[ Pobierz całość w formacie PDF ] .I rzeki już nie by ło widać, lasujesiennego, nawet drzew odarty ch jak własna dusza, wszy stko noc jesienna zabiera człowiekowi.Zawracał niechętnie do domu, obrzy dłego tak jak ty lko nędzarzowi obrzy dnąć może dom głodny,zawracał, a idąc, pod nogi patrzy ł, głowy znad błota ani na chwilę podnieść nie mogąc.W ciemności i błocie grzęzła ulica. Zniszczę się! Zniszczę się! wy ł po cały ch nocachzłodziej Zdzisław Zieliński, puste butelki od wódki oknem wy rzucał, znów pił zachłannie,jakby własną rozpacz ły kając i grał mu rzewnie na harmonii ślepy Kostek z Powązek.PotemZieliński milczał przez całe długie godziny, Kostek drzemał, Zieliński zry wał się nagle, tłukł gratyi co pod rękę popadło, szlochał i znów ry czał: Graaaaaaj, śleeepy y y ! %7ły cie moje złamaneeeeee& !Dziwili się ludzie z krzy wej ulicy.Widać złe na niego przy szło: wódka się w nim pali czydintojrę sam nad sobą odprawia? Złodziej do domu nikogo nie wpuszczał, z Kostkiem na kłódkęi rozpacz się zamknął, a ten dusił na harmonii jedną w kółko piosenkę o hrabini, co się na śmierćw Loluszce zakochała.Od czasu do czasu ty lko Zieliński wy ciągał przez lufcik rękę z pieniędzmii dzieci biegały mu do Masołowskiej po wódkę.I niosła się w jesienną noc wariacka piosenkaZielińskiego Zdzisława, młodszego brata.Las wiosną oży wa na nowo.Ptaki przelatują wesołe, a ludzie zakochani cieszą się ze śpiewu,z ziemi zwilgłej, pachnącej, z listka każdego świeżego na martwej gałązce, bo bliskie ziemisą gwiazdy w noc wiosenną.Człowiek zaś wtedy oży wa, rozkwita, gdy dobre my śli i marzeniaprzy latują na niego wiosenny m ptakiem.I choć to by ł grudzień chlapa rozlazła i zimno parszy we do trzasku kości, Lewandowskiz Mary montu rozkwitał jak drzewo wiosenne, na które te ptaki dobre my śli przy leciały.Znów się poderwał, znów uwierzy ł ito w walkę, ży cie szczęśliwe, ży cie szlachetne, i znów&Ale o ty m trzeba od początku.Ty dzień pozostały do Gwiazdki przewałęsał się po błocie, aby ty lko dobić czas, który i tak wlókłsię jak na ciężkie, darmowo-miłosierne skonanie.Krótko mówiąc aby do wiosny, bo przecieżmiał dostać robotę po furmańskim pomagierze.W końcu rozbły sła na niebie wigilijna, załzawiona gwiazdka.Przedtem matka klamkęi mozdzierz bez ucha popiołem wy czy ściła do bły sku, Ry siek krzaczy nę mizerną z Bielan ukradłi łańcuchem papierowy m przy szpecił do końca, ojciec pół litra czy stej wódki zdoby ł, ale dopierowtedy pokazał, gdy do stołu świątecznie zasiedli.Przełamali się opłatkiem, ucałowali niezgrabnie, ojciec chrząknął, matka łzę otarła rękawem,szy derczy mi głosami, nie wierząc w to, co mówią, poży czy li sobie dobrego, zaśpiewali W żłobieleży, któż pobieży , barszcz z uszkami się przy palił w piecu, ojciec zaklął, aż aniołek z choinki spadłna różowy py sk, potem dojedli i czekali w milczeniu godziny, kiedy zwierzęta zaczną złorzeczy ćpo ludzku na swój los.Ruda Kotrasowa wy jechała na święta, a garbusek za ścianą siedział samotnie i grał namandolinie cienko, brzękliwie, na strunie ostatniej, włoskowej, która cienka jest jaknadzieja u człowieka biednego dobrego roku.Ojciec skrzy wił się strasznie, jak po occie, na Kotrasową muzy kę.Zaklął, a potem do matki: Zawołaj no go, mamo& ! A bałabajkę niech przy niesie.Nie można, on tam sam siedzi,cholernik przeklęty !Bo taki już by ł człowiek z tego ojca, że dobrego słowa ciężej u niego by ło doszukać jakfałszy wej złotówki.Sąsiad wślizgnął się nieśmiało do izby. Siadaj, Ignac rzekł ojciec, przy suwając mu krzesło. Napijesz się z nami jednego, co?Sąsiad nie miał nic zgoła przeciwko temu, toteż ojciec nalał mu hojnie, aż na obrus pokapało,wzniósł kielich, chrząknął i rzekł uroczy ście: No, to od razu za nowy rok.%7łeby go tam jasna cholera!Wy pili, ogóreczkiem zagry zli, sąsiad wy brzdąkał na ojca ży czenie wojskową piosenkę, potemjeszcze raz i drugi do dna, panie tego! Siup grzmiał basem ojciec. Cy k! piszczał Kotras. No i ostatni raz brzdęk! dudnił ojciec, aż szy by brzęczały.Bo tato miał głos furmański,opera szczeniak, jak ojciec zaklął, w mordę serce przy pasował, to koń podkowy gubił z ha-celami101. Brzdęk miauczał sąsiad Kotras Ignacy.Głosami musieli nadrabiać, bo wódka się skończy ła, a pustą butelkę matka pod stół sprzątnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|