[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Patrzyłam na dół.Jedna część mnie już się wymknęła spod kontroli: oddech.Wcześniej tego nie zauważyłam, ale nagle się usłyszałam, dotarły do mnie gorączkowe,świszczące dzwięki.Próbowałam nad nimi zapanować.Wdech, wydech.Zrobiłam tak trzyrazy, a potem o tym zapomniałam.Zbyt dużo się działo.Ku swojemu zdziwieniu odkryłam, że rada dotycząca pracy palców sprawdza sięlepiej, niż przypuszczałam.Z całej siły przylgnęłam do skalnej ściany, ale potem uznałam, żeprzesadzam, i trochę się odsunęłam.Pierwszy odcinek nie był tragiczny, wydawał się dośćspadzisty, ale wkrótce poczułam z przerażeniem, że robi się coraz bardziej stromo.Znowu spojrzałam na Gavina.Obserwował każdy mój ruch.Nawet nie pisnął.Dawniej uważano, że wszyscy niesłyszący są głuchoniemi.Nie wiem, jak inni głusi, aleGavin potrafił hałasować jak zagubiona kakadu.Całymi dniami gadał pod nosem, a kiedy byłze mną i z ludzmi, którym ufał, bardzo starał się mówić, jak należy.Milkł tylko wtowarzystwie obcych i w takich sytuacjach przestawiał się na dyskretne gesty, którymipokazywał mi, czego chce.Teraz siedział cicho.W jego nagłym milczeniu było coś dziwnego.Może czuł się jakkrólik w świetle reflektorów.Dla jego dobra próbowałam się skupić na wspinaczce.Niewidziałam dla siebie nadziei i chyba dałabym za wygraną, gdybym tam była sama, gdybymmusiała się zsunąć w dół urwiska z jakiegoś innego powodu.Ale nie chciałam, nie mogłamporzucić Gavina - nie po tym, przez co razem przeszliśmy, nie po tym, jak już wielokrotnie goporzucano.Obiema nogami i rękami szukałam jakiejś dziurki, pęknięcia, wzgórka.Tozadziwiające, ale nawet maleńka szczelina jest w stanie zapewnić ciału oparcie.Wsunęłampalce lewej dłoni w taką szczelinę, palce prawej w pęknięcie pełne piachu i żwiru.Lewa stopaspoczywała na małym kamieniu, a palce prawej przywarły do miejsca, w którym wystawałkawałek skały.Wtedy mały kamień pod moją lewą nogą osunął się i obie ręce nagle odłączyły się odurwiska.Poczułam ucisk w żołądku.Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.Złapałamskałę z powrotem, próbując znalezć coś, co mnie utrzyma.To było dziwne, mój umysł nadalpracował, nawet mimo paniki.Dłonie chwytały gorączkowo, ale usiłowały to robić starannie.Nagle mignęło mi przed oczami oddalone o milion kilometrów dno urwiska.Chyba taknaprawdę go nie widziałam, ujrzałam go oczyma duszy.Moje palce wreszcie na coś trafiły, wzasadzie na nic wielkiego, na maleńkie wklęsłości, które przy odrobinie szczęścia mogły mnieutrzymać przez kilka sekund.Gorączkowo macałam wolną stopą, szukając czegoś lepszego,ale nie mogłam tego robić zbyt gwałtownie, żeby się nie pogrążyć przez własne działanie.Bojak wiadomo z fizyki, każda akcja wywołuje reakcję.Złapałam się urwiska, łkając z przerażenia.Wiedziałam, że jestem o włos od śmierci.Nie po raz pierwszy, tyle że zazwyczaj zagrażali mi żołnierze z karabinami.Teraz toczyłambój z naturą i z grawitacją.Próbowałam o czymś pomyśleć, znalezć jakąś myśl, z którą możnaby umrzeć, która byłaby warta śmierci.Nie chciałam umrzeć z pustką w głowie, a właśnie takdziała panika: w głowie masz tylko pustkę, która obraca się tam z bardzo dużą prędkością.Przez ten cały czas inna część mojego umysłu, chyba ta odpowiedzialna za odruchy,nakazywała dłoni macać w poszukiwaniu lepszego miejsca.Nie robiłam tego z nadzieją,raczej jak lis z kulą w piersi czołgający się w stronę krzaków - jakby myślał, że gdy zniknie zcentrum uwagi, jego sytuacja nagle ulegnie poprawie.Natrafiłam na coś, co wydawało się solidniejsze, spojrzałam na to i pomyślałam, żewygląda mało imponująco: zwykłe lekkie wybrzuszenie w skale.Jednak ufałam rękombardziej niż oczom, więc wbiłam palce w to miejsce i trochę odciążyłam drugą rękę.Resztkami samokontroli próbowałam zapanować nad drżeniem ciała.Szybko spojrzałam nadół w poszukiwaniu następnego punktu oparcia.Pomyślałam, że jeśli zdołam się zmusić doruchu, to może szybciej się uspokoję.Zupełnie jak z wchodzeniem na grzbiet konia poupadku.Zabawne, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby wrócić na górę.Zamiast tegozsunęłam się na następny kamień, nie nauczywszy się jeszcze, że te małe, miękkie, wystającegrudki to śmiertelne pułapki.Na szczęście ten odłamał się natychmiast, wyświadczając miprzysługę, bo nie zdążyłam jeszcze przenieść na niego ciężaru ciała.Pospiesznie cofnęłamnogę do poprzedniej pozycji, ale było za pózno.Za bardzo zniżyłam swój środek ciężkości.Musiałam znalezć inne oparcie dla nogi, i to szybko.Zauważyłam skalną wypustkę po praweji wyciągnęłam się w jej stronę.W którymś momencie zrozumiałam, co się dzieje.Te wszystkie telewizyjnedoniesienia o utonięciach.często wyglądało to tak, jakby jeden człowiek wpadł w tarapaty,dał się ponieść prądowi, a drugi, trzeci, a nawet czwarty skoczyli mu na ratunek
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|