[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Jestes pewien?- Dotykam cie.Jestes.Lezysz w moich ramionach.Jestes piekna, ciepla, masz gladka skóre.Pachniesz tak, jak pachnie sokól, siedzacy na mojej rekawicy, gdy wracam z lowów, a deszczszumi na lisciach brzóz.Jestes, Branwen.- Dotykam cie, Morholcie.Jestes.Jestes cieply i tak mocno bije ci serce.Pachniesz sola.Jestes.- A zatem.zyjemy, Branwen.Usmiechnela sie.Nie widzialem tego.Wyczulem to z ruchu warg, przycisnietych do megoramienia.* * *Pózniej, gleboka noca, lezac bez ruchu, z ramieniem odretwialym od ucisku jej glowy, nie chcacsploszyc jej trwozliwego snu, wsluchiwalem sie w szum morza.Po raz pierwszy w zyciu szumten, niby bolacy zab, niepokoil mnie, przeszkadzal, nie pozwalal zasnac.Balem sie.Balem siemorza.Ja, Irlandczyk, wychowany na wybrzezu, od kolebki osluchany z szumem przyboju.Morze szumialo, a ja w szumie tym slyszalem spiew zatopionego Ys.Slyszalem stlumione biciedzwonów Lionesse, pochlonietego przez fale.A jeszcze pózniej, juz we snie, widzialem miotanagrzywaczami lódz bez steru, lódz z wysokim, zadartym dziobem, z masztem przybranymgirlandami kwiatów.Czulem zapach jablek.* * *- Dobra Branwen.- pacholek, zdyszany, z trudem lapal oddech.- Pani Iseult wzywa cie dokomnaty sir Tristana.Ciebie i sir Morholta z Ulsteru.Spieszcie, pani.- Co sie stalo? Czy Tristan.- Nie, pani.To nie to.Ale.- Mów, chlopcze.- Statek z Tintagelu.Wraca sir Caherdin.Przybyl poslaniec z przyladka.Widac juz.- Jakiej barwy jest zagiel?- Nie wiadomo.Statek jest zbyt daleko.Za przyladkiem.Wyszlo slonce.* * *Gdy weszlismy, Iseult o Bialych Dloniach stala tylem do okna, pólotwartego, rozswietlonegoblyskami, igrajacymi w szybkach, tkwiacych w okratowaniu olowianych ramek.Promieniowalanienaturalnym, mglistym, odbitym swiatlem.Tristan, z twarza blyszczaca od potu, oddychalciezko, urywanie, arytmicznie.Oczy mial zamkniete.Iseult spojrzala na nas.Jej twarz byla skurczona, znieksztalcona dwiema glebokimi bruzdami,jakie grymas bólu wyryl po obu stronach ust.- Jest ledwie przytomny - powiedziala.- Majaczy.Branwen wskazala na okno.- Statek.- Za daleko, Branwen.Ledwie oplynal przyladek.Za daleko.Branwen spojrzala na Tristana i westchnela.Wiedzialem, o czym pomyslala.Nie.Nie wiedzialem.Slyszalem.Wierzcie lub nie, slyszalem ich mysli.Mysli Branwen, niespokojne i pelne leku, spienione jakfala wsród przybrzeznych skal.Mysli Iseult, miekkie, dygocace, roztetnione i dzikie jak sciskanyw dloni ptak.Mysli Tristana, nieskoordynowane, poszarpane jak pasemka mgly.Wszyscy, myslala Iseult, jestesmy przy tobie wszyscy, Tristanie.Branwen z Kornwalii, którajest Pania Alg.Morholt z Ulsteru, który jest Decyzja.I ja, która cie kocham, Tristanie, kochamcie coraz mocniej z kazda minuta, która mija, która mi cie powoli odbiera.Odbiera mi ciebie, bezwzgledu na barwe zagli statku, który plynie ku brzegom Bretanii.Tristanie.Iseult, myslal Tristan, Iseult.Dlaczego oni nie patrza w okno? Dlaczego patrza na mnie?Dlaczego nie mówia mi, jakiej barwy jest zagiel? Przeciez ja musze to wiedziec, musze, i tozaraz, bo w przeciwnym razie.Usnie, myslala Branwen.Usnie i nie obudzi sie juz nigdy.Jest juz w tym miejscu, z któregorównie daleko jest do rozswietlonej powierzchni, jak do zielonych alg, porastajacych dno.W tymmiejscu, w którym przestaje sie walczyc.A potem jest juz tylko spokój.Tristanie, myslala Iseult, teraz wiem, ze bylam z toba szczesliwa.Pomimo wszystko.Pomimo, zecaly czas, bedac ze mna, myslales o innej.Pomimo ze tak rzadko nazywales mnie moimimieniem.Zwykle mówiles do mnie: "Pani".Tak bardzo starales sie, by mnie nie zranic.Takbardzo sie starales, tyle w to wkladales wysilku, ze wlasnie tym staraniem i tym wysilkiemraniles mnie najbardziej.A mimo to bylam szczesliwa.Dales mi szczescie.Dales mi zlote iskry,mrugajace pod powiekami.Tristanie.Branwen patrzyla w okno.Na statek, wylaniajacy sie zza przyladka.Szybciej, myslala.Szybciej,Caherdin.Ostrzej do wiatru.Niewazne, pod jakim zaglem, ostrzej do wiatru, Caherdin.Przybywaj, Caherdin, przybywaj z pomoca.Ratuj nas, Caherdin.Ale wiatr, który od trzech dni dal, mrozil i smagal mzawka, scichl.Wyszlo slonce.Oni wszyscy, myslal Tristan.Oni.Iseult o Bialych Dloniach.Branwen.Morholt.A teraz ja.Iseult, moja Iseult.Jakie sa zagle tego statku.Jakiej sa barwy.Jestesmy jak zdzbla trawy, które przyklejaja sie do skraju plaszcza, gdy idzie sie przez lake,myslala Iseult.Jestesmy zdzblami trawy na twoim plaszczu, Tristanie.Za chwile strzepnieszplaszcz i bedziemy wolni.i porwie nas wiatr.Nie kaz mi patrzec na te zagle, Tristanie, mójmezu.Prosze cie, nie kaz mi.Szkoda, myslal Tristan, szkoda, ze nie poznalem cie wczesniej.Dlaczego los rzucil mnie wlasniedo Irlandii? Z Lionesse blizej bylo do Armoryki.Moglem poznac cie wczesniej.Szkoda, ze niemoglem cie kochac.Szkoda.Jakie zagle ma ten statek? Szkoda.Chcialbym móc okazac cimilosc, pani.Moja dobra Iseult o Bialych Dloniach.Ale nie moge.Nie moge.Branwen odwrócila sie twarza do gobelinu, placz wstrzasnal jej ramionami.A wiec slyszalarówniez.Objalem ja.Na wszystkie trytony Lira, przeklinalem swoja niedzwiedziowata niezgrabnosc, mojesekate lapy i popekane opuszki palców, czepiajace sie jedwabiu jak rybackie haczyki.AleBranwen, wpadajac w moje ramiona, wypelnila soba wszystko, poprawila bledy, zaokraglilakanty - jak fala, gdy rozmywa zryty kopytami piach na plazy.Nagle bylismy jednoscia
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|