[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Pitt ścisnął ją za ramię.– Mieliśmy niewiarygodne szczęście.Do rogatek Santa Fe dojechali kilka minut po dwudziestej trzeciej.Przejechali prosto przez miasto, zatrzymując się tylko raz na opuszczonej stacji benzynowej, aby napełnić bak.Wzięli też z maszyny nieco batoników i orzeszków.W kasie stacji znaleźli mnóstwo drobnych.Cassy została w samochodzie.Znajdowała się w szczytowym stadium choroby.Była słaba, majaczyła, a z ust i oczu sączyła jej się zielonkawa piana, tak jak u Harlana, gdy opuszczali laboratorium.Doktor był zachwycony i traktował to osłabienie jako postępujące efekty „rhino-kuracji”, jak ją sam nazwał.Objechali centrum Santa Fe i kierując się wskazówkami Cassy, zmierzali wprost do Instytutu Nowego Początku.O tej porze zewnętrzna brama była jasno oświetlona.Protestujący zniknęli, ale ciągle kręciło się tu mnóstwo zainfekowanych ludzi.Harlan zjechał na pobocze i zatrzymał samochód.Pochylił się i przez szybę wozu zlustrował scenę.– Gdzie jest dom? – zapytał.Cassy powiedziała wszystko, co zapamiętała z rozkładu pomieszczeń.Wyjaśniła, że Brama jest na parterze w sali balowej, na prawo od głównego wejścia.– Główny budynek znajduje się za linią drzew.Stąd nie można go zobaczyć – dodała.– Na którą stronę wychodzą okna tej sali? – pytał Harlan.– Zdaje się na tyły domu, ale nie mam pewności, bo zostały zamurowane – wyjaśniła Cassy.– No to tyle, jeśli chodzi o pomysł wejścia przez okno – skwitował Harlan.– Biorąc pod uwagę, do czego skonstruowali Bramę, będą potrzebować wiele energii.Może udałoby się nam odciąć zasilanie – zasugerował Pitt.– Kapitalny pomysł – uznał Harlan.– Jednak nie sądzę, aby do transportu kosmitów w czasie i przestrzeni wykorzystywali taką samą energię, jakiej my potrzebujemy do tosterów.Jeśli pamiętasz, co potrafi jeden czarny dysk, wyobraź sobie, co mogą zrobić, gdy zaczną pracować wszystkie naraz.– Tak tylko pomyślałem – usprawiedliwił się Pitt.Teraz żałował, że nie zatrzymał swych myśli wyłącznie dla siebie.– Jak daleko od wejścia jest dom? – zapytała Sheila.– Nie tak blisko.Może kilkaset metrów.Droga prowadzi najpierw między drzewami, a później przez otwartą przestrzeń trawników.– No cóż, to chyba nasz pierwszy problem – uznała Sheila.– Jeśli chcemy się pozbyć kłopotu, musimy najpierw dostać się do domu.– Racja – przytaknął Harlan.– Nie dałoby się przemknąć przez ogrodzenie na tyłach? – wtrącił się Jonathan.– Przy bramie jest sporo światła, ale nie widzę żadnych lamp z tyłu.– Cały obszar patrolują wielkie psy.Są zainfekowane tak samo jak ludzie i współpracują ze sobą.Obawiam się, że podejście do domu przez trawnik mogłoby się okazać niebezpieczne.Nagle niebo nad drzewami rozświetliły falujące wstęgi energii świetlnej, podobne do zorzy polarnej.Utworzyły kopułę, która zaczęła pulsować – rozszerzać się i zapadać, zupełnie jak oddychający organizm.Ale przy każdym kolejnym „wdechu” kopuła poszerzała się.Rosła z sekundy na sekundę.– Uff! – stęknęła Sheila.– Zdaje się, że się spóźniliśmy.– Dobra.Wszyscy z wozu! – zakomenderował Harlan.– Co pan chce zrobić? – zapytała Sheila.– Chcę, żebyście wszyscy wysiedli.Mam zamiar zrobić coś niespodziewanego.Wjadę samochodem wprost do sali balowej.Nie mogę pozwolić, żeby im się udało.– Nie zrobi pan tego sam – powiedziała Sheila.– Proszę robić, jak pani uważa.Nie mam czasu na spory.Ale reszta z was, jazda!– Nie mamy dokąd iść – powiedziała Cassy.Popatrzyła na Pitta, następnie na Jonathana.Obaj skinęli.Mówiła więc również w ich imieniu.– Jesteśmy w tym razem.– Rany boskie! – jęknął Harlan.Wrzucił luz i zaczął powoli zjeżdżać z drogi.– Oto, czego potrzebuje rasa ludzka: samochodu pełnego durnych męczenników.– Włączył silnik i kazał wszystkim zapiąć pasy.Swój przyciągnął tak mocno, jak tylko zdołał.Włączył odtwarzacz CD i wybrał swoją ulubioną muzykę: Święto wiosny Strawińskiego.Wybrał fragment, którego szczególnie chętnie słuchał, ten kiedy rozbrzmiewają kotły.Nastawił muzykę niemal na cały głos i wjechał na drogę.– Co zamierza pan powiedzieć tym przy bramie? – zapytała Sheila, przekrzykując muzykę.– Zamierzam powiedzieć im, żeby mnie pocałowali w d.!Na drodze zobaczyli ciężką, czarno-białą, drewnianą bramę.Piesi obchodzili ją.Harlan przyspieszył do około osiemdziesięciu kilometrów na godzinę i jego rover rozbił deski w drzazgi.Uśmiechnięci strażnicy odskoczyli na pobocze.Gdy się pozbierali, ruszyli biegiem za samochodem.Za nimi pobiegła jeszcze gromada wściekle ujadających psów.Gdy Harlan szybkim zygzakiem minął drzewa, strażnicy i psy zniknęli.Range rover wystrzelił spośród drzew jak rakieta.Przed nimi wyłonił się dom tonący w jasnej poświacie.Z całego budynku, szczególnie z jego okien, biło światło.Promienie, które zauważyli wcześniej, pulsujące w rytm oddechu, wychodziły z dachu niczym gigantyczne płomienie.– Nie zwolnimy choć trochę?! – krzyknęła Sheila.Silnik wył jak turbiny odrzutowca, a grzmiące kotły Strawińskiego wzmacniały wrażenie.Zdawało się, że w samochodzie znalazła się cała orkiestra.Sheila złapała dla bezpieczeństwa za uchwyt nad drzwiami po stronie pasażera.Harlan nawet nie odpowiedział.Cały skupił się na prowadzeniu wozu.Do tej pory jechał, trzymając się ściśle drogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|