[ Pobierz całość w formacie PDF ] .A po trzecie, pani Sanchez, jedyne głupie osoby, jakie miałam pecha spotkać w życiu, reprezentowały żeńską część rodu ludzkiego.Na chwilę sala osłupiała z wrażenia.Krępującą ciszę przerwał nagle jakiś głos.- Brawo, pani doktor! - wykrzyknęła drobna siwowłosa dziennikarka z „Chicago Daily".- Ale ją pani załatwiła!Szmer aplauzu przeszedł w burzę oklasków.Zaprawieni w bojach waszyngtońscy dziennikarze wyrażali swoje uznanie owacją na stojąco.Connie Sanchez siedziała na swoim miejscu czerwona ze złości, miotając lodowate spojrzenia.Zauważywszy, że jej wargi układają się w słowo „suka", Dana odpowiedziała ironicznym uśmiechem zadowolenia z siebie, co dobrze potrafią robić jedynie kobiety.Jak słodkie jest schlebianie, pomyślała.40.Od wczesnego ranka nieustannie wiało z północnego wschodu.Późnym popołudniem wiatr stężał do wichury o prędkości czterdziestu pięciu węzłów, która tak wzburzyła ocean, że statki uczestniczące w operacji podnoszenia wraku podskakiwały na falach jak papierowe kubki.Sztorm przyniósł ze sobą falę paraliżującego zimna znad pustkowi poza kołem polarnym.Nikt nie odważył się wyjść na oblodzone pokłady.Nie jest tajemnicą, że to wiatr odbiera ciepło ciału.Ludzie odczuwają większy chłód i gorzej znoszą temperaturę pięciu stopni poniżej zera przy wietrze o prędkości trzydziestu pięciu węzłów niż wówczas, gdy mróz sięga dwudziestu pięciu stopni, ale nie wieje.Wiatr szybciej pozbawia ciepła, niż organizm je wytwarza - to nieprzyjemne zjawisko znane jest jako tzw.czynnik oziębiający.Joel Farquar, specjalista od pogody, wypożyczony przez „Koziorożca" z Federalnego Zarządu Służb Meteorologicznych, zdawał się nie zwracać uwagi na sztorm szalejący za oknami centrali operacyjnej, kiedy obserwował instrumenty odbierające sygnały z satelitów meteorologicznych, które co dwadzieścia cztery godziny przysyłały z kosmosu zdjęcia północnego Atlantyku.- No i jaką przyszłość wróży nam twój przewidujący umysł? - spytał Pitt, próbując utrzymać równowagę na rozkołysanej podłodze.- Za godzinę sztorm zacznie słabnąć - odparł Farquar.- Nim jutro wstanie słońce, szybkość wiatru powinna spaść do dziesięciu węzłów.Farquar nie podniósł wzroku, kiedy mówił.Ten pracowity niski mężczyzna o czerwonej twarzy był całkowicie pozbawiony poczucia humoru i życzliwości.Cieszył się jednak szacunkiem wszystkich uczestników operacji ze względu na pełen poświęcenia stosunek do pracy i fakt, że jego prognozy zawsze dokładnie się sprawdzały.- Nawet najlepiej opracowane plany.- mruknął Pitt do siebie.- Kolejny stracony dzień.Cztery razy w tygodniu musimy przerywać i zostawiać na boi rurę do pompowania powietrza.- To Bóg zsyła sztormy - obojętnie stwierdził Farquar.Kiwnął głową w stronę dwóch rzędów monitorów telewizyjnych, które zajmowały całą przednią ścianę centrali operacyjnej na „Koziorożcu".- Przynajmniej im to w ogóle nie przeszkadza.Pitt spojrzał na ekrany, które pokazywały batyskafy spokojnie pracujące przy wraku, cztery kilometry pod powierzchnią niespokojnego morza.Ich samowystarczalność była błogosławieństwem dla całego przedsięwzięcia.Z wyjątkiem „Ślimaka Morskiego", którego maksymalny czas zanurzenia wynosił tylko osiemnaście godzin, teraz bezpiecznie umocowanego do pokładu „Modoca", pozostałe trzy batyskafy mogły przebywać przy „Titanicu" pięć dni z rzędu i dopiero po tym okresie wracały na powierzchnię dla wymiany załóg.Pitt odwrócił się do Ala Giordina, pochylonego nad dużym stołem z mapami.- Jaki jest szyk statków pomocniczych?Giordino wskazał ręką maleńkie, pięciocentymetrowe modele rozrzucone po mapie.- „Koziorożec" jak zwykle w środku.„Modoc" z dziobu na kursie, a „Bomberger" wlecze się trzy mile za rufą.Pitt spojrzał na model „Bombergera".Był to nowy statek, specjalnie skonstruowany do wydobywania wraków z dużych głębokości.- Każ jego kapitanowi zbliżyć się na jedną milę.Giordino kiwnął głową w stronę łysego radiooperatora, który siedział przed nadajnikiem, dla bezpieczeństwa przypięty do pochyłego pulpitu.- Słyszałeś, Curley? Przekaż „Bombergerowi", żeby się zbliżył na milę z rufy.- A co ze statkami zaopatrzeniowymi? - spytał Pitt.- Żadnych problemów.Taka pogoda to małe piwo dla tak dużych łajb jak one.„Alhambra" zajmuje swoją pozycję z lewej burty, a „Monterey Park" jest tam, gdzie powinien być, z prawej.Pitt ruchem głowy wskazał mały czerwony model.- Widzę, że nasi rosyjscy przyjaciele są ciągle z nami.- „Michaił Kurkow"? - spytał Giordino.Wziął do ręki niebieską replikę okrętu wojennego i postawił ją przy czerwonym modelu.- Noo.ale ta zabawa nie jest dla niego zbyt przyjemna, bo krążownik rakietowy „Junona" z wyrzutniami pocisków kierowanych trzyma się go, jakby go kto przykleił.- A boja sygnałowa wraku?- Spokojnie sobie popiskuje z głębokości dwudziestu pięciu metrów - oznajmił Giordino.- Tylko tysiąc dwieście metrów stąd, co do milimetra, w namiarze pięćdziesiąt dziewięć, to znaczy na południowy wschód.- Dzięki Bogu nie zdryfowaliśmy - powiedział Pitt i westchnął.- Nie denerwuj się - rzekł Giordino, uśmiechając się pocieszająco.- Za każdym razem, gdy trochę podmucha, zachowujesz się jak matka, której córka wraca z randki o północy.- Ten kompleks kwoki staje się coraz gorszy, im bliżej końca -przyznał Pitt.- Tylko dziesięć dni, Al.Jeżeli przez dziesięć dni utrzyma się dobra pogoda, będziemy mogli zwinąć cały ten interes.- Wszystko zależy od naszej wyroczni - powiedział Giordino i zwrócił się do Farquara: - Co ty na to, wielki proroku meteorologicznej mądrości?- Ode mnie możecie dostać prognozę najwyżej na dwanaście godzin - mruknął Farquar, nie podnosząc wzroku.- Tu jest północny Atlantyk, a to najbardziej nieobliczalny ocean.Co chwila się zmienia.Gdyby ten wasz cenny „Titanic" zatonął na Oceanie Indyjskim, tobym wam dał dziesięciodniową prognozę z osiemdziesięcio-procentową dokładnością.- Gadanie - odparł Giordino
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|