[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Hej! - wo-łasz- lejcie mi wina, bo nie wiem, co jest za tą ciemną ścianą.Hej!.wina.Nawet pocałunków.Panie Rzecki - szepnął nachylając się rządca.- Więc tedy, jakeście szli z przednią strażą pod Magentę?.-przerwałem mu.- Szliśmy z kirasjerami - mówił rządca.- Pan znasz kirasjerów,panie Rzecki?.Na niebie świeci jedno słońce, ale w szwadronie ki-rasjerów jest sto słońc.- Ciężka to jazda - wtrąciłem.- Piechota gryzie ją jak stalowydziadek orzechy.- Zbliżamy się tedy, panie Rzecki, do jakiejś włoskiej mieściny, ażchłopi tamtejsi dają znać, że niedaleko stoi korpus austriacki.Szlemyich tedy do miasteczka z rozkazem, a właściwie z prośbą, ażeby miesz-kańcy, gdy nas zobaczą, nie wydawali żadnych okrzyków.- Rozumie się - rzekłem.- Kiedy nieprzyjaciel w sąsiedztwie.- W pół godziny - ciągnął rządca - jesteśmy w mieście.Ulica wą-ska, po obu stronach naród, ledwie można przejechać czwórkami,a w oknach i na balkonach kobiety.Jakie kobiety, panie Rzecki!.Każda ma w ręku bukiet z róż.Ci, którzy stoją na ulicy, ani paryz ust.bo Austriacy blisko.Ale tamte, co na balkonach, skubią, pa-nie, swoje bukiety i spoconych, pyłem okrytych kirasjerów zasypu-ją listkami z róż jak śniegiem.Ach, panie Rzecki, gdybyś widziałten śnieg: amarantowy, różowy, biały, i te ręce, i te Włoszki.Puł-kownik tylko dotykał ręką ust na prawo, i na lewo słał pocałunki.A tymczasem śnieg różanych listków zasypywał złote kirysy, heł-my i parskające konie.Na domiar jakiś stary Włoch, z krzywymkijem i siwymi włosami do kołnierza, zastąpił drogę pułkowniko-wi.Schwycił za szyję jego konia, pocałował goi krzyknąwszy: EvivaItalia !, padł trupem na miejscu.- Taka była nasza wigilia przedMagentą! To mówił eks-obywatel, a z oczu spływały mu łzy na po-plamiony surdut.462LALKA- Niech mnie diabli wezmą, panie Wirski! - zawołałem - jeżeliStach nie odda panu darmo tego mieszkania.- Sto osiemdziesiąt rubli dopłacam! - szlochał rządca.Obtarliśmy oczy.- Panie- mówię - Magenta Magentą, a interes interesem.Możeprzedstawisz mnie pan kilku lokatorom.- Chodz pan - odpowie-dział rządca zrywając się z obdartego fotelu.- Chodz pan, pokażępanu najosobliwszych.Wybiegł z saloniku i wtykając głowę do drzwi, zdaje mi się ku-chennych, zawołał:- Maniu! ja wychodzę.A z tobą, Wicek, obrachujemy się wie-czorem.- Ja nie gospodarz, żeby się tatko ze mną rachował - odpowie-dział mu dziecięcy głos.- Daruj mu pan - szepnąłem do rządcy.- Akurat!.- odparł.- Nie zasnąłby, gdyby nie dostał wałów.Do-bry chłopak - mówił - sprytny chłopak, ale szelma!.Wyszliśmy z mieszkania i zatrzymaliśmy się przede drzwiamiobok schodów.Rządca ostrożnie zapukał, a mnie wszystka krewuciekła z głowy do serca, a z serca do nóg.Może nawet z nóg ucie-kłaby do butów i gdzieś het! po schodach aż do bramy, gdyby nieodpowiedziano z wnętrza:- Proszę!.Wchodzimy.Trzy łóżka.Na jednym z książką w ręku i nogami opartymi o poręczleży jakiś młody człowiek z czarnym zarostem i w studenckim mun-durku; na dwu zaś innych łóżkach pościel wygląda tak, jakby przez tenpokój przeleciał huragan i wszystko do góry nogami przewrócił.Widzęteż kufer, pustą walizkę tudzież mnóstwo książek leżących na półkach,na kufrze i na podłodze.Jest nareszcie kilka krzeseł giętych i zwyczaj-nych i niepoliturowany stół, na którym przyjrzawszy się uważniej spo-strzegłem wymalowaną szachownicę i poprzewracane szachy.463Bolesław PrusW tej chwili mdło mi się zrobiło; obok szachów bowiem spostrze-głem dwie trupie główki: w jednej był tytoń, a w drugiej.cukier!.- Czego to? - zapytał młody człowiek z czarnym zarostem niepodnosząc się z łóżka.- Pan Rzecki, plenipotent gospodarza.- odezwał się rządcawskazując na mnie.Młody człowiek oparł się na łokciu i bystro patrząc na mnie rzekł:- Gospodarza?.W tej chwili ja tu jestem gospodarzem i wca-le sobie nie przypominam, ażebym mianował plenipotentem tegopana
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|