Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Ty i to twoje cholerne jagnię  powiedziała mi Ceit pewnego dnia. Mam tego dość.Nikt nie przygarnia sobie jagnięcia! Psa, owszem, ale jagnię?Już od dawna nie musiałem go karmić, ale nie chciałem się z nim rozstawać.Szliśmyw milczeniu drogą, która prowadziła obok sklepu Nicholsona.Był ładny wiosenny dzień,z południowego zachodu wiał delikatny wietrzyk, a niebo nad naszymi głowami znaczyły strzępychmur jak pasemka czesanej wełny.Czuliśmy na skórze ciepło słońca i zdawało nam się, że zimaprzycupnęła wreszcie gdzieś w ciemności, czekając w spokoju na jesienną równonoc, kiedy to dao sobie znać za sprawą wściekłych wichur.Teraz jednak, w tych optymistycznych dniach póznejwiosny i wczesnego lata, wszystko to wydawało się bardzo odległe.Kobiety siedziały na progach domostw, przędąc i tkając.Większość mężczyzn była namorzu.Po wzgórzach, niesione wiatrem, płynęły głosy  dziwnie poruszająca pieśń.Ilekroć jąsłyszałem, po plecach przechodziły mi ciarki.  Spotkajmy się dziś wieczorem  powiedziała cicho Ceit, jakby bojąc się, że ktoś możenas usłyszeć. Chcę ci coś dać. Dziś wieczorem?  Byłem zaskoczony. Kiedy? Po kolacji? Nie.Jak się już ściemni.Kiedy wszyscy będą spać.Możesz wymknąć się przez okno natyłach, prawda?Nie kryłem zakłopotania. Chyba tak.Ale po co? Dlaczego nie możesz dać mi tego teraz? Bo nie, głupku!Staliśmy na szczycie wzgórza, skąd rozciągał się widok na małą zatokę i dalej, na Ludaghpo drugiej stronie cieśniny. Spotkajmy się przy nabrzeżu o jedenastej.Twoi będą już o tej porze w łóżkach,prawda? Oczywiście. Dobrze.Nie ma w takim razie problemu. Nie wydaje mi się, żeby Peter był zachwycony. Kurwa, Johnny, czy nie możesz choć raz zrobić coś bez Petera?!Miała zarumienioną twarz i bardzo dziwny wyraz oczu.Byłem zaskoczony jej nagłym wybuchem.Zawsze wszystko robiliśmy razem, ja, Ceiti Peter. Jasne, że mogę  odparłem nieco zbity z tropu. Dobra, tylko ty i ja.O jedenastej na molo  rzuciła, po czym ruszyła w stronę zagrodyO Henleyów.Nie wiem dlaczego, ale byłem dziwnie podniecony na myśl, że wymknę się nocą przezokno, żeby spotkać się z Ceit.Kiedy zapadał zmierzch, a wiatr z wolna ustawał, z trudemukrywałem zniecierpliwienie.Uporaliśmy się z wieczornymi obowiązkami, a potem spożyliśmyposiłek wraz z Mary-Anne i Donaldem Seamusem w milczeniu, które zawsze zapadało pomodlitwie.To, że z nami nie rozmawiali, nie było celowe.Sobie też nigdy nie mieli nic dopowiedzenia.O czym zresztą można było mówić? Cykl życia ledwie się zmieniał z dnia na dzień.Z pory roku na porę roku, owszem.Ale rzeczy następowały po sobie w sposób naturalny i nigdynie wymagały jakiejkolwiek dyskusji.Więc to nie od Donalda Seamusa i jego siostrynauczyliśmy się gaelickiego.Peter uczył się go od dzieci w szkole.Na boisku, ma się rozumieć,a nie w klasie, gdzie mówiło się tylko po angielsku.Ja uczyłem się od innych gospodarzy;niektórzy prawie nie mówili po angielsku.A jeśli nawet, to nie zamierzali robić tego w mojejobecności.Donald Seamus palił przez chwilę fajkę przy piecu, czytając gazetę, podczas gdyMary-Anne zmywała naczynia, a ja pomagałem Peterowi w pracy domowej.Punktualnieo dziesiątej położyliśmy się spać.Ogień w palenisku zgaszono, tak jak lampy, i udaliśmy się doswoich pokoi, czując zapach dymu torfowego, tytoniu i nasączonego olejem knota.Dzieliliśmy podwójne łóżko w pokoju na tyłach chaty.Były tam szafa i komoda; ledwiestarczało miejsca, by otworzyć drzwi na oścież.Peter jak zwykle spał już po kilku minutach, niebałem się więc, że go zaniepokoję, ubierając się i wychodząc przez okno.Nie miałem jednakpojęcia, jak mocno albo czujnie śpią Donald Seamus i Mary-Anne.Tak więc tuż przed wybiciemjedenastej uchyliłem drzwi i zacząłem uważnie nasłuchiwać.Ktoś chrapał tak ogłuszająco, żedzwięk zmieściłby się zapewne na skali Richtera.Czy był to brat, czy siostra, nie wiem, ale pochwili dotarł do mnie inny, wyższy i przerywany odgłos chrapania, dobywający się z gardła, niez nosa.Oboje więc spali.Zamknąłem z powrotem drzwi, podszedłem do okna i odsłoniłem je, żeby odsunąć rygiel i podnieść jak najciszej szybę.Peter zamruczał i przekręcił się na bok, ale się nie obudził.Jegousta poruszyły się, być może wypowiadając słowa, których nikt od niego nie wymagał podczasposiłków.Usiadłem na parapecie, przerzuciłem nogi na drugą stronę i zeskoczyłem na trawę.Na zewnątrz wciąż było zaskakująco jasno, niewyrazna poświata przygasała nazachodzie, a księżyc już zalewał swoim bezbarwnym blaskiem wzgórza.Niebo wydawało siębardziej granatowe niż czarne.W pełni lata, nawet o północy i pózniej, nie panowałaby całkowitaciemność, ale tak miało być dopiero za kilka tygodni.Odwróciłem się do okna, zaciągnąłemzasłony i spuściłem szybę.A potem ruszyłem w dół wzgórza jak pies gończy, który wyrwał się z pułapki; biegłemprzez wysoką trawę, a moje stopy chlupotały w podmokłym gruncie.Niezwykłe poczuciewolności dodawało mi skrzydeł.Wyrwałem się z domu i noc należała do mnie.I do Ceit.Czekała już na molo, trochę zdenerwowana, jak zauważyłem, i odrobinę niecierpliwa. Co tak długo?  Jej szept wydawał się niezwykle donośny, a ja w tym momencieuświadomiłem sobie, że nie ma wiatru i że słychać tylko powolny, miarowy oddech morza. Jedenasta minęła przed chwilą  odparłem, ale ona tylko cmoknęła i wzięła mnie podrękę, po czym poprowadziła traktem w stronę Rubha Ban.W domach na wzgórzu nie paliło się ani jedno światło; cała wyspa spała albo tak się tylkowydawało.Blask księżyca zapewniał dobrą widoczność, ale narażał nas też naniebezpieczeństwo.Gdyby ktoś wyszedł przypadkiem na dwór, bez trudu by nas dostrzegł. Dokąd idziemy?  spytałem ją. Na plażę Karola. Po co? Zobaczysz.Był tylko jeden moment, kiedy wszystko mogło się zle skończyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript