[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Pierwszy oficer spostrzegł, że nikt z siedzących w mesie nie zmienił wyrazu twarzy.Oficerowie oduczyli się jęczeć i przewracać oczami.Ricks miał bardzo ograniczone poczucie humoru.- Jak się masz, Robby! - przywitał gościa Joshua Painter i wstał z obrotowego fotela, by mu uścisnąć dłoń.- Dzień dobry.- Siadaj - Painter wskazał drugi fotel, zaś steward podał kawę.-Jak tam twoje skrzydło?- Powinniśmy skończyć przygotowania na czas.Admirał Joshua Painter z marynarki wojennej USA był naczelnym dowódcą sił zbrojnych Atlantyku, dowódcą sil morskich Atlantyku i dowódcą Floty Atlantyckiej, i choć otrzymywał za te trzy etaty tylko jedną pensję, mógł zostawić myślenie trzem osobnym sztabom.Sam zaczynał jako pilot wojskowy i latał wtedy głównie na myśliwcach, lecz obecnie osiągnął wierzchołek kariery.Zdawał sobie sprawę, że nie spotka go awans na szefa operacji morskich.Fotel trafi się pewnie komuś o lepszych koneksjach politycznych.Myśl ta nie psuła Painterowi humoru, gdyż tak czy inaczej, wskutek dziwactw struktury organizacyjnej sił zbrojnych, szef (a dawniej minister) operacji morskich razem z kolegami z sił lądowych i powietrznych pełnił tylko funkcje doradcze przy sekretarzu obrony.To właśnie ten ostatni wydawał rozkazy naczelnym dowódcom poszczególnych teatrów wojennych.Tymczasem, wbrew tasiemcowej nazwie i niemożliwie rozdętej strukturze, dowództwo SZA-SMAFA, które sprawował Painter, było prawdziwym dowództwem.Admirał miał pod sobą prawdziwe okręty, prawdziwe samoloty i prawdziwą piechotę morską, i mógł im wydawać dowolne rozkazy.Pod jego komendą znajdowały się też aż dwie floty morskie, II i VI, łącznie siedem lotniskowców, okręt liniowy, setka niszczycieli i krążowników, sześćdziesiąt okrętów podwodnych i półtorej dywizji marines.Painter lubił zwłaszcza okręt liniowy, gdyż jego dziadek sam dowodził pancernikiem.Nie ulegało wątpliwości, że tylko jedno państwo świata dysponuje potężniejszą flotą wojenną niż Joshua Painter, a w dodatku w czasach pokojowej współpracy państwo to przestało być istotnym źródłem zagrożenia.Admirał nie musiał już żyć z perspektywą przyszłej wojny, co poprawiło mu humor.Wojnę widział z bliska, latając nad Wietnamem, widział też jak Ameryka, powojenne imperium, słabnie, osiąga dno upadku w latach siedemdziesiątych i ponownie osiąga status najpotężniejszego państwa na świecie.Admirał Painter służył więc w bardzo złych i w bardzo dobrych czasach.Ostatnio zaś przyszły czasy jeszcze lepsze.Jego gość, Robby Jackson, był jednym z tych oficerów, którzy mieli przejąć schedę.- Co to za nowiny o radzieckich pilotach w Libii? - zapytał Jackson.- Radzieccy piloci w Libii to chyba nie nowina? - zdziwił się admirał.- Nasz przyjaciel postanowił kupić najnowsze modele uzbrojenia, płaci z góry, twardą walutą.Czego bardziej potrzebuje Moskwa, jeśli nie waluty? Zwyczajne interesy, i tyle.- A myślałem, że nauczyliśmy gp czegoś - Robby nie mógł pojąć libijskich ambicji.- Może sam się nauczy, i to prędko.Nie jest przyjemnie być ostatnim generalissimusem.Może dlatego chce się nachapać sprzętu, póki jest okazja.Tak twierdzi nasze rozpoznanie.- Co to za Rosjanie?- Sporo instruktorów pilotażu, eksperci techniczni na kontraktach, najwięcej mechaników i speców od systemów przeciwlotniczych.- Ładne kwiatki.Jeśli nasz przyjaciel coś wymyśli, będzie miał się jak schować przed nami.- Przed tobą i tak się nie schowa, Robby.- Za to zmusi mnie, żebym po akcji napisał parę listów - uciął Jackson, któremu nieraz już przyszło pisać listy do rodzin.Jako dowódca grupy na lotniskowcu mógł się śmiało spodziewać, że paru pilotów nie wróci z rejsu, tak samo jak w poprzednich latach.Jackson nie słyszał jeszcze o przypadku, by lotniskowiec wrócił z patrolu, wojennego czy pokojowego, z kompletem załogi.Za nieszczęścia wśród pilotów był zaś odpowiedzialny właśnie on, jako dowódca wszystkich dywizjonów.Najlepiej byłoby więc złamać tradycję i przyprowadzić wszystkich podwładnych cało.Raz, że świetnie by to wyglądało w aktach, a dwa, Jackson nie musiałby tłumaczyć zapłakanym rodzicom, że ich Johnny oddał życie, służąc ojczyźnie.Może uda się wrócić w komplecie, ale raczej nie.Robby wiedział, jak niebezpiecznie jest w lotnictwie morskim.Sam przekroczył już czterdziestkę i nieśmiertelność uważał trochę za mit, a trochę za żart, tym bardziej, że coraz częściej musiał sam prowadzić odprawy młodych, pilotów i zastanawiać się, której z tych młodych, sympatycznych, dumnych twarzy nie będzie już pośród żywych, gdy “Theodore Roosevelt” znów wpłynie między wyspy Virginia Capes w drodze do macierzystej bazy.Przykra myśl, że niejedna ładniutka żoneczka, w ciąży i stęskniona, tuż przed obiadem zamiast męża zobaczy na swym progu kapelana i innego lotnika w towarzystwie przewodniczącej klubu rodzin oficerskich, którzy opowiedzą jej, jak na drugiej półkuli, w krwi i ogniu roztrzaskał się świat.Nie chodziło tylko o możliwość powietrznego starcia z Libijczykami, gdyż na pokładzie lotniskowca śmierć bywa raczej gospodarzem niż gościem.Jackson sam w cichości ducha przyznawał, że jest już za stary na taką służbę.Latał w dalszym ciągu nie gorzej niż inni - wydoroślał na tyle, że tylko po paru kolejkach twierdził, iż jest najlepszym pilotem świata - lecz coraz częściej dostrzegał wokół siebie sygnały, że życie dogania go nieubłaganie.Nie byłoby więc źle doczekać się awansu do rangi admiralskiej, latać tylko z rzadka, żeby zupełnie nie wyjść z wprawy i podejmować decyzje, które pozwolą zmniejszyć liczbę wizyt z kapelanem.- Czym się gryziesz? - zapytał Painter.- Częściami zamiennymi - odpowiedział komandor.- Coraz trudniej mi wysyłać w powietrze komplet.- Wiesz, że naciskamy.- Wiem, admirale, oczywiście.Tak samo, jak wiem, że będzie z rym jeszcze gorzej, jeśli dobrze czytam między wierszami.- Ostatnio zaczęły krążyć wieści, że na złom pójdą trzy lotniskowce, a ich dywizjony lotnicze zostaną rozwiązane.Jackson zżymał się, że kolejna lekcja miała pójść w zapomnienie.- Ile razy wygraliśmy wojnę, dostawaliśmy zaraz po uszach - odezwał się dowódca Floty Atlantyckiej.- Ale przynajmniej ostatnim razem udało się zwyciężyć tanim kosztem.Nie martw się, jeśli będzie trzeba, zawsze znajdzie się miejsce dla najlepszego dowódcy pilotów we flocie.- Dziękuję.Człowiek lubi usłyszeć coś takiego.- Ja też bym lubił - roześmiał się Painter.- Anglicy mają stare powiedzenie - przypomniał Gołowko.- “Mając takich przyjaciół, nie potrzebujemy już wrogów”.Wiecie coś jeszcze na ten temat?- Tak jest.Wygląda na to, że oddano w nasze ręce cały zgromadzony zapas plutonu - relacjonował rozmówca Gołowki, przybyły z wojskowego instytutu badawczo-projektowego w Sarowej, na południe od miasta Gorki.Przybysz nie zajmował się jednak projektowaniem broni, lecz naukową analizą tego, co działo się w podobnych instytutach za granicą.- Sam puściłem te obliczenia na komputer.Teoretycznie jest nawet możliwe, że wyprodukowali więcej plutonu, ale ilość, jaką zwrócili, lekko przewyższa podobną produkcję Pu 238 z identycznych reaktorów na naszym terenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|