[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Kompletny chaos.Koło szóstej, kiedy oboje byliby już wykończeni i mieliserdecznie dość świąt, nadciągnęliby goście.Oni też byliby zmęczeni gorączko-wymi przygotowaniami do Bożego Narodzenia, ale na pewno by przyszli, chcącmaksymalnie je wykorzystać.Przed laty na przystawkach i drinkach bywało u nich najwyżej kilkunastuprzyjaciół.Rok temu nakarmili pięćdziesiąt osób.Luter rozciągnął usta w jeszcze szerszym uśmiechu.Delektował się samotno-ścią domu, tym, że nie ma nic do roboty, że musi tylko wrzucić do walizki kilkaubrań i przygotować się do wyjazdu na słoneczne Karaiby.Aapczywie zjedli pózne śniadanie, pozbawione smaku płatki z otrębów i jo-gurt.Rozmowa przy porannej gazecie była spokojna i miła.Nora dzielnie próbo-wała odpędzić od siebie świąteczne wspomnienia.Robiła, co mogła, żeby pokazaćmężowi, jak bardzo jest podekscytowana.W końcu spytała: Myślisz, że nic jej nie grozi? Absolutnie odrzekł Luter, nie podnosząc wzroku.Potem stanęli przy oknie, porozmawiali o Scheelach i popatrzyli na wyjeżdża-jących Trogdonów.Na ulicy wzmógł się ruch, gdyż mieszkańcy sposobili się doostatniego szaleńczego szturmu na sklepy.Przed podjazdem zatrzymała się fur-gonetka pocztowa.Wysiadł z niej Butch z paczką w ręku.Ruszył biegiem, Luterotworzył drzwi. Wesołych świąt mruknął cierpko i dosłownie rzucił paczkę.Przed tygodniem, gdy dostarczał mu mniej stresującą przesyłkę, długo zwle-kał z odejściem, czekając na doroczny dowód wdzięczności.Luter wyjaśnił mu,że w tym roku nie obchodzą Bożego Narodzenia. Widzisz? Nie mamy nawet cho-inki.Ani choinki, ani prezentów, ani lampek na krzakach, ani bałwana na dachu.Po prostu odpuszczamy sobie święta.Kalendarza od policjantów też nie kupiłem,ani keksu od strażaków.Nie mam nic, Butch.I Butch wyszedł z niczym.67Paczkę nadało biuro wysyłkowe Boca Beach.Luter znalazł je w Internecie.Zaniósł ją do sypialni, zamknął drzwi na klucz, po czym przebrał się w koszulęi szorty od kompletu, które w katalogu robiły wrażenie trochę ekscentrycznych,ale teraz wyglądały całkiem niezle. Luter? Nora załomotała do drzwi. Co to za paczka?Koszula i szorty były upstrzone żółto-błękitno-brązowymi obrazkami z ży-cia w głębinach oceanu, a konkretnie wielkimi, płaskimi rybami, które puszczałypyszczkami bąbelki powietrza.Dziwaczne? Tak.Niemądre? Też.Dlatego Luter natychmiast uznał, że strój bardzo mu się podoba i postano-wił, że z dumą będzie krążył w nim wokół basenów na pokładzie WyspiarskiejKsiężniczki.Gwałtownie otworzył drzwi.Nora zasłoniła ręką usta i wpadła w hi-sterię.Luter przeszedł hol ona dreptała za nim, szybko przebierając nogami,których opalone stopy ostro kontrastowały z dywanem na podłodze i wkroczyłdo salonu.Wyprężył się dumnie przed oknem, żeby mogli go zobaczyć wszyscymieszkańcy Hamlock Street. Nie będziesz tego nosił! ryknęła. Właśnie, że będę! W takim razie nigdzie nie jadę! Owszem, jedziesz. Wyglądasz okropnie. Jesteś po prostu zazdrosna, bo niczego takiego nie masz. I bardzo się z tego cieszę!Chwycił ją za rękę i śmiejąc się do rozpuku, puścili się w tany.Nora chicho-tała tak głośno i wesoło, że miała łzy w oczach.Jej mąż, poważny księgowy z po-ważnej, konserwatywnej firmy, próbował udawać plażowego łazika.Z fatalnymskutkiem!I wtedy zadzwonił telefon.Luter przypominał sobie pózniej, że po drugim, a może po trzecim dzwonkuprzestali tańczyć, zamilkli, spojrzeli na telefon i nie wiedzieć czemu zamarli.Te-lefon zadzwonił ponownie i Luter podniósł słuchawkę.Pamiętał też, że w saloniezapadła martwa cisza i że wszystko działo się jak na filmie puszczonym w zwol-nionym tempie. Halo? To dziwne, bo słuchawka była chyba cięższa niż zwykle. Tatusiu, to ja.Z jednej strony był zaskoczony, z drugiej nie.Był zaskoczony, gdyż usłyszałgłos Blair, ale zaraz pomyślał, że córka mogła dotrzeć do jakiegoś telefonu, chcączłożyć im życzenia wesołych świąt.Ostatecznie w Peru też mieli telefony.Tyle że słyszał ją zbyt dobrze, zbyt wyraznie, jak na taką odległość
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|