Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego myśli mknęły naprzód.Im więcej nad tym rozmyślał, tym bardziej upewniał się, że cokolwiek strzegło tych drzwi, poza wszystkimi innymi nieprzyjemnościami dla otwierających, miało zaalarmować osobiście samego czarnoksiężnika, że ktoś próbuje dostać się do jednego z jego strzeżonych pokoi.Mało było prawdopodobne, że zaufałby służbie w zajęciu się czymś tak poważnym jak wtargnięcie do komnat, które najwyraź­niej stanowiły jego prywatny apartament.Cokolwiek innego mogły uczynić te czary - na przykład usmażyć niedoszłego intruza na chrapko - z pewnością były tak ustawione, że Mag sam nie zostałby zraniony przez nie ani nie wywołałby alarmu wchodząc do komnaty.Nie było możliwe, żeby Jim zrozumiał Magię strzegącą drzwi.Mógł się jednak spokojnie założyć, że gdyby potrafił przełączyć to magiczne zabezpieczenie z Malvinne'a na siebie, mógłby może ukryć przed czarnoksiężnikiem fakt tego przeniesienia i jednocześnie uniknąć pułapek zastawionych na każdego, kto próbowałby dostać się do jednego z tych pokoi.Pomyślał chwilę, a potem napisał na wnętrzu czoła:JA/NIE MALVINNE ----→ MAGICZNE OSTRZEŻE­NIE ITP./JEŚLI TE DRZWI OTWARTEJak zwykle, kiedy tworzył w głowie magiczne polecenie, czynił też próby wyobrażenia sobie czegoś, co uosabiałoby to polecenie.W tym przypadku stworzył obraz czegoś podobnego do świetlistego promienia, który zmienia kieru­nek od Malvinne'a, gdziekolwiek był, do niego.Także, jak zwykle, nie zobaczył ani nie usłyszał niczego odmiennego wokół siebie i nie odczuł żadnej specjalnej zmiany.Wciąż patrzył na drzwi i zastanawiał się, co zrobić dalej.Teoretycznie drzwi zostały rozbrojone.Teraz on powinien być tym, który zostałby ostrzeżony, i cokolwiek jest w tych drzwiach niebezpiecznego, nie powinno działać przeciw niemu, jeśli spróbuje je otworzyć.Nie dowie się jednak tego, dopóki nie spróbuje wejść do pokoju.Drzwi, oczywiście, nie miały żadnej klamki dwudziesto­wiecznego typu.Zamiast tego w miejscu, gdzie powinna być klamka, tkwiła mała sztabka - zaledwie na tyle duża, żeby dłoń wygodnie ją objęła i mogła pchnąć.W chwili gdy dotknie tej sztabki, będzie wiedział, czyjego czary powiodły się, czy nie.- Dobrze - powiedział do pozostałych, biorąc głęboki wdech i nie odwracając się do nich.- Odsuńcie się wszyscy.Mam zamiar spróbować wejść przez te drzwi.Jeśli wejdę bezpiecznie, być może i wy będziecie mogli to uczynić.Odsunęliście się?Głosy zza niego zapewniły go, że tak.Wypuścił powietrze, które powstrzymywał, wziął jeszcze jeden oddech, wyciągnął rękę, złapał za sztabkę i pchnął.Gdy to zrobił, zdał sobie nagle sprawę, że drzwi mogło zamykać jeszcze coś tak prostego i zwykłego jak rygiel.W tej chwili jednak napierał już swoim ciężarem, żeby je otworzyć.Żaden śmiercionośny magiczny grom go nie trafił.Tylko głęboki, podobny do gongu dźwięk zabrzmiał mu trzy razy w głowie, a po nim głos, który powiedział: „Niebieska komnata została otwarta.Niebieska komnata została otwarta.Niebieska komnata została otwarta.”Głos wciąż powtarzał te słowa i Jim zaczai już myśleć, że będzie tak ciągnął bez końca, kiedy raptownie zamilkł.Jim rozejrzał się po pokoju i zobaczył młodego człowieka, który właśnie się budził na małym łóżku wsuniętym w kąt, takim, jakie były powszechne wszędzie, gdzie Jim dotych­czas się znalazł.Jak dotąd wszystko było w porządku.Pozostawało jedynie pytanie, czy Malvinne nie został ostrzeżony przez jakiś uboczny element czarów.Jeśli tak, jeśli mimo wszystko został zaalarmowany, to szybko ruszą za nimi jego ludzie.Wiec im prędzej się stąd zabiorą, tym lepiej.Jim wszedł do pokoju.Młody człowiek - „chłopak” byłoby lepszym słowem - siedział na krawędzi łóżka 1 przecierał oczy.Wyglądał młodziej niż na pierwszy rzut oka, na szesnaście czy dziewiętnaście lat, jak sądził Jim, chociaż czasem nie dawało się tego stwierdzić, patrząc na te świeże angielskie twarze, które wyglądały młodo, póki czas, pogoda czy blizny nie pozostawiły na nich swoich niezatartych śladów.Dostrzegł też w tym chłopaku coś z prostoduszności Johna Chestera.Lecz jednocześnie i coś wyszukanego.Coś, co albo było wynikiem wychowania, albo opanowaniem pokrywającym dającą się jednak do­strzec niewinność.Ubrany był dość prosto, ale jego odzienie było bogate.Spał, jak wielu ludzi w tym świecie, w tym samym ubraniu, w którym chodził w ciągu dnia.Oprócz nogawic miał na sobie granatowy cote-hardie z naszytymi w wielu miejscach maleńkimi klejnotami lub też kawałkami mieniących się jak klejnoty szkiełek, które chwytały i odbijały światło, kiedy się poruszał.Włosy miał kasztanowate, krótko przycięte, a na szyi złoty łańcuch, na którym wisiał jakiś medalion.Wzoru na nim Jim nie potrafił rozpoznać.Para wysokich do kostek butów z miękkiej skóry stała obok łóżka i młodzieniec włożył je, zanim przemówił.W tej chwili Jim uświadomił sobie, że skoro on bezpiecz­nie dostał się do środka, to może i inni też mogliby wejść.Odwrócił się, żeby im to powiedzieć, i stwierdził, że już weszli.Obaj rycerze przyklękli na jedno kolano naprzeciw młodzieńca na łóżku.Dafydd wciąż stał, tak jak i Aragh, ale zdjął swój stalowy hełm, który zawsze nosił od czasu, gdy Jim spotkał go w Blois.Był to hełm zbrojnego, bardzo różniący się od miękkiej, podobnej do beretu czapki, którą zazwyczaj wkładał.Jim najwyraźniej trochę się spóźnił z ostrzeżeniem reszty, że podążanie za nim może być niebezpieczne.Odsunął jednak na bok tę sprawę, zajęty dość kłopotliwą kwestią etykiety.Teoretycznie on też powinien przyklęknąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript