[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Tam znowu rękakiścień podnosi: Basia mach! po niej; widzi jakieś plecy w tołubie:sztychem w nie; za czym tnie w prawo, w lewo, wprost, a co tnie,to człek leci na ziemię zdzierając uzdzienicą konia.Basi aż dziw, żeto tak łatwo.Ale łatwo dlatego, że z jednej strony jedzie strzemie-niem w strzemię mały rycerz, z drugiej - pan Motowidło.Pierwszypilnie baczy na swoje kochanie - i to zgasi tak człeka jak świecę, topłytkim sztychem odwali ramię wraz z bronią, to czasem wetknieostrze między Basię a nieprzyjaciela i wraża szabla wyleci nagle tak265Henryk Sienkiewiczw górę, jakby była ptakiem skrzydlatym, Pan Motowidło, żołnierzflegmatyk, pilnował drugiego boku mężnej pani.I jako pracowi-ty sadownik idąc wśród drzew raz w raz odetnie lub pokruszysuchą gałęz, tak on raz w raz strącał ludzi na skrwawioną ziemię,walcząc z taką flegmą i spokojem, jak gdyby o czym innymmyślał.Obaj wiedzieli, kiedy Basi samej pozwolić na natarcie,a kiedy ją uprzedzić lub zastąpić.Czuwał nad nią z daleka i ktośtrzeci, łucznik niezrównany, któren stojąc umyślnie opodal, cochwila bełt strzały do cięciwy przykładał i puszczał niechybnegoposłańca śmierci w tłok największy.Lecz tłok uczynił się taksrogi, że Wołodyjowski nakazał Basi cofnąć się wraz z kilkomaludzmi z zamętu, zwłaszcza że półdzikie konie ordyńców jęłygryzć i wierzgać.Basia zaś usłuchała niezwłocznie, bo jakkol-wiek zapał ją unosił i mężne serce do dalszej zachęcało walki,przecie jej niewieścia natura poczęła brać górę nad uniesieniemi wzdragać się wśród tej rzezi, na widok krwi, wśród wycia, ję-ków, chrapania konających, w powietrzu przesiąkłym zapachemsurowicy i potu.Cofając więc z wolna konia, wkrótce znalazłasię za kołem walczących, zaś pan Michał i pan Motowidło, uwol-nieni od pilnowania, mogli wreszcie dać zupełną swej ochocieżołnierskiej folgę.Tymczasem pan Muszalski, stojący dotychczas opodal, zbliżyłsię do Basi.- Waćpani dobrodzika prawdziwie po kawalersku stawałaś -rzekł jej.- Ktoś nie wiedzący myślałby, że archanioł Michał zstąpiłz niebios między semenów i psubratów gromi.Co za honor dlanich ginąć z takiej oto rączki, którą przy okazji niech mi ucałowaćbędzie niewzbronno.To rzekłszy pan Muszalski chwycił rękę Basi i przycisnął do niejwąsiska.- Waćpan widziałeś? Istotnie dobrze stawałam? - spytała Basiachwytając w otwarte nozdrza i usta powietrze.266Pan Wołodyjowski- %7łe i kot lepiej przeciw szczurom nie staje.Serce mi tu rosło,jak Pana Boga kocham! Aleś waćpani słusznie uczyniła cofając sięz bitwy, bo pod koniec zwykle o przygodę najłatwiej.- Mąż mi kazał, a ja na wyjezdnym przyrzekłam mu, że go wrazusłucham.- Może łuk swój zostawić? Nie! na nic mi on teraz, bo też z szabląskoczę.Widzę trzech ludzi nadjeżdżających, których pewnie panpułkownik dla pilnowania jej dostojnej osoby przysyła.Inaczejja bym przysłał; ale ścielę się do stóp, bo tam już koniec niedługobędzie, i trzeba mi się spieszyć.Trzech dragonów istotnie nadjechało dla pilnowania Basi, cowidząc pan Muszalski rozpuścił konia i skoczył, Basia wahała sięprzez chwilę, czy zostać na miejscu, czy objechawszy urwistą ścianęwspiąć się na wzgórze, z które- go przed bitwą spoglądali na rów-ninę.Lecz czując zmęczenie wielkie postanowiła zostać.Niewieścianatura odzywała się w niej coraz silniej.O jakie dwieście krokówdocinano bez litości reszty grasantów i czarna kupa walczącychwichrzyła się coraz gwałtowniej na krwawym pobojowisku.Krzykirozpaczliwe wstrząsały powietrzem, a Basi, niedawno jeszcze takpełnej zapału, uczyniło się jakoś mdło i słabo.Zdjął ją strach wielki,by nie omdlała całkiem, i tylko wstyd przed dragonami podtrzymy-wał ją na kulbace; odwracała jednak starannie od nich twarz, by niedojrzeli na niej bladości.Zwieże powietrze wracało jej z wolna siłyi animusz, nie do tego jednak stopnia, by miała ochotę skoczyć znówmiędzy walczących.Byłaby to uczyniła chyba dlatego, by prosićo zmiłowanie nad ostatkami ordyńców.Wiedząc zresztą, że na nicby się to nie zdało, wyglądała z upragnieniem końca bitwy.A tam bito i bito.Odgłos rąbaniny i krzyki nie ustawały ani nachwilę.Upłynęło może pół godziny: chorągwie stłaczały się corazmocniej.Nagle kupka grasantów licząca może dwudziestu jezdz-ców wyrwała się z morderczego koliska i poczęła biec jak wicher kuwzgórzu.267Henryk SienkiewiczPomykając wzdłuż urwiska mogli istotnie dobrać się do miejsca,gdzie wzgórze łagodnie zlewało się z równiną, i znalezć na wysokimstepie ocalenie.Ale na ich drodze stała z trzema dragonami Basia.Widok niebezpieczeństwa wlał w tej chwili moc do jej serca i przy-tomność do jej umysłu.Zrozumiała, że zostać jest zgubą, bo kupaowa samym pędem obali ich i roztratuje, nie mówiąc o tym, że naszablach zostaną rozniesieni.Stary wachmistrz dragoński widocznie tego samego był zdania,bo chwycił ręką za cugiel Basinego dzianecika, zawrócił go kuucieczce i krzyknął desperackim niemal głosem:- W konie, jasna pani!Basia pomknęła jak wicher, ale sama; wierni trzej żołnierzestanęli murem na miejscu, by choć przez chwilę powstrzymaćnieprzyjaciela i dać ukochanej pani czas odsadzenia się na większąodległość.Tymczasem za ową kupą skoczyli natychmiast w pościgu żołnie-rze, ale pierścień otaczający dotąd szczelnie grasantów tym samymprzerwał się, więc poczęli się wymykać po dwóch, po trzech, potemcoraz liczniej.Ogromna większość ich leżała już pokotem, ale kilkudziesięciu,wraz z Azba- bejem, zdołało zbiec.Wszystkie te kupy pędziły cokoń wyskoczy ku wzgórzu.Trzej dragoni nie zdołali zatrzymać wszystkich uciekających,zresztą po krótkiej walce spadli z kulbak, hurma zaś biegąc ślademBasi zawróciła na skłonie wzgórza i wydostała się na step wysoki.Polskie chorągwie, a w przodzie najbliższa lipkowska, pędziły cokoń wyskoczy o kilkadziesiąt kroków za nimi.Na wysokim stepie poprzecinanym gęsto zdradliwymi roz-padlinami i jarami utworzył się z jezdzców jakoby wąż olbrzymi:głowę jego stanowiła Basia, szyję grasanci, a dalszy ciąg ciel-ska Mellechowicz z Lipkami i dragoni, na których czele pędziłWołodyjowski z ostrogami wbitymi w boki konia i przerażeniem268Pan Wołodyjowskiw duszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|