Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaj­mowało mi to wszystkie wolne wieczory, udawało się.jed­nak coraz lepiej.Matko materio, nie zapomnę wrażenia, kiedy napisałam pierwszy list.Jego adresatem był niezna­jomy mężczyzna, który wcześniej wyznał mi miłość w swo­im liście, i musiałam mu odpowiedzieć.- To na listy trzeba odpowiadać?- Oczywiście.Pisałam za siebie i za niego.Pamiętam że, po trzech czy czterech kolejkach zadeklarował wziąć mnie za gwendolinę; byłam wtedy taka poruszona.W nocy nie mogłam spać, myślałam o jego liście, choć przecież napisałam go sama.Następnego dnia znowu przeczyta­łam list i odpisałam, że się zgadzam.- Co było dalej?- Korespondowaliśmy ze sobą bardzo długo, byliśmy szczęśliwi.Kiedy wstawałam rano, jego List czekał już na mnie; czułam się tak, jakbym to wcale nie ja była autorką, jakby mężczyzna istniał naprawdę.Wyobrażałam sobie na­wet, jak mógłby wyglądać.Potem coś zaczęło się między nami psuć.Znalazł sobie, oczywiście, pokątną gwendolnicę i napisał, że mnie rzuca.Spłakałam się straszliwie.- Ale nie zażyła pani trucizny?- Zastanawiałam się nad tym, ale otrzymałam mnóstwo listów od nieznajomych osób, które odwiodły mnie od tego lekkomyślnego kroku.Pisano do mnie o niegodziwości męż­czyzn, o ich niesłowności, zmienności i wybitnych zdolnoś­ciach w podejmowaniu wielkiej ilości zabiegów mających na celu unieszczęśliwić kobietę.W ten sposób wróciłam do jakiej takiej, równowagi.Obecnie przecie wszystkim uczę się odpisywać na listy.Myślę, że po lądowaniu otrzymywać będziemy stosy listów, ponieważ ludzie będą sobie nas wyobrażać jako relikty starożytności i podejmować próby porozumienia starożytnymi metodami.Musi znaleźć się ktoś, kto będzie odpisywał na listy w imieniu załogi.- Jak się pan nazywa?- Nazywam się Peter.- Peter jak?- Peter.Po prostu Peter.- Pan jest krewnym Almoisa Petera? Wie pan, którego?- Nie, nie mam z nim nic wspólnego.To że jestem może od niego mniej znany, niczego jeszcze nie dowodzi.- Rzecz jasna, panie Peter.Nic takiego nie sugerowałem.- W końcu to ja wymyśliłem mówiące piwo, nie on.- Oczywiście, panie Peter.Nadal pan twierdzi, że nie zdradzi tajemnicy mówiącego piwa?- Nie zdradzę.Konkurencja tylko na to czeka.Myśli pan, że nie?- Panie Peter, nowe wynalazki odpowiadają zwykle na konkretną potrzebę społeczną.Mówiące piwo nie jest wy­nalazkiem niezbędnym; potrafilibyśmy egzystować bez nie­go nie gorzej niż teraz.- Tak pan uważa? Nowe kreacje mody też niczemu nie służą - nie chronią przecież przed chłodem lepiej od już znanych - a jednak projektanci wykazują wiele inwencji w ich wymyślaniu.Potrzebne jest wszystko, na co jest po­pyt.Gdyby pomyślał pan choć przez pół sekundy o lu­dziach samotnych, może dotarłoby do pana, że mówiące piwo wymyśliłem ze względu na nich.Pan pije alkohol?- Bardzo rzadko.- W takim razie pan tego nie zrozumie.Mówiące piwo powstało po to, by samotny gość mógł pić w towarzystwie partnera o pełnym, wielowymiarowym intelekcie, mógł z nim sprzeczać się, dyskutować na dowolny temat egzy­stencjalny bądź techniczny.- Czy pan odrobinę nie przesadza, panie Peter? Piwo jest tylko piwem i niczym ponadto.- Na razie.Opowiedziałem panu o fazie docelowej, do której usilnie dążymy.Niech pan sobie wyobrazi - wchodzi pan do piwiarni, gdzie wita pana gwar wielu dyskusji, a jedna bardziej merytoryczna od drugiej.Czy to nie szczyt ideału? Pewnie, że od razu go nie osiągniemy, ale zapewniam pana: próby trwają bez ustanku.To, co może pan zaobserwować teraz - to tylko wstęp, przygrywka Z prawdziwą rewelacją chcemy zdążyć na lądowanie.- Myśli pan, że na Ziemi ktoś jeszcze pamięta o piwie- Jakżeby inaczej i A kto zapomniał, wnet sobie przypomni.Samotnych ludzi z apetytem na piwo nie brakuje nigdy i nigdzie.“Mówiące piwo firmy Peter twoim najwierniejszym przyjacielem”.- Pan słyszał poprzednią wypowiedź?- Co za pytanie - najpierw specjalnie ją pani odtwo­rzą, a potem pyta, czy słyszałem.Jak miałem nie słyszeć?- Zechce się pan łaskawie przedstawić.- Nikodem Woo-woo zwany Tankerem.Kiedy zaczniemy znowu mówić o piwie?- Czym zajmował się pan w życiu poza piciem piwa?- Właściwie niczym.Piję je, odkąd tylko pamiętam.- Czy to nie monotonne?- Proszę? Nie ma mowy o monotonii, zwłaszcza odkąd zacząłem organizować zawody w piciu piwa i sam brać w nich udział.W wielu okazałem się zdecydowanym zwy­cięzcą mimo braku obiektywizmu u sędziów.Człowiek ty­le jest wart, ile potrafi wypić, proszę pani.Myślę sobie czasem, że każdy z nas powinien przed lądowaniem opa­nować do perfekcji przynajmniej jedną czynność, żeby móc udowodnić na Ziemi swą przydatność.Ja na przykład - po­stanowiłem wygrać Światowe Zawody w Piciu Piwa, żeby przynależność do załogi bohaterskiego krążownika “Dziesięciornica” nie była moją jedyną zaletą.Myślę, proszę pani, że jest wśród nas stanowczo zbyt wielu ludzi, których jedyną zaletą jest przynależność.- Lues Marynarz.- Wszystkim naszym rozmówcom zadajemy to samo py­tanie: Jak wyobrażacie sobie swoje życie na Ziemi po wy­lądowaniu i w jaki sposób się do niego przygotowujecie?- Nie będę dla pani miły: cały ten plebiscyt jest dla mnie śmiesznym przejawem ekscytacji spowodowanej powrotem.Czemuż wydaje nam się nieustannie, że tworzymy historię, że przyszłe pokolenia patrzą nam na ręce? Gdyby to, co robimy, było więcej warte, robilibyśmy to nie zważając na żadne względy pozaracjonalne, ponieważ “pro­dukcja historii” winna stanowić najwyżej nasze niedzielne zajęcie.Po prostu brak nam skromności.- Nie odpowiedział pan na pytanie.- Brak nam skromności.Cechą życia jest zawsze pewna nadmiarowość: jeden plemnik z kilku miliardów wystarczy do zapłodnienia, jeden zarodnik do powstania nowej kolonii.Jeśli ten jeden spełni swoje zadanie, los pozostałych jest nieważny.Z ludźmi podobnie: jeden człowiek, jeden zespół może wykonać dzieło, którego próżno imają się tysiące, zmierzające w fałszywym kierunku.Te tysiące są nadmiarem, wypracowanym przez ewolucję i naśladowanym przez cywilizację fortelem, dzięki któremu prawdopodobne staje się pewnym.Ale skąd przekonanie, że to nie my właśnie jesteśmy czyimś nadmiarem?- Chyba mówi pan nie na temat.- Jesteśmy fałszywi i nieszczerzy; wesołymi opowiastkami podsycamy w sobie wiarę, choć w gruncie rzeczy pełno w nas wątpliwości, co zastaniemy na miejscu.To nasz pod­stawowy kompleks, na który próbujemy szukać antidotum w podobnych do tego plebiscytach i wymagając od Zie­mi - niemiłosiernie za nami stęsknionej - wdzięczności tak daleko posuniętej, że nawet ci, co niczego nie dokona­li, zyszczą prawo do miana bohaterów.Rzeczywistość ma jednak to do siebie, że jak gabinet krzywych luster defor­muje zamiary i intencje, kpi bezlitośnie z nadziel i poboż­nych życzeń, rozczarowuje optymistów bez pokrycia, ośmie­sza tych, co deklarowali się zbyt pochopnie i dalekosiężnie.A może - to też najeżałoby rozważyć - ludzie na Ziemi doszli już do tego, że nie ma sensu tak daleko po­sunięta demokracja lub - o paradoksie - nie jest to sprawiedliwy z żadnego punktu widzenia porządek? Niech pani nie przeczy, mówię o zastrzeżeniach, które dyktuje mi zdrowy rozsądek.Historia zawsze rodziła się z walki zdrowego rozsądku z dogmatami - i czasem z tej konfron­tacji rzeczywiście wychodził zwycięsko zdrowy rozsądek.Następnie były układane nowe dogmaty, które wtedy wyda­wały się rozsądne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript