[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Przystał na jej warunki i nie wolno mu złamać przyrzeczenia przy pierwszej sposobności.Gdyby to zrobił, czułaby tylko pogardę dla niego.Złota chwila minęła, jeśli rzeczywiście nią była.Zdał sobie sprawę, że nastrój Debory się zmienił.Westchnęła głęboko, a potem zaczęła łkać cicho w ciemnościach.- Mój biedny dziadek! - szepnęła.- Proszę cię, Bazyli.Muszę posiedzieć tutaj sama z moim żalem.Muszę się pogodzić z życiem na świecie, który on opuścił.Bazyli wrócił do swego kąta.Adam chrapał donośnie, Łukasz z godnością i pogodnie, służba - jak pełna orkiestra: kinnor, szofar, hozazra i tof.Z dziedzińca na dole nie dochodził żaden dźwięk.Minjamin bez wątpienia już dawno się wyniósł, aby zebrać zelotów z Równiny.Bazyli poczuł, że ciągłe napięcie i wysiłek całego dnia bardzo go zmęczyły.Zasnął od razu.2Od świtu objeżdżali wysoki krąg wzgórz zwany Samarią, ograniczony na południu górą Gerizim, a na północy - górą Ebal.Kraina Samarytan wyglądała świeżo i zachęcająco: zbocza wzgórz zieleniły się, a doliny, leżące między ich wierzchołkami opasanymi wieńcem drzew, obiecywały błogie zadowolenie i obfitość plonów.Adam nie mógł odwrócić wzroku od tej ziemi szczęśliwości, gdzie miało miejsce tyle wydarzeń w historii jego narodu.Toteż bez przerwy wygłaszał tyrady przyciszonym głosem.- Dlaczego tak się dzieje - stawiał pytanie całemu światu, a może nawet i Jahwe, odpowiedzialnemu za bieg, jakim potoczyły się sprawy - że ci przeklęci Kutejczycy władają najszczodrzej obdarzoną ziemią? Dlaczego my, dzieci Izraela, wybrani przez jedynego Boga, musimy żyć na nagich, wapiennych zboczach lub na pustyniach, gdzie ludzie mdleją w południe z upału? Dlaczego musimy uprawiać nasze płody na rozprażonych równinach? Może dzieje się tak - dodał z sarkazmem, szukając wytłumaczenia - bo wystawiono nas na próbę.Mając trudniejsze życie staliśmy się bystrzejsi, doświadczeni i tak zahartowani, jak wypolerowany metal.Zahartowało nas gorące słońce i krew płynie szybko w naszych żyłach.Gdyby do nas należały te zielone wzgórza, moglibyśmy z biegiem czasu stać się sflaczali i bezwartościowi jak Samarytanie.Byłoby jednak przyjemnie żyć tak łatwo i wygodnie - zakończył wzdychając.Późnym popołudniem szczyt góry odsunął się na taką odległość, że tradycyjne rzucanie przekleństw z jej zbocza nie mogłoby do nich dotrzeć, gdyby nawet było przekazywane przez tysiąc trąb.Mocny krok starannie dobranych wielbłądów Adama zrównał ich karawanę z inną, znacznie mniejszą.Pomarszczona twarz wyjrzała do nich zza zasłony ciekawie skonstruowanej lektyki, która wyposażona była w firanki jaskrawoszkarłatnego koloru z wyhaftowanymi smokami.Właściciel pomarszczonej twarzy odezwał się wysokim, cienkim głosem, przypominającym świergot ptaków o pierwszym świtaniu:- Pokój wam, czcigodni panowie! Oby spadła na was obfitość pomyślności.- Pokój z tobą - odpowiedział Łukasz, jadący z prawej strony karawany.- Jak skorupiaki czepiające się ogona morskiego lewiatana - ciągnął wiekowy podróżny - będziemy za waszą dobroczynną zgodą jechali za wami przez resztę dnia w kurzu wzniesionym przez wasze szybkonogie wielbłądy.- Jeśli, czcigodny przyjacielu, szukasz bezpieczeństwa - powiedział Adam, który jechał bez żadnej osłony przed jaskrawym słońcem - radziłbym unikać nas, jak gromady trędowatych.Jedziemy w cieniu stale grożącego nam niebezpieczeństwa.- Obyś wychował wielu równie uczciwych synów - oznajmił podróżny.- Sądzę jednak, że niebezpieczeństwa, które was otaczają, nie mogą być większe od nieznanych zagrożeń, które czyhają na samotnego podróżnego.Przemierzyłem w życiu wiele szlaków i nauczyłem się jednego: tylko towarzystwo innych ludzi zapewnia nam bezpieczeństwo.Adam skinął głową.- To prawda.Jeśli o nas chodzi, o przyjacielu ze Wschodu, radziśmy was powitać.Chętnie widzimy nowych towarzyszy w naszych szeregach.- Jesteśmy ludźmi pokoju - zastrzegał się wiekowy podróżny.- Tak was osądziłem.Dzięki wam nasza karawana będzie bardziej okazała i silniejsza.Czy jedziecie do Aleppo?Zasuszona głowa wyglądająca spoza ukrycia, jakie dawały smoki, pokiwała w odpowiedzi.- Do Aleppo, czcigodny wodzu.Tam skręcimy na szlak prowadzący do Mezopotamii.Pochodzę z kraju Sin i właśnie do tej krainy niezliczonych błogosławieństw wracamy.- Sin! - zawołał Adam.- To kraina czarów, o której marzą wszystkie niespokojne duchy.Przez całe życie pragnąłem tam pojechać, obejrzeć te cudowności na własne oczy.- Z uczuciem dumy dorzucił: - Byłem aż w Samarkandzie.- Samarkanda to znakomite miasto o bardzo rozwiniętym handlu, gdzie zęby nawet najbardziej zapalonych kupców są w ciągłym niebezpieczeństwie.Czy będę wyglądał na pyszałka, jeśli powiem, że kupcy z Samarkandy od wieków siedzą u stóp mężów z Sin?Adam zapytał, nie ukrywając tęsknego rozmarzenia:- Czy Sin leży daleko od Samarkandy?- Z Samarkandy do Sin ludzie idą wzdłuż Pe-$lu przez wiele zmian księżyca, mój synu.Trzydzieści dni zajmuje droga, z której widać Śnieżne Góry, a potem Wielki Mur, ogromne równiny i kręty wąwóz potężnej rzeki.Kiedy starzec mówił o drodze, jaką trzeba pokonać, na jego twarzy pojawiło się zmęczenie.- Jestem księciem, należę do rodziny cesarza, nazywam się Ping-$li.To dla wszystkich wielkie utrapienie, a największe dla mnie, że ze mnie taki niespokojny duch.Mamy bez wątpienia wiele ze sobą wspólnego, czcigodny wodzu, i wiele historii do opowiedzenia.Będę nieskończenie zaszczycony, jeśli ty i ci z twoich towarzyszy, których uznasz za godnych, przyjmiecie zaproszenie na wieczorny posiłek.Będę szczęśliwy rozstawiając przed wami potrawy z Sin, o jakich nigdy nie słyszeliście.- Wieczerzać z tobą, znakomity książę, to zaszczyt, którym będą się chełpili moi wnukowie - oznajmił Adam.- Jestem jednak pewien, że niebezpieczeństwa, o których mówiłem, oderwą mnie od rozkoszy twego stołu.Starzec skinął głową, dając do zrozumienia, że przyjmuje ten warunek.- Ty i ci, których przyprowadzisz do mego namiotu, mogą wieczerzać ze sztyletami za rozluźnionymi pasami i z oczami zwróconymi w stronę wejścia.Mam szczerą nadzieję, że zapach potraw postawionych przed wami odwiedzie was na krótką chwilę od myślenia o niebezpieczeństwie.Adam wybrał na obozowisko równy kawałek gruntu położony na znacznej wysokości nad doliną, w którą wtuliło się En-$gannim.Jego płaskie, białe dachy wyglądały jak jajka monstrualnego ptaka.Miejsce było odsłonięte ze wszystkich stron, tylko od północy graniczyło z płytką rzeczką, która spływała ze wzgórz.- Nic nas nie ochroni przed atakiem - powiedział do Łukasza Adam, rozradowany własną przebiegłością.- Miejmy nadzieję, że Minjamin w pełni pojął cały ogrom naszej głupoty.Bazyli przyglądał się, jak służba chińskiego podróżnika wznosi bajeczny wprost pawilon
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|