[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Albowiem Pan mówi: Do mnie należy zemsta!Wasze grzechy spiętrzyły się wyżej niż te góry, co was otaczają.Nawróćcie się, czyń-cie pokutę albo Pan skaże was na wieczne potępienie! Per omnia saecula saeculorum.Amen!Wypadłem z kościoła, pobiegłem w dół do mostu, z wściekłością roztrąciłem stra-że, które i tak by mi dobrowolnie ustąpiły z drogi, i popędziłem w głąb lasu, gnając bezopamiętania, póki pierwsze drzewa nie zasłoniły mnie przed oczyma osłupiałych war-towników.Wtedy dopiero odetchnąłem i pozwoliłem chłodnej rozwadze pokonać mójbezsilny gniew.Ostrożnie opuściłem wydeptaną ścieżkę wiodącą do jezior i przez po-szycie i głęboki śnieg zacząłem szukać drogi, która powinna naprowadzić mnie na śladSaracenów eskortujących więznia.Nadzieja, że ujrzę go jeszcze żywym, była niewielka i znikała z każdym krokiem, gdybłądziłem zapadając się po biodra w nienaruszoną zimową biel.Nie spodziewałem sięjednak widoku, który się wkrótce przede mną otworzył, kiedy stanąłem na skraju po-lanki: na gałęziach ciemnych jodeł wisiały jak ogromne podłużne szyszki ciała przy-najmniej tuzina franciszkanów! Nie kołysały się, bo żaden powiew wiatru nie przeciągałprzez to osłonięte miejsce, większość była wyschnięta, pokryta warstwą lodu.Najciem-niejsza postać, na której habicie widniały jeszcze wyraznie świeże ślady śniegu, byłaostatnią ofiarą: złapany z mułem minoryta.Nie ośmieliłem się spojrzeć mu w twarz,uczyniłem pospiesznie znak krzyża i ruszyłem z powrotem, byle dalej od tego budzące-go zgrozę miejsca, na które nie padał ani jeden promień słońca.Gdzieś niedaleko słyszałem wodę szalejącą w wąwozie.Potykałem się, przewracałem,chwiejąc się szedłem wciąż niestrudzenie, aż poprzez czerń drzew zobaczyłem prześwi-tującą jasność i las się przerzedził.Z lekko wznoszącej się alpejskiej łąki, gdzie dziękidziałaniu wiatru i słońca prawie nie było śniegu, dobiegło mnie dzwonienie kóz, którepobekując z zadowoleniem skubały zeszłoroczne trawy.A wyżej na zboczu, gdzie śnież-na pokrywa jeszcze nie stopniała, harcowały dziewczęta.Szalone pasterki śmigały na nartach, ześlizgiwały się w dół, idąc ze sobą w zawody,wykonywały wspaniałe łuki, wykorzystywały najmniejsze wzniesienie dla nieoczekiwa-nej zmiany kierunku albo wylatywały w powietrze, by potem wśród zagrzewających280okrzyków lub kpiącego śmiechu spaść na ziemię, utykając często w śniegu raz nosem,raz wypiętym tyłkiem.%7ładna nie pędziła tak szybko, nie skręcała tak zwinnie, nie ska-kała tak wysoko i daleko, nie przewracając się przy tym, jak Rijesz-Sawon.Choćby za-mierzyła się nie wiedzieć jak śmiało, zawsze lądowała zręcznie na nartach, które wyda-wały się zrośnięte z jej młodym ciałem.Zachwycony zacząłem klaskać w ręce.Dziewczęta popatrzyły ku mnie z góry, zamiastjednak ucieszyć się aplauzem, chichocząc zbiły się w gromadkę, pochyliły i zaczęły le-pić kule ze śniegu.Nim się połapałem, ruszyły całą falangą w dół stoku między przestra-szonymi kozami i obrzuciły mnie gradem śnieżnych pocisków, które boleśniej, niżbymprzypuszczał, rozpryskiwały się na mojej twarzy.Wziąłem więc nogi za pas i uciekłemz powrotem do lasu, ścigany szyderczym śmiechem górskich amazonek.Przebijałem się znów przez śnieg wciąż w obawie, że mogę jeszcze raz natknąć sięna szubieniczne drzewa.Wyczerpany dotarłem wreszcie do udeptanej ścieżki, któraprowadziła do kaplicy Zwiętego Murezzana, pierwszego, lecz bynajmniej nie ostatnie-go męczennika doliny.Nie uszedłem jeszcze dwu kroków, gdy w korę modrzewia tużobok mnie, na wysokości piersi, wbiła się z głośnym świstem strzała.Zatrzymałem sięjak wryty, serce podeszło mi do gardła.Wtedy z cienia drzew, dobre pięćdziesiąt krokówprzede mną, wyszedł Firuz z zakrwawioną sarną przerzuconą przez ramię. Wziąłem cię za pasącego się kozła! zawołał, ani myśląc się usprawiedliwiać. Raczej chyba za osła! Rozgniewało mnie jego grubiaństwo i nie chciałempozostać mu dłużny.Chwyciłem strzałę, jednym szarpnięciem wyrwałem ją z pniai z satysfakcją przełamałem na kolanie.Obok Firuza pojawił się gruby pomocnik kata, którego widok przywodził mi na pa-mięć przykre wspomnienie z łazni.Człowiek ten był obładowany dwoma ubitymi zwie-rzętami, a na jego dobrodusznej chłopskiej twarzy błądził głupawy uśmiech.Ponieważ Firuz zatrzymał się wyzywająco, ruszyłem w dalszą drogę.Kiedy go mija-łem nie unikając podejrzliwego spojrzenia, warknął: Kto łazi tam, gdzie nie ma nic do szukania, temu łatwo może się coś przydarzyć! Z pewnością odparłem nie przystając zwłaszcza jeśli trafi na myśliwego, któ-ry najpierw strzela, a potem patrzył Pilnuj swego języka! A ty połóż sobie lodu na czoło dorzuciłem jeszcze przez ramię. Nie stanieszsię mądrzejszy, ale to przynosi ulgę! Pomyślałem, że teraz skoczy na mnie od tyłualbo wpakuje mi strzałę między łopatki, Firuz jednak nie ruszył się z miejsca.Przed domem oczekiwał mnie Ksawery z zatroskanym uśmiechem. Stare kobiety z naszej wsi są zachwycone tobą, Williamie.Wygłosiłeś kazanie jakanioł z mieczem ognistym przy bramie raju! Chcą, żebyś był ich kapłanem. Studiowałem wprawdzie teologię oznajmiłem łagodnie, lecz zdecydowanie281 ale nie po to, żeby głosić Ewangelię wśród zaśnieżonych lasów i zamarzłych dusz.Wolę być uczonym wojownikiem, któremu czasem żółć się ulewa. Nie myśl, Williamie, tak zle o nas, Saracenach próbował przekonać mnie mójgospodarz. Kiedy fen wywieje śnieg i stopi lód, zakwitną tu najpiękniejsze kwiatyi odtają również nasze serca. Do następnej zimy! zakpiłem, lecz Ksawery nie dał się zbić z tropu. Zima zimie nierówna.Gdy cesarz zwycięży swoich wrogów, każdy przejeżdżają-cy tędy franciszkanin będzie mógł znowu zasmakować gościnności Saracenów, jak nie-gdyś bywało. I pożywić się szynkami uwędzonymi w wędzarni, która niegdyś była domem Bo-żym, położyć do łóżka zrobionego z jodły, na której wisieli jego bracia, i przykryć pie-rzyną kupioną za zrabowane tamtym pieniądze? Na tym już trawa porośnie, Williamie, a ty, jak myślę, chętnie u nas zostaniesz. Potrząsnąłem głową, lecz nie dopuścił mnie do słowa. Rozumiesz naszą mowę,umiesz głosić kazania, mógłbyś tu mieć znaczącą pozycję.Komuś takiemu jak ty, wy-słannikowi świata, od któregośmy się odgrodzili, Saraceni nie mogą pozwolić, aby prze-ciągnął obok nich jak ulotny powiew. No to otwórzcie się na świat, zamiast szerzyć strach! Ucywilizujcie się, zamiast żyćjak barbarzyńcy! Nas, cudzoziemców, niechrześcijan, szybko by sobie podporządkowano, potemzaczęto by ciemiężyć, a w końcu wypędzono.Wy, chrześcijanie, nie jesteście zbyt tole-rancyjni. A i z cywilizacją także u nas nie najlepiej roześmiałem się. Właściwie nie-wiele jest rzeczy, o których mamy jakieś pojęcie, a jeśli już mamy, to czerpiemy najczę-ściej ze skarbnicy twoich przodków.Ale wasz problem pozostaje, bo na chrześcijańskimZachodzie jesteście obcy, podobnie jak nasze państwa krzyżowców są cierniem w cieleislamu& Pozostaje albo i nie powiedział Ksawery w zamyśleniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|