Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można było wnioskować, że Hagberda znużyły dalekiepodróże; tymczasem najdłuższa, jaką kiedykolwiek odbył, trwała dwa tygodnie, które spędziłprzeważnie na zakotwiczonym statku, szukającym schronienia przed niepogodą.Gdy tylkojego żona odziedziczyła dom i kapitał mogący ich wyżywić (po nieżonatym stryju, który zro-bił trochę pieniędzy na węglu), kapitan rzucił dowództwo węglowca obsługującego wschod-nie wybrzeże, mając uczucie, że ucieka z galer.Po wszystkich tych latach służby byłby mógłzliczyć na palcach u rąk dni, które spędził, nie sięgając wzrokiem brzegów Anglii.Nie wie-dział, jak to bywa, kiedy sonda nie sięga dna. Nie wypłynąłem nigdy dalej niż osiemdziesiątsążni od lądu % brzmiała jedna z jego przechwałek.Bessie Carvil wysłuchiwała tego wszystkiego.Przed domkiem rósł karłowaty jesion; wletnie popołudnia Bessie wynosiła krzesło na trawnik i zasiadała na nim z robotą.KapitanHagberd, ubrany w żaglowe płótno, opierał się na łopacie.Kopał dzień w dzień w swoimogródku przed domem.Rokrocznie przekopywał cały grunt po kilka razy, ale  tymczasemnic tam sadzić nie zamierzał.Bessie Carvil wyłuszczał to jaśniej:  Nic nie posadzę do jutra, póki nasz Harry nie wróci.A ona słyszała już tylekroć ową formułę pełną nadziei, że budziło to tylko w jej sercu mglistąlitość dla starca nie tracącego otuchy.Wszystko się odkładało w ten sposób i wszystko tak samo przygotowywało się na jutro.Kapitan miał pudełko pełne paczuszek z nasionami kwiatów, aby było w czym wybierać przyobsadzaniu ogródka. Harry z pewnością będzie się liczył z twoim zdaniem, moja droga %nadmieniał kapitan Hagberd, stojąc z drugiej strony ogrodzenia.Panna Bessie nie podnosiła głowy znad szycia.Słyszała to wszystko już tyle razy.Ale nie-kiedy wstawała, odkładała robotę i podchodziła z wolna do płotu.Te łagodne majaczeniamiały jakiś urok.Kapitan zadecydował, że jego syn nie będzie zmuszony ruszyć z powrotemw świat ze względu na brak gotowego mieszkania.Przez długi czas zapełniał domek najprze-różniejszymi meblami.Bessie wyobrażała sobie, że są nowe, błyszczące od politury, ułożonestosami jak w jakim składzie.Są tam z pewnością stoły poobwijane w płótno workowe; zwojedywanów, grube i prostopadłe jak części kolumn; białe marmurowe gzymsy, połyskującewśród mroku spuszczonych rolet.Kapitan Hagberd opisywał jej zawsze dokładnie swoje za-kupy jako osobie, która ma prawo się nimi interesować.Zarośnięte podwórze będzie możnapokryć betonem.pojutrze.% Płot moglibyśmy usunąć.Sznur do suszenia bielizny powiesisz dalej, za grządkamikwiatów.% Mrugał porozumiewawczo, a Bessie czerwieniła się z lekka.W tej manii, której ulegała dzięki swemu dobremu sercu, było jednak trochę rozsądku.Ajeśli jego syn kiedy wróci? Ale nie mogła mieć nawet pewności, że ów syn istniał naprawdę; ajeśli rzeczywiście gdzieś istniał, za długo już był nieobecny.Gdy kapitan Hagberd podniecałsię swymi opowiadaniami, uspokajała go, udając, że mu wierzy, i śmiała się z lekka, abyuspokoić swoje sumienie.Raz tylko usiłowała z litości zamącić tę nadzieję skazaną na zawód, ale skutek owej próbybardzo ją przestraszył.Twarz kapitana przybrała w jednej chwili wyraz zgrozy i niedowierza-nia, jakby ujrzał niebiosa pękające na dwoje.Ty.ty.ty przecież nie myślisz, że on utonął! Bała się przez chwilę, żeby nie straciłzmysłów, bo kiedy był% w zwykłym usposobieniu, wydawał jej się bardziej normalny niżinnym ludziom.Tym razem po gwałtownym wzruszeniu wrócił do równowagi i serdecznego,ojcowskiego tonu.% Nie niepokój się, moja duszko % rzekł z pewną przebiegłością % morze nie zdoła go za-trzymać.On do morza nie należy.%7ładen z nas, Hagberdów, nigdy do morza nie należał.Po-patrz na mnie: przecież nie utonąłem.Zresztą on nie jest wcale marynarzem; a jeśli nie mary-narzem, będzie musiał wrócić.Nic nie może powstrzymać go od powrotu.116 Oczy jego zaczęły się błąkać:% Jutro.Nigdy już więcej nie dotknęła tej kwestii, z obawy, aby kapitan od razu nie stracił zmy-słów.Polegał na niej.Zdawała się być jedyną rozsądną osobą w całym mieście; i Hagberdnieraz winszował sobie głośno w jej obecności, że zdobył tak zrównoważoną żonę dla swegosyna.Reszta miasta, wyznał jej to raz w przystępie irytacji, jest stanowczo dziwaczna.Jak ciludzie patrzą na człowieka, jak się odzywają! Nigdy z nikim nie mógł się zżyć w tym mieście.Nie lubi tutejszych ludzi.Nie opuściłby nigdy swoich stron, gdyby się nie okazało, że jegosyn upodobał sobie Colebrook.Potakiwała w milczeniu, przysłuchując się cierpliwie u płotu i ze spuszczonymi oczymamigając szydełkiem.Rumieńce wybijały się z trudnością na jej matowobiałą cerę, pod nie-dbale zwiniętymi, obfitymi włosami barwy mahoniu.Ojciec jej był rudy jak marchewka.Bessie miała okrągłe kształty i zmęczoną, wyblakłą twarz.Gdy kapitan Hagberd rozwodziłsię nad tym, jak niezbędne jest posiadanie własnego domu, kiedy wychwalał rozkosze domo-wego ogniska, uśmiechała się z lekka samymi wargami.Domowe rozkosze ograniczały siędla niej do pielęgnowania ojca przez dziesięć najlepszych lat jej życia.Zwierzęcy ryk, wydostający się z górnego okna, przerywał ich rozmowę.Bessie zaczynałanatychmiast zwijać szydełkową robótkę albo składać szycie bez najlżejszej oznaki pośpiechu.Tymczasem głos wyjący i ryczący jej imię nie milkł, tak że rybacy, wałęsający się po grobli zdrugiej strony drogi, odwracali głowy ku domkom.Bessie wracała powoli przez frontowedrzwi i w chwilę potem zapadało głębokie milczenie.Niebawem ukazywała się znów, prowa-dząc za rękę człowieka niezgrabnego i nieobrotnego jak hipopotam, o twarzy złej i skwaszo-nej.Był to wdowiec, dawniej przedsiębiorca okrętowy, którego przed laty zaskoczyła ślepota wpełni zdolności do pracy.Zachowywał się wobec córki, jakby była odpowiedzialna za nieule-czalność tego kalectwa.Słyszano nieraz, gdy ryczał wniebogłosy % jakby rzucając wyzwanieniebu % że teraz już go nic nie obchodzi: zarobił dosyć pieniędzy, żeby dzień w dzień miećjaja z szynką na śniadanie.Dziękował za to Bogu szatańskim tonem, jak gdyby mu urągał.Kapitan Hagberd miał tak niekorzystne wyobrażenie o swoim lokatorze, że powiedział razpannie Bessie:% On ma przewrócone w głowie, moja duszko.Bessie robiła tego dnia na drutach, kończącparę skarpetek dla ojca, gdyż należało to do jej obowiązków.Nienawidziła roboty na drutach,a ponieważ była właśnie przy pięcie, nie mogła odrywać oczu od skarpetki.% Naturalnie, byłoby zupełnie inaczej, gdyby musiał troszczyć się o przyszłość syna %ciągnął kapitan z pewnym roztargnieniem.% Dziewczyny, oczywiście, tyle nie potrzebują.hm.hm [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript