Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ruch rzeczny malał, w miarę jak oddalali się od miasta.Nate obserwował z ha-maka ślad pozostawiany przez łódz oraz brązową, błotnistą wodę.Paragwaj miałtu niecałe dziewięćdziesiąt metrów szerokości i zwężał się raptownie na zakolach.Minęli łódz obładowaną zielonymi bananami; dwóch małych chłopców zamacha-ło w ich kierunku.Równomierne pukanie w silniku nie ustąpiło, mimo nadziei Nate a, zmienia-jąc się w niskie buczenie, nieustanne wibracje, rozchodzące się po całej łodzi.Musiał się do tego przyzwyczaić.Spróbował pokołysać hamakiem, czując deli-katną bryzę na twarzy.Nudności minęły.Nie myśl o świętach, domu, dzieciach, smutnych wspomnieniach i zapomnijo swoich nałogach.Załamanie minęło, powiedział sobie w duchu.Aódz stała sięośrodkiem rehabilitacyjnym.Jevy był jego psychoanalitykiem.Welly  pielę-gniarką.W Pantanalu odzwyczai się od picia, a potem już nigdy nie wezmie kroplialkoholu do ust.Ile razy mógł się tak okłamywać?104 Aspiryna, którą dał mu Jevy, przestała działać i w głowie znów pojawił sięłomot.Prawie zasnął.Zbudził się, kiedy Welly wszedł z butelką wody i miskąryżu.Nate jadł drżącymi rękami i sporo ryżu wysypało mu się na koszulę i nahamak.Ryż był ciepły i słony i Nate zjadł każde ziarenko. Mais?  zapytał Welly.Nate pokręcił głową, zanim zaczął sączyć wodę.Wyciągnął się wygodnie i sta-rał się zdrzemnąć. 17Zmęczenie związane z długim lotem, ogólne wyczerpanie i wypita wódkazwyciężyły.Ryż też się przysłużył i wkrótce Nate zapadł w mocny, twardy sen.Welly zaglądał do niego co godzinę. Chrapie  zakomunikował Jevy emu siedzącemu w sterówce.Nic mu się nie śniło.Drzemka trwała cztery godziny.W tym czasie  San-ta Loura płynęła na północ pod prąd i wiatr.Nate a zbudził równomierny stukotsilnika i wrażenie, że łódz zastygła w bezruchu.Podniósł się lekko w hamaku i po-nad burtą patrzył na brzegi, szukając punktów odniesienia świadczących o tym,że jednak posuwają się naprzód.Oba brzegi porastała gęsta roślinność, a rzekazdawała się całkowicie pusta.Aódz pozostawiała słaby ślad na wodzie.Obserwu-jąc jedno z drzew, doszedł do wniosku, że istotnie dokądś zmierzają.Niezmierniewolno.Z powodu opadów utrzymywał się wysoki poziom wody; nawigacja nieprzedstawiała trudności, lecz nurt skutecznie spowalniał ich podróż.Nudności i bóle głowy minęły, lecz Nate w dalszym ciągu poruszał się ostroż-nie i powoli.Z wysiłkiem spróbował zejść z hamaka, głównie z powodu przepeł-nionego pęcherza.Udało mu się bezpiecznie postawić stopy na pokładzie, a kiedyodpoczywał, Welly pojawił się jak duch, niosąc mały kubeczek kawy.Nate wziął ciepły kubek i przez chwilę upajał się aromatem.Nic nigdy niepachniało przyjemniej. Obrigado  powiedział. Dzięki. Sim  odparł Welly z promiennym uśmiechem.Nate sączył wspaniałą, słodką kawę, starając się nie odwzajemniać spojrzeniaWelly ego.Chłopak nosił zwykłe ciuchy marynarza: stare gimnastyczne spoden-ki, starą podkoszulkę i tanie gumowe sandały, ochraniające stwardniałe, pokrytebliznami stopy.Podobnie jak Jevy i Valdir oraz większość Brazylijczyków, jakichNate dotychczas spotkał, Welly miał czarne włosy i ciemne oczy, indiańskie rysyi odcień skóry jaśniejszy od innych, ciemniejszy od jeszcze innych i całkowiciewłasny.%7łyję i jestem trzezwy, pomyślał Nate, pociągając tęgi łyk kawy.Po raz kolejnystanąłem na krawędzi piekła i przeżyłem.Stoczyłem się na dno, miałem załama-nie, spojrzałem na zamazane wyobrażenie własnej twarzy i powitałem śmierć,106 a mimo to siedzę tu i oddycham.Dwukrotnie w ciągu trzech dni wypowiedziałemostatnie słowa.Może jeszcze nie czas. Mais?  zapytał Welly, pokazując pusty kubek. Sim  odparł Nate, wręczając mu naczynie.Dwa kroki i chłopak zniknąłz pola widzenia.Nate, zesztywniały po kraksie samolotowej i roztrzęsiony po wódce, zebrałsię w sobie i stanął samodzielnie pośrodku pokładu, trzęsąc się jak galareta nazgiętych kolanach.Ale potrafił stać, a to już bardzo wiele.Dochodzenie do zdro-wia było serią małych kroczków, małych zwycięstw.Jeśli zrobi się je wszystkie,bez potknięć i porażek, można się uważać za podleczonego.Nie uleczonego, tyl-ko podleczonego na jakiś czas.Rozwiązał już wcześniej ten problem; trzeba sięcieszyć każdym małym krokiem.Płaskodenna łódz przejechała po płyciznie, uniosła się i Nate runął na hamak.Przekoziołkował przez niego i upadł na pokład, uderzając głową w deski.Zacząłsię gramolić, trzymając jedną ręką barierkę, a drugą masując się po czaszce.Niewyczuł krwi, zaledwie mały guz  kolejna mała rana.Uderzenie rozbudziło goniemal całkowicie, a kiedy wzrok mu się wyostrzył, ruszył powoli przy bariercena mały, zagracony mostek, gdzie na stołku siedział Jevy z jedną ręką opartą nakole sterowym.Posłał gościowi krótki, brazylijski uśmiech. Jak się czujesz? Dużo lepiej  odpowiedział Nate prawie zawstydzony.Uczucie wstydustracił wiele lat temu.Nałogowcy nie wiedzą, co to wstyd.Upadlają się tyle razy,że są całkowicie na to uodpornieni.Welly wszedł po schodkach, niosąc w obu rękach kubki z kawą.Podał jednąNate owi, drugą Jevy emu i usiadł na wąskiej ławce obok kapitana.Słońce chowało się za odległymi górami Boliwii, a na północy zbierały sięchmury.Powietrze było lekkie i znacznie chłodniejsze.Jevy znalazł i założył swo-ją podkoszulkę.Nate obawiał się kolejnej burzy, lecz rzeka na szczęście nie byłaszeroka.Niewątpliwie mogli dobić tą cholerną łupiną do brzegu i przycumowaćją do drzewa.Zbliżyli się do małego, kwadratowego domu.Było to pierwsze domostwo ja-kie Nate zobaczył od Corumby.Dostrzegli tam oznaki życia: konia i krowę, praniena sznurku, czółno przy brzegu.Mężczyzna w słomianym kapeluszu, prawdziwypantaneiro, wyszedł na ganek i zamachał leniwie w ich kierunku.Kiedy minęli dom, Welly wskazał na miejsce, w którym gęste poszycie wdzie-rało się do rzeki. Jacares  powiedział.Jevy spojrzał, lecz najwidoczniej nic go to nie obe-szło.Widział w życiu miliony aligatorów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript