Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszedłem szukać Poirota, znalazłem go rozmawiającego z młodzieńcem o pociągłej twarzy, który był sekretarzem świętej pamięci pana Bleibnera.- Nie - mówił Harper.- Jestem z wyprawą zaledwie od sześciu miesięcy.Tak, orientowałem się w sprawach pana Bleibnera całkiem dobrze.- Czy może mi pan opowiedzieć wszystko, co ma jakikolwiek związek z jego bratankiem?- Pojawił się tu pewnego dnia.Całkiem przystojny facet.Nigdy go wcześniej nie spotkałem, ale inni tak, Ames, jak sądzę, i Schneider.Staruszek wcale nie był zadowolony, że go widzi.Wkrótce zaczęli drzeć ze sobą koty.“Ani centa! - krzyczał staruszek.- Ani centa teraz i po mojej śmierci.Zamierzam przeznaczyć majątek na kontynuację dzieła mego życia.Rozmawiałem już dzisiaj o tym z panem Schneiderem”.I jeszcze więcej w tym tonie.Młody Bleibner zaraz potem wyjechał do Kairu,- Czy był wtedy całkiem zdrów?- Kto, staruszek?- Nie, bratanek.- Chyba wspominał, że coś z nim nie w porządku.Ale nie mogło to być nic poważnego, inaczej bym pamiętał.- I jeszcze jedno.Czy pan Bleibner zostawił testament?- O ile wiemy, nie.- Czy zostaje pan z wyprawą, panie Harper?- Nie, proszę pana, nie zostaję.Wyjeżdżam do Nowego Jorku, jak tylko tu wszystko pozałatwiam.Być może będzie się pan śmiał, ale nie zamierzam być następną ofiarą tego przeklętego Men-her-Ra.Dopadnie mnie, jeśli tu zostanę.Młodzieniec otarł pot z czoła.Poirot obrócił się.Z nieodgadnionym uśmiechem rzucił jeszcze przez ramię:- Niech pan nie zapomina, że jedną ze swych ofiar dopadł w Nowym Jorku.- Och, psiakrew! - dosadnie stwierdził Harper.- Młody człowiek jest podenerwowany - stwierdził w zamyśleniu Poirot.- Ma rozstrojone nerwy, zupełnie rozstrojone.W zaciekawieniu spojrzałem na Poirota, ale jego zagadkowy uśmiech niczego nie wyjaśnił.Sir Guy Willard i doktor Tosswill oprowadzili nas po wykopaliskach.Główne znaleziska zostały już przewiezione do Kairu, ale i to, co pozostało z wyposażenia grobowca, było niezwykle interesujące.Entuzjazm młodego baroneta był oczywisty, lecz wydawało mi się, że dostrzegłem w jego zachowaniu cień zdenerwowania, jak gdyby nie całkiem zdołał się uwolnić od wiszącego w powietrzu niebezpieczeństwa.Gdy wchodziliśmy do namiotu, który nam przydzielono, aby się umyć przed wieczornym posiłkiem, wysoka postać w białych szatach stanęła z boku, pozwalając nam tym samym przejść, i smagły mężczyzna z pełnym wdzięku gestem wypowiedział półgłosem arabskie pozdrowienie.Poirot się zatrzymał.- Ty jesteś Hasan, sługa świętej pamięci sir Johna Willarda?- Służyłem lordowi sir Johnowi, a teraz służę jego synowi.- Zrobił krok w naszą stronę i zniżył głos.- Mówią, że jesteś mądrym człowiekiem, potrafisz poradzić sobie ze złymi duchami.Spraw, aby młody pan stąd wyjechał.W powietrzu wokół nas czai się zło.I wykonawszy nagły ruch ręką, nie czekając na odpowiedź, oddalił się.- Zło czai się w powietrzu - wymamrotał Poirot.- Tak, czuję je.Posiłek trudno było uznać za udany.Przez cały czas głos zabierał doktor Tosswill, który nie przestawał mówić o starożytnym Egipcie.Akurat mieliśmy się udać na spoczynek, gdy sir Guy schwycił Poirota za ramię, wskazując przed siebie.Wśród namiotów przesuwał się zagadkowy kształt.Nie był to człowiek, lecz postać z psią głową, jakie wcześniej widywałem na ścianach grobowca.Widok ten zmroził mi krew w żyłach.- Mon Dieu! - wymamrotał Poirot, energicznie się żegnając.- Anubis z głową szakala, bóg zmarłych.- Ktoś próbuje nas nabrać! - zawołał doktor Tosswill, zrywając się z oburzeniem na równe nogi.- Wszedł do twego namiotu, Harper - wymamrotał okropnie pobladły sir Guy.- Nie - odparł kręcąc głową Poirot - do tego, w którym śpi doktor Ames.Doktor pełen niedowierzania wpatrzył się w mówiącego, po czym powtarzając za Tosswillem, zawołał:- Ktoś próbuje nas nabrać! Chodźcie, zaraz go złapiemy.Energicznie rzucił się w pościg za tajemniczą zjawą.Pobiegłem za nim, ale choć szukaliśmy wszędzie, nie znaleźliśmy śladu żadnej żywej istoty.Wróciliśmy nieco zaniepokojeni, znaleźliśmy Poirota, który po swojemu podejmował pewne energiczne środki zaradcze mające zapewnić mu bezpieczeństwo.Pracowicie rysował na piasku wokół namiotu różne diagramy i inskrypcje.Widziałem pięcioramienną gwiazdę, czyli pentagram, powtarzającą się wielokrotnie.Tak jak miał w zwyczaju, Poirot jednocześnie wygłaszał wykład na temat czarów i magii w ogóle, białej magii, nie czarnej, często odwołując się do ka i Księgi Umarłych.To wydawało się wzbudzać najszczerszą pogardę doktora Tosswilla, który odciągnąwszy mnie na bok, dosłownie prychał z wściekłości.- Brednie, proszę pana! - zawołał gniewnie.- Zwyczajne brednie.Ten człowiek to oszust.Nie widzi różnicy pomiędzy i zabobonami średniowiecza a wierzeniami starożytnego Egiptu.Nigdy jeszcze nie słyszałem takiej mieszaniny ignorancji i naiwności.Uspokoiłem podekscytowanego eksperta i wszedłem za Poirotem do namiotu.Mój przyjaciel emanował radością.- Teraz możemy spać spokojnie - oznajmił uszczęśliwiony.- A ja potrzebuję snu.Głowa mi pęka, boli mnie okropnie.Och, żeby tak jeszcze napić się dobrej tisane!Jak gdyby w odpowiedzi na modlitwę plandeka namiotu uniosła się i pojawił się Hasan z filiżanką gorącego napoju, który zaoferował Poirotowi.Napój okazał się herbatką z rumianku, którą mój przyjaciel niezmiernie lubił.Gdy podziękował Hasanowi, a ja zareagowałem odmownie na propozycję filiżanki herbatki także dla mnie, znowu zostaliśmy sami.Przebrawszy się do snu, stanąłem u wejścia namiotu, patrząc na pustynię.- Cudowne miejsce - powiedziałem głośno.- I cudowna praca.To życie na pustyni, badanie minionej cywilizacji.Z całą pewnością, Poirot, musisz również odczuwać ten urok?Gdy nie usłyszałem odpowiedzi, odwróciłem się nieco poirytowany.Moja irytacja szybko zamieniła się w niepokój.Poirot leżał na prymitywnej leżance, twarz miał okropnie wykrzywioną pod wpływem bólu.Obok niego stała pusta filiżanka.Ruszyłem w jego stronę, potem rzuciłem się na zewnątrz, przez obóz, do namiotu doktora Amesa.- Doktorze Ames! - zawołałem.- Niech pan tu natychmiast przyjdzie!- O co chodzi? - spytał doktor, pojawiając się w piżamie.- Mój przyjaciel.Jest chory.Umiera.Herbata z rumianku.Hasan nie może opuścić obozu.Doktor błyskawicznie pobiegł do naszego namiotu.Poirot leżał tak, jak go zostawiłem.- Zadziwiające! - zawołał.- Wygląda, że to atak.albo.jak pan powiedział? Co on wypił? - Podniósł pustą filiżankę.- Tak się składa, że tego nie wypiłem! - odrzekł spokojnie czyjś głos.Odwróciliśmy się zaskoczeni.Poirot siedział na łóżku.Uśmiechał się.- Nie - odparł łagodnie - nie wypiłem tego.Podczas gdy mój przyjaciel Hastings wygłaszał monolog, podziwiając noc, skorzystałem ze sposobności, aby to przelać, nie do gardła, lecz do małej buteleczki.Zostanie przekazana do badań analitycznych.Nie - tu doktor wykonał nagły ruch - jest pan człowiekiem rozsądnym, więc zrozumie pan, że przemoc na nic się nie zda.Gdy Hastings pobiegł po pana, miałem wystarczająco dużo czasu, aby ukryć buteleczkę w bezpiecznym miejscu.Och, szybko, Hastings, trzymaj go!Opacznie zrozumiałem lęk Poirota.Aby ocalić przyjaciela, rzuciłem się do przodu, chcąc go zasłonić.Ale szybki ruch, jaki wykonał doktor, miał zupełnie inne znaczenie.Jego ręka powędrowała do ust, zapach gorzkich migdałów napełnił powietrze, doktor zachwiał się i upadł.- Kolejna ofiara - stwierdził poważnie Poirot - ale tym razem ostatnia.Być może to najlepsze wyjście.Miał na swoim koncie trzy zabójstwa.- Doktor Ames? - zawołałem oszołomiony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript