[ Pobierz całość w formacie PDF ] .I nienawidziła jeszcze bardziej niż ja.Musiał zginąć.Jego śmierć była tylko kwestią czasu.Bardzo dużo czasu spędzaliśmy razem; przecież nie mogłem siedzieć u niej bez przerwy.Zwiedzałem wtedy zamek.Jedna zwłaszcza komnata wywarła na mnie szczególne wrażenie: ilekroć doń wszedłem, wydawało mi się, że słyszę gdzieś - balansujący na granicy słyszalności - przeraźliwy kobiecy krzyk.Obejrzałem komnatę dokładnie; prócz ogromnego łoża z baldachimem nie było w niej nic.Gdy usłyszałem krzyk po raz pierwszy sądziłem, że krzyczy Baalana.Pobiegłem do niej.Na moje pytanie uśmiechnęła się jakoś dziwnie (mściwie?) ale powiedziała, że nic o żadnym krzyku nie wie.Podobnych zagadek w zamku Moldorna było więcej.Na przykład w jednej z największych sal leżało na podłodze kilkunastu mężczyzn i dwie kobiety.Nie byli martwi, ale i nie spali.Pamiętam.kiedyś, w Grombelardzie, Delone zabił potężnego czarownika.Z chwilą jego śmierci wszyscy uczniowie zasnęli i żadnego z nich nie udało się obudzić.Arma, moja podkomendna i przyjaciółka powiedziała wtedy, że czarownik rzucił na nich jeden z najpotężniejszych czarów - Czar Posłuszeństwa.Podobno tylko bardzo silny mag potrafi go rzucić.Kto wie? Może tu, w zamku Moldorna, było podobnie? Tylko kto omotał tych ludzi czarem? Przecież Moldorn żył.Sama Baalana też była zagadką.Nie tylko z racji owej atmosfery tajemniczości, jaką wokół siebie roztaczała.Były inne zagadki.Nie jadła, nie piła.Mogła spać miesiąc, rok bez przerwy, mogła też nie spać wcale.Zaczynałem się jej bać.Królowa Światłości.Tego dnia, a było to na dziesięć dni przed końcem mojej służby, siedziałem w małej, narożnej komnatce, którą obrałem sobie za mieszkanie.Z uczuciem, że tracę życie - nie byłem z nią - zabawiałem się strzelaniem do celu z kuszy.Mimo braku prawego oka wciąż jeszcze byłem dobrym strzelcem.Mały, wiszący na ścianie portrecik podziurawiony był bełtami jak sito.Drzazgi leciały z ram, groty z głuchym stukiem uderzały w ścianę.Traciłem czas.Właśnie odkładałem broń by wstać i pójść do niej, gdy usłyszałem dźwięk przypominający mocne klaśnięcie i przede mną pojawił się jakiś człowiek.Nie widziałem go nigdy dotąd, mimo to jego sylwetka wydała mi się dziwnie znajoma.Wstałem.- Jestem Moldorn-Czarownik - powiedział głośno mężczyzna, o wiele głośniej, niż tego wymagała dzieląca nas odległość.Nerwowo zacisnąłem szczęki.- Niewolniku - powiedział świszczącym głosem, który nie zabrzmiał już tak silnie jak poprzednio - przed zamkiem stoją twoi przyjaciele.Chcą uwolnić istotę, którą powierzyłem twojej opiece.- Przy.przyjaciele?- Ci, którzy przybyli na Zew Przyjaźni.Przewodzi im ten kot.Dopiero teraz spostrzegłem, że czarownik czegoś się boi.Małe, ciemne oczy były rozbiegane, dłonie zaciskały się nerwowo.- Mają Kulę Freza - wydyszał.- Wiesz.wiesz, co to oznacza.Ona objawi im wszystkie zaklęcia broniące zamku, a ja.nie mogę im nic zrobić.Rolold, Rolold - charczał.- To on ich tu nasłał.Spojrzał mi w oczy.- Zabijesz ich!Cofnąłem się o krok.Poczułem, że blednę.Nie zniewolił mnie od razu, miałem na palcu jego pierścień.Popełnił podwójny błąd: albo nie należało mi dawać żadnego Magicznego Przedmiotu, albo dać bardzo silny.Taki, który zdołałby mnie uśmiercić, gdybym złamał przysięgę.- Zabijesz ich!Wziąłem do ręki kuszę.- Milcz.Jedno słowo lub jedno spojrzenie, które mi się nie spodoba - i zabiję ciebie.Teraz on się cofnął.Uniosłem wyżej broń, starając się nie patrzeć mu w oczy.Wiedziałem, czym to grozi.- Ty głupcze - wychrypiał.- A przysięga?.Prawa Ca.W tej samej chwili huknęło coś tak straszliwie, jakby piorun strzelił w zamek.- To oni, oni! - zawył Moldorn.- Są w zamku!Nagle rzucił się ku mnie krzycząc:- Deleo, deleo ora.Upadł.Strzała przebiła mu szyję.Powstał jednak zaraz, choć z wysiłkiem.Czarownika można zabić tylko ciosem w serce lub w mózg.Nałożyłem nowy bełt.Huknęło coś po raz drugi, nagle z łomotem rozwarły się drzwi i do komnatki wpadła grupka moich przyjaciół z Rbitem na czele.Natychmiast zorientowali się w sytuacji.- Zabij go, Glorm! - krzyknął Tewi.- Nie mogę.W razie jego śmierci cały zamek.- A więc wiesz o tym! - zawył Czarownik.- Nie odważysz się.Druga strzała przebiła mu szyję.Nim się podniósł, powtórnie załadowałem broń i znów strzeliłem, tym razem w brzuch.Wściekłość podwoiła siły, bez pomocy korby naciągałem cięciwę raz za razem.Bełty grzęzły w ramionach i nogach wijącego się jak robak czarownika, a ja wciąż strzelałem.W końcu przestał się ruszać, całe ohydne ciało było wręcz naszpikowane pociskami.Krew utworzyła na podłodze wielką kałużę.Żył jeszcze, ale nie był w stanie natychmiast zasklepić wszystkich swoich ran.- Za mną! - rzuciłem zduszonym głosem.Pozostawiliśmy półprzytomnego Moldorna na podłodze i pobiegliśmy w kierunku jej komnaty.- Skąd.wy tutaj? - zapytałem Armę, która biegła obok mnie, kurczowo ściskając w dłoni swoją Kulę.- Przybyliśmy na Zew.i odnaleźliśmy Rbita.Rolold-Czarownik uratował mu życie wtedy, po bitwie przed zajazdem, żądając w zamian, by uwolnił.- Rozumiem.Nieco zdyszani stanęliśmy przed pokojem Baalany.- Rekaber dant!Nim drzwi się rozwarły, usłyszeliśmy dobiegający jakby ze ścian głos Moldorna:„Głupcy, nie wiecie, co czynicie.Ta wasza Pani Światła to w rzeczywistości przybyły z gwiazd potwór, którego celem jest zawładnięcie światem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|