[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Oni idą się kąpać, Ralf.Blizniacy byli bardzo zaskoczeni widokiem Ralfa.Zaczerwienili się i unikalijego wzroku. Och! Co za spotkanie, Ralf. Właśnie byliśmy w lesie..żeby znalezć drzewo na ognisko..zbłądziliśmy wczoraj w nocy.Ralf patrzył na swoje palce u nóg. Zbłądziliście po.Prosiaczek przecierał soczewkę. Po uczcie rzekł Sam zduszonym głosem.Eryk przytaknął skinieniemgłowy. Zaraz po uczcie.118 My poszliśmy wcześniej powiedział szybko Prosiaczek bo byliśmyzmęczeni. My tak samo..bardzo wcześnie..byliśmy bardzo zmęczeni.Sam dotknął zadraśniętego czoła i szybko cofnął rękę.Eryk trzymał palec przyrozciętej wardze. Tak.Byliśmy bardzo zmęczeni powtórzył Sam więc poszliśmy sobie.Czy udał się ten.no.Powietrze stężało od nie wypowiadanej prawdy.Sam aż się skręcał wyrzucającz ust to ohydne słowo: .taniec?Wspomnienie tańca, w którym żaden z nich nie brał udziału, sprawiło, że całączwórką wstrząsnął spazmatyczny dreszcz. Nie wiemy, poszliśmy wcześniej.Doszedłszy do przewężenia, które łączyło Skalny Zamek z wyspą, Roger niezdziwił się, gdy zapytano, kto idzie.Liczył na to podczas tej okropnej nocy, żechociaż część chłopców schroni się przed okropnościami wyspy w tym najbez-pieczniejszym miejscu.Głos zabrzmiał ostro gdzieś z wysoka, gdzie spoczywały jeden na drugim co-raz to mniejsze skalne bloki. Stój! Kto idzie? Roger. Wchodz, przyjacielu.Roger wszedł. Widziałeś mnie przecież. Wódz kazał każdego zatrzymywać i pytać, kto idzie.Roger spojrzał w górę. Nie mógłbyś mnie zatrzymać, gdybym chciał wejść bez pozwolenia. Nie mógłbym? Wejdz tu i zobacz.Roger wdrapał się po schodkowatej skale. Spójrz tu.Pod leżący na samej górze głaz wbito poziomo pal, a pod nim podłożono w po-przek drugi, tworząc w ten sposób dzwignię.Robert oparł się lekko o dzwignięi głaz przechylił się.Silniejsze naciśnięcie dzwigni zwaliłoby głaz z łoskotem naskalny pomost.Roger był zachwycony. Prawdziwy z niego wódz, no nie?Robert przytaknął. Będzie zabierał nas na polowania.Kiwnął głową w stronę odległych szałasów, skąd wznosił się ku niebu pasekbiałego dymu.Siedząc na samym brzeżku skały, Roger patrzył posępnie na wyspę119i dłubał palcami przy chwiejącym się zębie.Zatopił wzrok w odległym wierzchoł-ku góry i Robert spiesznie zmienił niemiły temat. Ma zbić Wilfreda. Za co?Robert potrząsnął głową. Nie wiem.Nie mówił.Zezłościł się i kazał go związać.Wilfred siedzi. zaśmiał się nerwowo siedzi tak związany już od nie wiem kiedy i czeka. Ale czy wódz nie mówił za co? Ja nie słyszałem.Siedząc na tych potężnych skałach w upalnym słońcu, Roger przyjął tę wieśćjak olśnienie.Przestał dłubać w zębie i znieruchomiał zgłębiając możliwości nie-odpowiedzialnej władzy.Potem, bez słowa, zsunął się po drugiej stronie skałyi ruszył ku jaskini i reszcie dzikusów.Przed jaskinią siedział wódz, nagi do pasa, z twarzą pomalowaną na białoi czerwono, przed nim zaś, półkolem, szczep.Dopiero co zbity i uwolniony z wię-zów Wilfred pociągał hałaśliwie nosem gdzieś za nimi.Roger przykucnął obokinnych chłopców. Jutro ciągnął wódz będzie znowu polowanie.Wskazał myśliwych końcem włóczni. Kilku z was zostanie, żeby ulepszyć jaskinię i strzec bramy.Paru pójdzie ze mną i przyniesiemy mięso.Strażnicy bramy będą pilnowali,żeby się nikt nie zakradł.Jakiś dzikus podniósł rękę i wódz zwrócił w jego stronę zimną, wymalowanątwarz. A czemu miałby się zakradać, wodzu?Wódz wyrażał się niejasno, ale z przekonaniem. Bo będzie.Spróbuje zepsuć to, co tu robimy.Więc strażnicy bramy musząuważać.Poza tym.Wódz urwał.Z jego ust wysunął się zaskakujący różowy trójkącik, prześliznąłsię po wargach i znikł..poza tym może chcieć przyjść zwierz.Pamiętacie, jak się czołgał.Siedzący w półkolu zadrżeli i mruknęli potakująco. Przyszedł.w przebraniu.Może jeszcze zechce przyjść,choć daliśmy mu świński łeb, żeby się nażarł.Więc pilnujcie dobrze.Stanley oparł łokieć o skałę i pytająco podniósł w górę palec. Czego? Ale czyśmy go.czyśmy go nie.Zaczerwienił się i spuścił oczy. Nie!W milczeniu, które zapadło, każdy z dzikich starał się uwolnić od natrętnychwspomnień.120 Nie! Jak mogliśmy go.zabić?Na wpół uspokojeni, na wpół wystraszeni możliwością dalszych okropności,dzicy znów zaszemrali. Więc omijajcie górę rzekł wódz poważnie i zostawiajcie mu łeb, jeślico upolujecie.Stanley znów uniósł palec. Ja myślę, że zwierz zmienił postać. Może rzekł wódz. W każdym razie lepiej mieć się na baczności.Niewiadomo, co może zrobić.Szczep rozważył te słowa, a potem zadrżał, jakby wstrząśnięty powiewemwiatru.Dostrzegłszy efekt swoich słów wódz nagle powstał. Ale jutro urządzimy polowanie, a jak zdobędziemy mięso, zrobimy sobieucztę.Bill podniósł rękę. Wodzu. Co? A czym rozpalimy ognisko?Rumieniec wodza skryła biała i czerwona glinka.Jego milczenie pełne nie-pewności zakłócił znów szmer szczepu.Wódz uniósł dłoń. Wezmiemy ogień od tamtych.Słuchajcie.Jutro pójdziemy na polowaniei zdobędziemy mięso.Dzisiaj wieczorem idę na wyprawę z dwoma myśliwymi.Kto chce iść?Maurice i Roger podnieśli ręce. Słucham cię, wodzu. Gdzie jest ich ognisko? Na dawnym miejscu, przy skale.Wódz skinął głową. Reszta może iść spać, jak tylko słońce zajdzie.A my trzej, Maurice, Rogeri ja, mamy coś do roboty.Wyjdziemy tuż przed zachodem.Maurice podniósł dłoń. A co się stanie, jak spotkamy.Wódz zbył tę obawę machnięciem ręki. Pójdziemy wzdłuż plaży.A jeśli go spotkamy, to.to jeszcze raz zatań-czymy nasz taniec. We trzech?Znów podniósł się szmer i zaraz ucichł.Prosiaczek podał Ralfowi okulary i stał czekając, aż mu zostanie przywróconywzrok.Drzewo było wilgotne, już trzeci raz je rozpalali.Ralf odstąpił od ogniskamówiąc do siebie: Dość już tych nocy bez ogniska.121Spojrzał w poczuciu winy na trzech chłopców stojących obok.Pierwszy razotwarcie przyznał, że ognisko ma podwójną funkcję.Na pewno pierwszą z nichbył sygnał dymny, ale druga polegała teraz na stworzeniu ciepła domowego i po-krzepieniu ich na duchu przed zaśnięciem.Eryk dmuchał w drzewo, póki się nierozżarzyło.Błysnął wątły płomyk.Podniósł się kłąb żółtobiałego dymu.Prosia-czek zabrał swoje okulary i z zadowoleniem przyglądał się dymowi. %7łeby tak móc zrobić radio! Albo samolot..albo okręt.Ralf przywołał całą swą zanikającą wiedzę o otaczającym świecie. Moglibyśmy trafić do niewoli do czerwonych, Eryk odgarnął włosy. Czerwoni byliby lepsi od.Nie chciał powiedzieć kogo i Sam dokończył zdanie za niego, wskazując gło-wą w głąb plaży.Ralf przypomniał sobie nieruchomą postać wleczoną na spadochronie. On mówił coś o nieżywym człowieku. Zaczerwienił się, zdradziwszy,że był obecny przy tańcu.Zaczął robić ponaglające gesty w stronę dymu. Nieustawaj, unoś się! Jest coraz mniejszy. Drzewo już się spaliło, chociaż wilgotne
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|