich dwu pieczar - powiedział grobowym głosem, jakby odczytywał wyrok śmierci.Inni milczeli.Nie było słychać najmniejszego odgłosu, nawet płomień świecy nie drgnął.Stanąłem przed zagadką.Czy to teraz mam skrzyżować ramiona i powiedzieć „nie”? Ofiarował mi przecież klucz, lecz go nie pokazał.Wahałem się przez chwilę, wreszcie powiedziałem sucho „dziękuję” nie ruszając się i nie zmieniając wyrazu twarzy.Ofiarodawca długo stał przede mną patrząc na mnie swymi czarnymi przenikliwymi oczyma.Potem nagłe odwrócił się i wymaszerował z izby tak dumnie, że aż się przeginał w plecach do tyłu.Trzej pozostali okazali wyraźną ulgę.Mały Atan otarł pot, który wystąpił mu kroplami na czole, chociaż jedynym źródłem ciepła w izbie był płomień świecy, teraz chwiejący się po wyjściu sztywnej tyczki.Po kilku minutach niesamowity jegomość wrócił niosąc pod pachą jakieś lekkie zawiniątko, a w ręku ciężki kosz; obie rzeczy były uplecione z sitowia totora.Płaskie zawiniątko podał bratu, który je położył na stole, a sam znów stanął przede mną w nieruchomej postawie i koszem w ręku.Przebijał mnie wzrokiem, ocią­gając się z podaniem mi kosza.Ja stałem również nieruchomo, zdradzając jedynie, że czuję się bardzo urażony i że tracę zaintere­sowanie i zapał.Nagle brodacz odwrócił się do swego brata Andresa i podał mu kosz, który ten z kolei mnie wręczył.Biorąc kosz podziękowałem młodszemu bratu, że najpierw dał klucz starsze­mu bratu, a nie wprost mnie.Burkliwy jegomość wcale jednak od tego nie złagodniał.Wahał się chwilę, potem zaś wskazał leżące zawiniątko i zupełnie niespodziewanie wystawił mnie na nową próbę ogniową.- Co jest w tej paczce? - zapytał powoli.- Pokaż siłę swego aku-aku!Znów wszyscy czterej patrzyli na mnie w napięciu.Zacząłem tak intensywnie myśleć, że mi dosłownie trzeszczało w mózgu.Miałem takie uczucie, jakby mi się śnił okropny sen o egzaminie i ogarniała mnie obawa, że jeśli go nie złożę, to różne rzeczy mogą mi się zdarzyć.Zawiniątko było wielkości teczki i zbyt płaskie na to, aby zawierać coś kamiennego lub drewnianego.Ładnie uplecione opakowanie wyglądało na lekkie i miękkie, na coś w rodzaju dużej koperty.Zrozumiałem, że w ręku trzy­mam kamienny klucz do pieczary, doszedłem więc do wniorku, że zawiniątko na stole też pochodzi z pieczary.Sposób plecenia sitowia nie różnił się bowiem na obu przedmiotach.Przypomniały mi się nagle piękne wyroby z piór, które nam często przynosili wyspiarze.Były to kopie starych kapeluszy z piór i długich wstążek z piór, stanowiących część składową kostiumu tanecznego.Dawniejsi odkrywcy spotykali na Wyspie Wielkanocnej znaczniejszych mieszkańców przyodzianych w ka­py z piór i powiewające na głowach korony, podobne do noszo­nych przez wodzów Indian w wielu okolicach Meksyku i Ameryki Południowej.Czy można pomyśleć, aby coś takiego, z nowszych czasów, przechowało się w pieczarze Andresa? Czy mam zgadnąć, że pakiet zawiera wyroby z piór? Niezła myśl, ale w takim wypadku co - przepaskę na głowę czy co innego? Cała czwórka czekała z coraz większym napięciem.Trzeba było spróbować.- Moje aku-aku mówi: Con pluma, „z piórami” – zacząłem ostrożnie, aby zostawić sobie drogę wyjścia.- Nie! - wrzasnął fanatyk skacząc jak tygrys.- Nie! - po­wtórzył wściekle.- Spytaj swoje aku-aku jeszcze raz!Wyglądał na kota zbierającego się do skoku, na twarzy miał zły i równocześnie triumfujący uśmiech.Mały Atan dalej ocierał pot z czoła i przypominał uosobienie rezygnacji.Patrzył błagalnie, jakby chciał mi dać do poznania, że za wszelką cenę muszę prze­mówić memu aku-aku do rozsądku.Tumu i Andres podeszli nieco bliżej, w ich oczach malowała się niebezpieczna podejrzli­wość.Nie podobało mi się położenie.Miałem do czynienia z fana­tykami, a nieproszony wlazłem w ich najtajniejsze sekrety.Gdyby coś zaszło, nikt nie miał zielonego pojęcia, gdzie się znajdowałem.Żaden głos nie wydobyłby się z samotnego domu i nie dotarłby do wsi.Moi przyjaciele sądziliby, że spadłem z urwistego brzegu lub ugrzązłem w jakiejś pieczarze.Bo też w żadnym innynm miejscu na świecie nie ma tylu kryjówek, w których człowiek może zniknąć bez śladu.Nie domyślałem się, co może zawierać za­winiątko.Mogłem najwyżej zgadywać.Czy może to być tapa, strój z kory?- Coś do ubrania - spróbowałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript