[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Kiedy próbowałem rozmawiać z nimi naboku, twierdzili, że ich do tego zmuszono.Ich przywódcą jest łajdak, którydo dziś jest mi winien tysiąc sześćset dolarów za nawozy, których muużyczyłem, żeby mógł użyznić swoje pole.Na koniec rozstawili na poluszałasy i ruszyli na inne farmy.Policja pozwoliła je usunąć, żeby można byłopracować w polu, więc tak zrobiłem.Zjawili się przed upływem trzechgodzin.Byli wściekli i oświadczyli, że jeśli nie odbuduję ich szałasów wciągu sześciu godzin, będę musiał odejść na zawsze.Zebrałem więc ludzi ibłyskawicznie postawiliśmy im szałasy.Jakie mam plany? - Peter powtarzamoje pytanie.- Planuję.- Głos więznie mu w gardle.- Niczego nie planuję.- Ale.- Twarz nagle mu się rozpogadza.- I tak mogło być gorzej.U sąsiadawetwoje codziennie żądają kolacji i piwa, siedzą w domu, gapiąc się natelewizję satelitarną, potem kładą się spać w pokoju gościnnym.Jak naironię farmę już dwukrotnie oferowano rządowi w celach przesiedleńczych irząd dwukrotnie odmówił.Gdy odjeżdżamy, w land-roverze Roba odzywa się krótkofalówka sieciAgric-Alert z wiadomością, że leci do nas śmigłowiec z grupą do zadańspecjalnych Związku Farmerów Komercyjnych, którą utworzono dla prze-ciwdziałania przemocy przy napaściach na farmy.Jej przybycie ma związekz grozbami przywódcy miejscowych wetwojów pod adresem Louisa Malt-zera z farmy McClear.Rob jest proszony o włączenie się do grupy i udzie-lenie pomocy Maltzerowi.Postanawiamy, że przyłączę się do niego, udającjednego z miejscowych farmerów, co z uwagi na moją nowojorską bladośćbrzmi niezbyt przekonująco.Będę też jedynym białym mężczyzną w długichspodniach.Antonin z góry odpada, zresztą i tak nie mógłby robić zdjęć.Podrzucamy go więc po drodze na farmę Ashford i zostawiamy w towarzy-stwie Jenny.Dowódcą grupy jest czarnoskóry jezuita ojciec Fidelis Mukunori, po-wiernik Mugabego (pobierał nauki w jezuickiej misji).Jego zadaniem jestmediacja między stronami i uspokojenie sytuacji.Towarzyszą mu trzejprzedstawiciele Związku Komercyjnych Farmerów, oficer policji, pułkow-nik wojska i ktoś jeszcze, kto, jak mnie informują, jest wysokim funkcjona-riuszem CIO - Central Intelligence Organization (Centralnej OrganizacjiWywiadowczej).Rob przedstawia mnie pod zmyślonym nazwiskiem, a ja,witając się i obchodząc kolejno wszystkich członków grupy, staję twarzą wtwarz z kimś dobrze mi znanym.To farmer Johnny Heynes, z którymchodziłem do szkoły podstawowej.Stojący obok agenta CIO Johnny za-czyna się witać, nazywając mnie prawdziwym imieniem, ja odkasłuję imarszczę czoło, Johnny łapie o co chodzi i wita się ze mną jak z kimś obcym.Farma McClear leży na samej krawędzi skarpy Zambezi i sąsiaduje zterenami plemiennymi.Louis Maltzer czeka na nas przy bramie.Informuje,że okupanci zjawili się kilka tygodni temu i od razu ścięli wielki gumowiec,zagradzając drogę i uniemożliwiając ucieczkę.Potem rozwalili mu ogro-dzenie, wdarli się na werandę, rozpalili ognisko i waląc w bębny, zaczęlitańczyć i skandować: Pasi ne maBhunu!, co w szona znaczy Precz zBurami!Dzisiaj kręci się tu tylko paru nastoletnich wetwojów, którzy sprawiająwrażenie zagubionych w tym wszystkim dzieciaków.Ojciec Fidelis mówiim, że muszą się trzymać swojego kawałka farmy i nie przeszkadzać Malt-zerowi i jego robotnikom w uprawie ziemi.Chłopcy skwapliwie kiwajągłowami.Już mamy opuścić farmę, gdy bramę zagradza stary, zdezelowany pikap.Z szoferki wyskakuje tęgi czarny mężczyzna w długich spodniach, klapkachi T-shircie Stowarzyszenia Weteranów Wojennych Zimbabwe, który ztrudem opina mu pokazny brzuch.Rusza ku nam, w pośpiechu gubi jedenklapek i ostatnie kilka metrów podskakuje na jednej nodze.Przedstawia sięnam jako towarzysz Mavusi, miejscowy komendant.Za nim podąża grupamężczyzn uzbrojonych w pangi, myśliwskie noże, pałki, motyki, metalowepręty i siekiery.Jeden z nich z szacunkiem kładzie na ziemi zgubiony klapeki Mavusi wsuwa w niego swą pulchną stopę.W jego oddechu czuć alkohol.- Po co ich tu sprowadziłeś? - krzyczy po angielsku do Maltzera.Zanimten ma czas coś powiedzieć, Mavusi zwraca się do ojca Fidelisa.- Po co tuprzyjeżdżacie i mieszacie się do naszych spraw?Ojciec Fidelis proponuje, by następnego dnia zorganizować spotkanie ispróbować wypracować porozumienie między farmerami a ich nieproszo-nymi gośćmi, ale towarzysz Mavusi nie chce o tym słyszeć.Oświadcza, żejego przełożeni nie uprzedzili go o żadnym takim spotkaniu.Pułkownik daje znak, że chce coś powiedzieć.No nareszcie, myślę.Na-reszcie włączy się do akcji.On jednak mówi tylko, że zbiera się na burzę,robi się ciemno, a grupa do zadań specjalnych musi dziś wrócić do Harare.- Jeśli farmerzy spróbują się ruszyć - wydaje rozkaz swoim ludziomMavusi - rąbcie ich siekierami.Praktycznie stajemy się zakładnikami, tyle że żądania są trudne do speł-nienia i w dodatku co chwila się zmieniają.Teraz Mavusi żąda transportu iżywności dla dwóch tysięcy swoich popleczników, którzy zebrali się wdolinie Zambezi, bo w przeciwnym razie jego ludzie spalą farmę, pobijąrobotników i zabiją Maltzera.Fidelis na wszystko się zgadza, byle tylko sięstąd wyrwać.Gdy docieramy w końcu do lądowiska, zastajemy pilotówzajętych zabezpieczaniem śmigłowca przed nadciągającą burzą.O locie dziświeczorem nie ma nawet mowy.Pół godziny pózniej Maltzer odnajduje nas w komisariacie policji.- Wam łatwo tak sobie przylecieć i odlecieć - mówi.- Ale ja tu docholery muszę żyć i moja farma pójdzie z dymem, jeżeli przed waszymwyjazdem nie rozwiążemy tej sprawy.Patrzy na nas dzikim wzrokiem i widać, że jest zdesperowany.Oczywisterozwiązanie, jakim byłoby objęcie farmy dozorem policyjnym, jest - co dotego zgadzają się i Maltzer, i komendant policji - niewykonalne.A gdybynawet, to natychmiast po odejściu policji farmer i jego robotnicy zapłacilibyza jej wezwanie wysoką cenę.W strugach deszczu Antonin i ja jedziemy w końcu do Harare samo-chodem, mając za pasażera Johnny'ego Heynesa, mojego dawnego szkol-nego kolegę.Jestem wstrząśnięty tym, co zobaczyłem, i zdumiony łatwo-ścią, z jaką towarzysz Mavusi rządzi się w obecności przedstawicieli policji iwojska, którzy nawet nie próbują oponować.Boję się też, że Maltzer niedożyje rana.Ale Heynes zachowuje flegmatyczny spokój.To wszystko totylko polityczny spektakl - jak pozorowany atak słonia, podczas któregorozpościera uszy, żeby grozniej wyglądać, a nie prawdziwa szarża, kiedy tokładzie uszy płasko po sobie, żeby zmniejszyć opór powietrza.To jedna ztych ludowych opowieści, które obaj znamy z dzieciństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|