Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak przy odrobinie szczęścia nikt nie powinien się tu kręcić.Przynajmniej na razie.Rozstanie z furgonetką było dla Jake'a trudne.Ten samochód i poobija­ny volkswagen bus, którego używali poprzednio, stanowiły podstawę planu ucieczki.Odrzucając ten wóz, symbolicznie porzucał swoje drugie życie polegające na planowaniu i przygotowaniach.Teraz wkraczali na linę bez asekuracyjnej siatki pod spodem.Furgonetka pełniła funkcję magazynu na sprzęt niezbędny do przetrwania: ubrania, amunicję, żywność i przybory osobiste.Teraz wszystkie te rzeczy stały się bezużyteczne.Wszystkie, z wyjątkiem dodatkowych ciuchów.No i, oczywi­ście, pieniędzy.Forsa zawsze mogła się przydać.Travis patrzył ze zdumieniem, jak rodzice przekładają opasane pliki banknotów do dwóch zapinanych na eks­pres toreb sportowych, do tej pory leżących na półkach w furgonetce.Wybrali miejsce w lesie, gdzie postanowili zaczekać.Pozostali bliżej baru, niż pozwalałaby na to zwykła ostrożność; mniej więcej kilometr od wyznaczonego punktu spotkania.Jake optował za nieco bardziej oddaloną kryjówką, bojąc się, że gliniarze przeczeszą dokładnie okolicę, ale Carolyn była odmiennego zdania.Uważała, że według policji tylko szaleniec pozo­stałby tak blisko, a zatem poszukiwania najprawdopodobniej skoncentrują się na autostradzie, kilka kilometrów stąd.W końcu, oczywiście, kobieca logika przeważyła.Wysoko na wzgórzu, wklinowany między sterczące granitowe skały, Tra­vis obserwował szeroko otwartymi oczami, jak na autostradzie poniżej kłę­biło się około setki policyjnych wozów.- Boże, spójrzcie na to! Carolyn pociągnęła go za kurtkę.- Travis, siadaj! - syknęła.- Jeszcze cię zobaczą! Wyswobodził się jednym szarpnięciem.- Tak, oczywiście.Na pewno mnie zobaczą przez te liście - odezwał się wzgardliwie.- Jest jesień - skontrowała matka.- Tych liści z każdą minutą jest co­raz mniej.Travis roześmiał się.- Naprawdę myślisz, że.- Nie czas na negocjacje - warknął Jake.- Zejdź z tych skał i rób, co ci się każe.Travis ociągał się.- To jest takie nudne! Jake odchrząknął.- W tych okolicznościach nuda jest pozytywnym zjawiskiem.Opuszczając w pośpiechu furgonetkę, Jake schwycił niewłaściwą torbę z amunicją.Przygotowane magazynki do glocka zostawił na półce, a zabrał z sobą puste.Teraz dla zabicia czasu zajął się ładowaniem dziewięciomilimetrowych pocisków do sześciu pustych magazynków.- Mogę włożyć jeden? - zapytał Travis.- Pewnie - Jake czuł na sobie piorunujące spojrzenie Carolyn.Ale prze­cież trzynastoletni chłopcy nie grzeszą cierpliwością, więc jeśli tylko ta za­bawa miała go na chwilę zaabsorbować.Magazynek i pudełko z nabojami były cięższe, niż Travis się spodzie­wał.Obserwując ojca doszedł do wniosku, że cała sprawa polega tylko na wsuwaniu pocisków na swoje miejsce, ale kiedy mu się nie udało, podniósł wzrok w oczekiwaniu na wskazówki.- Naciśnij - poinstruował Jake.- A potem wsuń do środka - patrzył, jak syn wykonuje polecenie, ale i tym razem bez powodzenia.- Dobrze - zachęcił go - ale musisz mocniej nacisnąć na sprężynę.Dobre sobie - mocniej! Paznokcie kciuków pobielały Travisowi od wysiłku.W końcu pierwszy nabój wślizgnął się na swoje miejsce.- Super! - krzyknął chłopak.- Wiesz, że wcale mi się to nie podoba, prawda? - odezwała się Carolyn.Jake uśmiechnął się niespokojnie.- Dlatego nie pytałem cię o zgodę - miał nadzieję, że ułagodzi ją po­czuciem humoru.Sprzeczka z żoną była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrze­bował.Carolyn nie roześmiała się, ale pominęła sprawę milczeniem.Oboje mieli już dość konfrontacji jak na jeden dzień.Oparła się o skałę i zatopiła wzrok w idealnie błękitnym niebie, wyglądającym jak mozaika w baldachimie li­ści.Dzień był o wiele cieplejszy niż poprzedni.Kiedy słońce wzniosło się w górę, pozostała po nocnym deszczu wilgoć zaczęła gwałtownie parować i zawisła pod zielono-błękitnym baldachimem.Ostatni błysk lata przed na­dejściem zimy.Gdyby nie odgłosy syren i nieprzerwane pobrzękiwanie metalu o metal, kiedy jej chłopcy przygotowywali się na najgorsze, mogła­by uwierzyć, że życie toczy się normalnym trybem.Każdego innego dnia mogłaby nawet zasnąć w takich warunkach.- Wiesz - odezwał się Travis, zwracając się do ojca - nie odpowiedzia­łeś mi na pytanie.Jake podniósł wzrok.- Tak? Jakie pytanie?- Czy zabiłbyś tych gliniarzy.No wiesz, tych w szkole - patrzył na wła­sne ręce, świadomie unikając kontaktu wzrokowego.- A jak myślisz? - Jake starał się pozostać niewzruszony.- Nie wiem.Chyba tak - rzekł chłopiec obojętnie.Jakie przerwał pracę i położył na kamieniu załadowany do połowy ma­gazynek.Słowa syna wykraczały poza prostą hipotezę.W miarę dorastania Travisa rozmowy z nim stawały się coraz bardziej skomplikowane.- Jest tylko jedno usprawiedliwienie zabijania - powiedział dobierając uważnie słowa, jak hazardzista grający o wysoką stawkę.- Jest nim obrona rodziny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript