[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Rankiem wezwał swego automatycznego sekretarza i archiwistę.- Pierwszy punkt porządku dnia - dyktował.- Chcę rozmawiać z dr Matthewsem i mymi trzema najlepszymi programistami natychmiast po śniadaniu, tutaj, w gabinecie.A przy okazji, śniadanie podasz za dwadzieścia minut.I nie obchodzi mnie, jak to zrobisz.- Czy chce pan rozmawiać z nimi pojedynczo, czy od razu ze wszystkimi? - zapytał płynący z ukrytego głośnika głos.- Przyślij ich wszystkich.Teraz.- Co zamawia pan na śniadanie? - przerwał robot.- Cokolwiek.Teraz.- Proszę o specyfikację zamówienia.Ostatnim razem, gdy powiedział pan "cokolwiek".- Dobrze.Niech będzie jajkonabekonietostydżemikawa.A teraz druga rzecz.Chcę, aby ktoś z mego wyższego personelu skontaktował się z Generalnym Chirurgiem, Dyrektorem Zdrowia, czy jak tam ten tytuł brzmi, w kompleksie SEL.Chcę pełnego dostępu do ich komputera centralnego nie później niż jutro w południe czasu miejscowego.Po trzecie, niech technicy w porcie przygotują najszybszą jednostkę do skoku podprzestrzennego.Po czwarte, dowiedz się, do kogo należy i dostarcz mi dossier.To wszystko.Półtorej godziny później, gdy wszyscy wyznaczeni znaleźli się już w jego gabinecie, wskazał dłonią w stronę krzeseł i uśmiechnął się.- Panowie - zagaił.- Potrzebuję waszej pomocy w uzyskaniu pewnych informacji.Nie jestem jeszcze pewny co do natury pytań, które muszę w związku z nimi zadać.Będą one dotyczyły ludzi, miejsc, wydarzeń, prawdopodobieństw i chorób.Pewne rzeczy, o których życzę sobie wiedzieć, wydarzyły się piętnaście lub dwadzieścia lat temu, a inne całkiem niedawno.Zebranie odpowiednich informacji, na podstawie których będę mógł zacząć działać, może okazać się trudnym i czasochłonnym zadaniem.A czas to właśnie to, czego nie mam za wiele.Wasza praca polegać będzie na asystowaniu mi przy formułowaniu odpowiednich pytań, a potem wprowadzaniu tych pytań w moim imieniu do banków pamięci, które, jak wierzę, pomogą nam w uzyskaniu tego, czego potrzebuję.To zarys ogólny naszej sytuacji.Teraz zajmiemy się szczegółami.Później, kiedy wszyscy już wyszli, zdał sobie sprawę, że na razie w tej sprawie nie może już zrobić nic więcej.Powrócił więc myślami do innych problemów.Jednak jeszcze tego samego popołudnia zszedł do swego arsenału, by przeprowadzić rutynową kontrolę.A przynajmniej to właśnie było jego zamiarem.Lecz wraz z upływem czasu zorientował się, że najwięcej uwagi poświęca małym, niezwykle śmiercionośnym rodzajom broni.Na przykład takim, które z łatwością mogą być przenoszone przez pojedynczego człowieka i posiadają stosunkowo duży zasięg rażenia.To spostrzeżenie nie powstrzymało go przed dalszą inspekcją.Wiedział, że jego świętym obowiązkiem, jako jedynego żyjącego bogobójcy w galaktyce, jest utrzymanie tego arsenału w pełnej gotowości.Tak na wszelki wypadek.W ten właśnie sposób Francis Sandow spędzał swe ostatnie dni przed ponownym wyjazdem na Deibę.Pragnąc wypróbować swą nową potęgę na mniejszą skalę, zanim wyruszy do wielkich centrów miejskich na Summit - świat o wiele gęściej zaludniony niż Cleech - Heidel von Hy - mack orbitował dookoła planety i studiował mapy, wybierając cel swego pierwszego ataku.W końcu, starając się unikać satelitów kontrolnych ruchu przestrzennego, opuścił się na drugi co do wielkości, stosunkowo mało zaludniony kontynent - Soris.Statek, którym przybył, ukrył pod nawisem skalnym.Posługując się niewielkim promiennikiem, który znalazł w plecaku, naciął gałęzi i zamaskował nimi błyszczącą powierzchnię pojazdu.Podpierając się laską, wyruszył w drogę.Po przebyciu kilkudziesięciu kroków, niespodziewanie dla siebie samego, zaczął śpiewać.Dawniejszymi czasy byłoby to dla niego sporą niespodzianką, ponieważ sam nie rozumiał słów tej przedziwnej pieśni, a melodia do nich powstać mogła jedynie w marzeniach.Potem dostrzegł niewielką fermę, przytuloną do skalistego zbocza.Porządkując laboratorium, przysłuchiwał się dźwiękom cichej muzyki.Czyścił, układał i zamykał wszystko, co przez najbliższy czas nie będzie potrzebne.Jego olbrzymia postać poruszała się po całym statku, wydając polecenia i rozkazy."Zaczynam wyrabiać w sobie starokawalerskie nawyki - pomyślał, uśmiechając się nieznacznie.- Wszystko na swoim miejscu.A co byłoby, gdybym miał możliwość powrotu, możliwość ponownego bycia między ludźmi? Readaptacji? Przystosowałem się przecież do głębokiego kosmosu.Byłaby to jednak jakaś odmiana.Jedyna nadzieja w H.Nikt inny nie jest mi w tej chwili w stanie pomóc.A jeżeli i ta szansa zawiedzie.Wtedy nastąpią kolejne lata oczekiwania.Być może stulecia.Oczekiwanie na niespodziewany przełom.I jaki on właściwie będzie za te kilka stuleci? Jaki ja wtedy będę? Duch ducha? Obcy dla własnego gatunku? Co powiedzą o mnie moi potomkowie?"Gdyby posiadał funkcjonujące płuca, parsknąłby niewesołym śmiechem.Zamiast tego przedostał się do sekcji obserwacyjnej B Coli.Przyglądał się spiralnym ruchom gwiazd, które przesuwały się dookoła niego, niczym w kosmicznej centryfudze.Słuchając chorałów gregoriańskich, kierował się ku Cleech - ostatniemu miejscu pobytu człowieka o nazwisku Heidel von Hymack.3.Spotkała go po raz pierwszy pewnej deszczowej nocy.Ponieważ nie miała tego wieczoru żadnych klientów, zeszła na dół, do lobby i podeszła do stojącego w kącie automatu z gazetami.Wiedziała, iż drzwi zewnętrzne są otwarte, gdyż do wnętrza dobiegał wyraźnie gwar ulicy i odgłosy szalejącej na zewnątrz zawieruchy.Wybrała interesujące ją czasopisma, wrzuciła do szczeliny kilka monet i mając zamiar wrócić do swego pokoju, odwróciła się.Wtedy go zobaczyła.Gazety wypadły jej z ręki i plasnęły o podłogę.Zmieszała się niespodziewanie i postąpiła krok do tyłu.To przecież niemożliwe, by mogli znaleźć się tak blisko siebie.Poczuła, jak zaczyna płonąć jej twarz.Był wysoki.O wiele wyższy niż to sobie wyobrażała.Czarne włosy jedynie na skroniach przetykane były pasemkami siwizny - oczywiście korzystał z odpowiedniej opieki medycznej, proces starzenia przebiegał więc u niego wolniej niż u innych ludzi.Uradowało ją to, bowiem za nic nie chciałaby oglądać go jako zgrzybiałego starca.A te jastrzębie rysy twarzy i płonące oczy! Robił o wiele większe wrażenie niż najlepsze nawet zdjęcia czy hologramy.Ubrany był w czarny płaszcz przeciwdeszczowy.Miał ze sobą dwie sztuki bagażu - coś, co przypominało walizkę i perforowane pudło z rączką.Na jego włosach i brwiach lśniły krople deszczu, spływające po policzkach i czole.Zapragnęła podbiec bliżej i zaoferować własną bluzkę do otarcia twarzy.Zamiast tego nachyliła się i zebrała porozrzucane na podłodze gazety
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|