[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ojca Rosjanie długo nie chcieli wypuścić, jego powrót taknaprawdę był ucieczką.Sukces na olimpiadzie: Mariusz zdobywa drugie miejsce w województwie.Natym koniec osiągnięć.Obie mamy to pielęgniarki.Są kochane, ale zarabiają grosze i na nic ekstra nieodpalą.Na wędkę też.Mariusz pamięta do dziś. Inne dzieci kupują w szkolnym sklepiku soczki, snickersiki, a my z Robertemzaciskamy łapy z wściekłości.Często po powrocie z ryb Robert i Mariusz gadają pod domem.Ich uwagęzwraca jakiś koleś.Galopuje przez podwórze w powypychanym, obciachowymdresie.Wołają za nim: Zdejmij to!A on: Nie! Dla mnie dżinsy są twarde.To Michał.Mieszka z Mariuszem blok w blok, tylko uczy się gdzie indziej.Też byposzedł połowić nad Wisłę.Michał: Zdobyć dwadzieścia pięć złotych na najtańszą wędkę i jeszcze trochęna przynęty to były moje pierwsze aspiracje finansowe.Wszystko na blaszkiprzeliczałem.Blaszka to dwa pięćdziesiąt.A paczka fajek to dwie blaszki.Oszczędzałem.Czasem rano Mariusz, Robert i Michał zastanawiają się: szkoła czy ryby? Sąkumplami, ale u siebie nie bywają.%7łegnają się przed drzwiami mieszkaniai milczą o tym, co za progiem.Aż kiedyś Mariusz mówi Robertowi przerażony: Wyrzuciłem starego z domu.A Robert: To trzeba ci robotę jakąś znalezć.Wie, bo zrobił ojcu to samo.Urodzili się w 1980.Mieli wtedy po szesnaście lat.Szkoła czy pracaMariusz (dzisiaj chudy nerwus) o swoim pierwszym pracodawcy: Pan Boguszewski prowadził na Powsińskiej zakład pogrzebowy.Miał działkępod miastem, tysiąc metrów, chciał się budować.Narzucaliśmy tam ziemię, żebypodwyższyć teren o pół metra.I robiliśmy obrys fundamentów.Płacił dwapięćdziesiąt za godzinę.Bez wyżywienia, tylko woda.Michał (dziś spontaniczny, rozgadany brunet): Zasuwaliśmy razem, wtedy razniej.Zasada była prosta.Kto więcej pracywłoży, więcej zarobi.Mariusz: Chudzielec byłem, zero mięśni.Wjeżdżałem z pełną taczką po rampiez deski, taczka się wywalała.Jęczałem: nie, to nie dla mnie.Robert ciągnął mnieza uszy: dasz radę, dojdziesz do wprawy.Robert (dziś łagodny olbrzym): Bo ja już wcześniej pracowałem.Zbijałemglazurę u wujka w firmie.Jak coś się w domu psuło, to mama zawsze: synnaprawi.Mariusz: Pan Boguszewski miał jeszcze nad zakładem mieszkanie do remontu.Skrobanie, malowanie.Trzeba wyczyścić podłogę to kolana, szczota ryżowai jedziemy.Pana Boguszewskiego dobrze wspominają.Robert: Taki zakręcony starszy facet, ale uczciwy.Nigdy nie było, że cośobciął, nie zapłacił.Zagorzały katolik, w zakładzie non stop leciało Radio Maryja.Michał, który już rozstał się z dresami i wchodził w klimaty punkowe: Dziesięćgodzin, dwadzieścia pięć złotych.Dla mnie to było sporo.Zbierałem naundergroundy.Mariusz: A ja na spinning.Zboczenie! W adidasach miałem dziurę z przodu,zimą śnieg mi się sypał.Do dwudziestego roku życia chodziłem w porwanychbluzach z ciuchlandu.Robert pracował u pana Boguszewskiego najdłużej.Awansował, dostawał trzypięćdziesiąt na godzinę.Pojawił się i inny zysk. Pan Boguszewski to moralny człowiek.Kształtował mnie, bo w szkole byłonieciekawie.Zdałem do technikum samochodowego, a tam w klasie trzydziestupięciu chłopa.Szukają kolejnych fuch.Trafiają proste, przy łopacie.Załadować jelcza ziemiąalbo gruzem.Wykopać rów pod bramę.Okorować stemple do podpierania desek,zimą, przy latarni.Wywiezć gówna z kibli na działkach.To latem.Zwyklezaczynają w piątek, do szkoły jadą w poniedziałek prosto z roboty.Czasemzastanawiają się: szkoła czy praca.Mariusz w liceum zasypia na lekcjach.Ma dziewięć zagrożeń.W poniedziałkikorzysta tylko z jednego zeszytu, bo komu by się chciało zasuwać do pracyz plecakiem.Kiedy wychodzi, matka wygląda przez okno i płacze.Robert haruje najwięcej.Pięćdziesiąt procent godzin opuszczonych podliczajągo w technikum.Jego matka uważa, że dzieci mają zmartwienie z dorosłymi.Matka Michałaszyje wieczorami kokardki na Stadion.Chce, żeby jej synowie też jezdzili naszkolne wycieczki.Michał kupuje sobie składak.Wszyscy trzej w przedpokoju u Roberta składają rowery z części.Mariusz: Mieliśmy rzeczy, o których się marzyło.Z zaskórniaków.Noże, CBradia, glany, spodnie US Army, a Robert to nawet walkmana z cyfrowym radiem.Kosmos! Nieraz bił się o niego pod moim blokiem z łobuzami.Są z siebie dumni.Zarabiają.A ich rówieśnicy podciągają rodzicom resztęz zakupów.Dlaczego inni dostają za darmoMariusz, Robert i Michał nierozłączni.Na rowerach do centrum.Na koncert.Nad Wisłę palić ognisko, piec kiełbasę.Na imprezę.Na piwo pogadać
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|