[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wycie pierwszej syreny sięgnęło zenitu, a następnie urwało się raptownie.Przed biurem motelu zatrzymał się wóz policyjny.- Co to, do diabła, znaczy?Carolyn poruszyła się na dźwięk jego głosu.- Co się dzieje? - mruknęła sennie.- Jeszcze nie wiem - obserwował z rosnącym zaniepokojeniem, jak policjant wysiada z samochodu i trzymając rękę na kolbie rewolweru, ostrożnie podchodzi do przeszklonych drzwi.Gliniarz pociągnął ostro za klamkę, po czym zadudnił pięścią w szybę.- Myślę, że nasz przyjaciel Terrell może mieć kłopoty - powiedział Jake, słysząc nadjeżdżające kolejne radiowozy.Carolyn podeszła z zaciekawieniem do okna i stanęła obok męża.Patrzyli, jak w biurze zapala się światło, rzucając zielonkawą poświatę przez przyciemnioną szybę.Stary człowiek otworzył ospale drzwi, lecz ożywił się natychmiast, słuchając słów policjanta.Kilkakrotnie pokiwał głową i parę razy pokręcił nią przecząco.W końcu wskazał w kierunku jedynych gości w motelu.Donovanowie podskoczyli.- Cholera jasna - wyjąkał Jake.- Co takiego?- To mi paskudnie wygląda.Policjant ruszył szybkim krokiem, mówiąc coś do mikrofonu przypiętego do ramienia, po czym wsiadł do radiowozu.Ani na chwilę nie spuścił wzroku z ich pokoju.- Co takiego?Jake wyłowił panikę w głosie Carolyn, czując jednocześnie, jak identyczne uczucie narasta w nim samym.- Musimy się stąd zabierać.- O czym ty mówisz? - zaszlochała.Jake kręcił się w ciemności, próbując znaleźć drugie wyjście z pomieszczenia.- Jake! - prawie krzyknęła.- Cśśś! - rozkazał.- Okno w łazience! Chodź! - pociągnął ją za rękę na tyły pokoju, mimo że sygnały świetlne wozu policyjnego znalazły szparę w zasłonie i rzuciły na przeciwległą ścianę laserowy promień światła.- Co my robimy? Nigdzie nie idę - upierała się, podążając za nim bezwiednie.- Posłuchaj - warknął.- Jacyś ludzie próbowali nas dzisiaj zabić, a ten gliniarz sprawia wrażenie szalonego.Wygląda na to, że jeśli zostaniemy tu dłużej, możemy nie doczekać jutra.Standardowej wielkości okno w łazience wykonane było z matowego białego szkła.Kolejna syrena zawyła w pobliżu i zamarła.Cholera - pomyślał Jake - teraz jest ich dwóch.A nadjeżdża jeszcze więcej.Klamka przekręciła się z łatwością, ale Jake musiał walnąć obiema dłońmi, żeby okno się otworzyło.- To głupota! - jęczała Carolyn.- Ty pierwsza - wskazał rękami.- Dokąd?- Na zewnątrz, do cholery! - syknął.- Nie wiem dokąd.Po prostu na zewnątrz.Carolyn otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, ale zrezygnowała.Nie zdążyła jeszcze dobrze postawić bosej stopy na jego ręku, kiedy prawie wypchnął ją przez otwór okienny.Poleciała głową w dół na szeroką aleję za motelem.W ostatniej chwili wysunęła ręce, aby zamortyzować upadek, chroniąc w ten sposób wszystko z wyjątkiem własnej dumy.Jake zeskoczył w chwili, gdy błękitno-czerwone światła wozu policyjnego odbiły się od drzew na dalekim końcu kompleksu, po ich prawej stronie.- Cholera! Objeżdżają motel od tyłu!Potrzebowali schronienia.Radiowóz był zbyt blisko, więc nie udałoby im się niepostrzeżenie dobiec do linii drzew.Śmietnik! Jake ponownie schwycił Carolyn za rękę i pociągnął ją za sobą.Przebiegli jakieś dwadzieścia metrów i dali nura za duży pojemnik na śmieci.Ciepły deszcz wzmógł cuchnącą woń starych odpadów i gnijącego jedzenia.Jake złapał się na tym, że instynktownie oddycha przez usta.- Dlaczego uciekamy przed policją? - zapytała Carolyn szeptem.- Nie zrobiliśmy nic złego!- Nie wiem.Po prostu mam złe przeczucie - odpowiedział najszczerzej jak potrafił.Drugi radiowóz nadjechał niepostrzeżenie z wyłączonymi światła i stanął na tyłach ich pokoju.Gliniarz otworzył drzwi, zwinnie wyślizgnął się z wozu, trzymając w ręku wielostrzałowy karabin i przeszedł szybko na drugą stronę, kryjąc się za samochodem.Donovanowie wymienili spanikowane spojrzenia.- Chcą nas aresztować? - wyszeptała Carolyn.Jake odpowiedział wzruszeniem ramion, całkowicie niewidocznym w ciemnościach nocy.- Jezu, spójrz na niego.Sra w gacie ze strachu.Obydwoje podskoczyli, kiedy radio gliniarza zapiszczało i elektroniczny głos przebił się przez stłumione dudnienie deszczu.- Do wszystkich jednostek.Otrzymaliśmy potwierdzenie.Nie ma wątpliwości, że to nasi strzelcy.Policjant wymamrotał coś do mikrofonu, po czym odbezpieczył rewolwer celując w okno, przez które właśnie się wymknęli.- O mój Boże - wysapała Carolyn.- Nie może się doczekać, żeby nacisnąć spust - powiedział Jake, nie wierząc własnym oczom.Ten glina chciał ich dostać za wszelką cenę i nie bardzo mu zależało, czy będą jeszcze oddychać, czy też nie.Odciągnął Carolyn od śmietnika i chyłkiem pobiegli ku linii drzew.- Musimy stąd wiać.Wkrótce sprowadzą psy.Tym razem nie trzeba jej było zachęcać do biegu.Kolejny radiowóz zatrzymał się na tyłach budynku, akurat kiedy dotarli do pierwszych drzew.Policjanci krzyczeli teraz, najwidoczniej nie martwiąc się już o zachowanie ciszy i Donovanowie mogli pędzić co sił w nogach.- Wracamy do łodzi? - zapytała Carolyn.- Mam nadzieję.Płynęli przez całą noc.Nad ranem Carolyn wpadła na pomysł, żeby skontaktować się z jej wujkiem z Chicago.Ten sprzedawca detaliczny odzieży męskiej zajął się w pewnym momencie handlem nieruchomościami i wkrótce stał się prawdziwym potentatem.Teraz miał forsy więcej niż sam Bóg i jeżeli istniał ktoś na świecie, kto dzięki swoim koneksjom mógł wyciągnąć ich z tego bagna, to właśnie Harry Sinclair.Wciąż nie mogli pojąć, dlaczego w ciągu kilku godzin z ofiar stali się wrogami publicznymi numer jeden, ale zdawali sobie sprawę, że zanim się ujawnią, muszą znaleźć odpowiedzi na kilka pytań.Niestety, Visa prawdopodobnie naprowadziłaby policję na ich trop, więc mogli zapomnieć o korzystaniu z kart kredytowych.Musieli szybko znaleźć wyjście z tej sytuacji, czyli dotrzeć do Harry'ego Sinclaira.Opowiadali to wszystko Travisowi przez blisko dwie godziny.Wielu rzeczy nie rozumiał, innych nie chciał rozumieć.W miarę słuchania dziwnej opowieści o ludziach, których rzekomo znał, chłopiec coraz głębiej chował się pod wojskowy koc, pragnąc z całego serca, żeby w końcu przestali mówić i pozwolili mu dalej wierzyć, że wszystko jest takie jak zawsze.14Clayton Albricht wrócił do biura dopiero o ósmej trzydzieści.Oczywiście Weronika wciąż na niego czekała - osobista asystentka od pierwszego dnia w biurze - ale ona należała do wyjątków.Reszta personelu zwinęła się jakąś godzinę temu.Senator szedł ciężko, z umysłem i tyłkiem odrętwiałym od nieskończonej ilości bezsensownych spotkań z równie bezsensownymi kolegami czy podwładnymi.Co chwila przeklinał, że jego życie stało się jedną długą sesją zdjęciową.Kiedy otworzył olbrzymie dębowe drzwi i wszedł do biura, ogarnął go spokój.Pracował ciężko przez wiele dziesięcioleci, żeby dochrapać się tego stanowiska w prestiżowym gmachu Komisji Senackiej, a teraz, kiedy już osiągnął swój cel, tak rzadko dane mu było tu pracować.W Waszyngtonie, gdzie władzę mierzyło się w metrach kwadratowych zajmowanych pomieszczeń, widok na budynek Kapitolu, jaki roztaczał się z okien biura Albrichta, budził zazdrość jego kolegów
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|