[ Pobierz całość w formacie PDF ] .— Zupełnie cię nie rozumiem, Izo.Zawracasz mu głowę nie mając żadnych poważnych zamiarów.— Pragnę doprowadzić do tego, żeby mi się oświadczył — odparła Iza tajemniczo.— Nigdy nie dojdę z tobą do ładu — szepnęła Stella z niechęcią.Od czasu do czasu, podczas piątkowych przyjęć, zjawiał się także Gilbert.Pozornie nie tracił dobrego humoru i na równi z innymi sypał żartami jak z rękawa.Nie starał się przebywać w towarzystwie Ani, ale też wcale jej nie unikał.Gdy chwilami znajdowali się obok siebie, prowadził z nią uprzejmą, obojętną rozmowę, jakby była zupełnie nową, daleką jego znajomą.Zdawać się mogło, że ze starej przyjaźni nie pozostało już ani śladu.Ania wyraźnie to czuła, lecz wmawiała w samą siebie, że żywi za to dla Gilberta ogromną wdzięczność.Dotychczas była pewna, że wówczas, w ogrodzie, zraniła go dotkliwie swą odmową i że rana ta nie zagoi się szybko w jego sercu.Teraz doszła do wniosku, że widocznie Gilbert już dawno o tym wszystkim zapomniał.Poza tym z miłości nikt jeszcze nie umarł, czyli i w tym wypadku nie groziło Gilbertowi żadne niebezpieczeństwo.Interesował się zresztą jak dawniej życiem towarzyskim, w nauce był tak samo ambitny i pilny.Widocznie posiadał już takie usposobienie, że nie usychał z rozpaczy dlatego, że jakaś młoda dziewczyna nie obdarzyła go uczuciem.Częstokroć nawet, przysłuchując się jego wesołym rozmowom z Izą, Ania zaczynała się zastanawiać, czy istotnie Gilbert był nią kiedyś tak bardzo zajęty.Co prawda, coraz częściej znajdowali się młodzi ludzie, którzy chętnie zajęliby wakujące miejsce Gilberta.Jednakże Ania spoglądała na wszystkich tych kandydatów wyniośle.Powiedziała sobie, że jeśli wymarzony książę nie pojawi się w jej życiu, to zastępcy wcale nie pragnie.I teraz właśnie, spacerując po pustym parku, usiłowała utwierdzić się w tym mniemaniu.Przepowiednia ciotki Jakubiny spełniła się istotnie, bo nagle spadł rzęsisty deszcz i Ania, otworzywszy parasolkę, poczęła biec wąską aleją parkową.Znalazłszy się na ulicy portowej, przystanęła na chwilę, lecz nagle silny podmuch wiatru wywrócił na drugą stronę trzymaną przez nią parasolkę.Anię ogarnęła rozpacz.— Czy mogę pani służyć swoim parasolem?Ania podniosła głowę.Przed nią stał ucieleśniony bohater jej marzeń wysoki piękny o głębokich, wymownych oczach i melodyjnym, miłym głosie.Doprawdy nie mógłby bardziej przypominać wymarzonego ideału, gdyby nawet miał on być wykonany na zamówienie.— Dziękuję panu! — odpowiedziała zmieszana.— Przejdźmy do tego małego pawilonu — zaproponował nieznajomy.— Jestem pewien, że deszcz za chwilę przestanie padać.Taka ulewa nie może trwać długo.Wypowiedział to takim tonem i z takim uśmiechem, że Ania uczuła przyśpieszone kołatanie serca.Szybkim krokiem dotarli do pawilonu i zadyszani usiedli obok siebie na małej ławeczce.Z wesołym uśmiechem Ania przyglądała się swemu odwróconemu parasolowi.— Zawsze gdy parasol mi się odwraca, dochodzę do wniosku, że martwe przedmioty też nie są pozbawione pewnej dozy złośliwości — szepnęła po chwili, śmiejąc się.Pod wpływem wilgoci złocistoczerwonawe jej loki poczęły się wić dokoła czoła i szyi.Na policzkach wykwitł promienny rumieniec, a szare oczy błyszczały nieugaszoną młodością.Nieznajomy spoglądał na nią z podziwem, a ona mimo woli rumieniła się pod siłą jego wzroku.Któż to mógł być? Zauważyła, że miał w butonierce biało–czerwoną wstążeczkę redmondzką.Była pewna, że zna z widzenia wszystkich studentów, oczywiście oprócz nowicjuszów, ale ten miły nieznajomy na pewno nie był nowicjuszem.— Widzę, że jesteśmy kolegami — rzekł młodzieniec spoglądając na takąż samą wstążeczkę Ani.— Jest to zupełnie wystarczający powód do zawarcia znajomości.Nazywam się Robert Gardner, a domyślam się, że pani jest ową panną Shirley, która na ostatnim wieczorze filomackim czytała Tennysona.— Owszem, ale zupełnie pana nie pamiętam — przyznała Ania szczerze.— Na którym kursie pan jest?— Zasadniczo mam wrażenie, że nie jestem na żadnym.Dwa lata temu, po ukończeniu dwóch kursów, przerwałem studia z powodu wyjazdu do Europy.Teraz wróciłem i zamierzam skończyć uniwersytet.— To i ja jestem na trzecim roku — rzekła Ania.— Czyli jesteśmy kolegami nawet z tego samego kursu.Zostałem więc wynagrodzony za stratę tych dwóch lat — odrzekł jej towarzysz ze znaczącym wyrazem w prześlicznych oczach.Deszcz padał przez całe pół godziny, które Ani wydały się jedną krótką chwilą
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|