[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Brama, jak słyszałem.PROSZĘ MI MÓWIĆ BILL.- Dobra.Kiedyś była to elegancka farma.Nie sądziliśmy, że staruszka tam zostanie.- Aha.- zgodziło się kilku mężczyzn przy kominku.AHA.- Nowy w tej okolicy, co? - spytał barman.Nagłe milczenie gości w barze było niczym czarna dziura.NIEZUPEŁNIE.- Znaczy, bywałeś już tutaj?TYLKO PRZEJAZDEM.- Mówią, że stara panna Flitworth to wariatka - odezwała się jedna z postaci siedzących na ławach pod poczerniałymi od dymu ścianami.- Ale ostra jak nóż - dodał inny przygarbiony gość.- O tak.Ostra, ale jednak wariatka.- I mówią, że w saloniku ma skrzynie pełne skarbów.- Ostrożna jest z pieniędzmi, to wiem.- Najlepszy dowód.Bogaci zawsze są skąpi.- No dobrze.Ostra i bogata.Ale wariatka.- Nie można być wariatem i bogatym.Jeśli jesteś bogaty, musisz być ekscentrykiem.Cisza powróciła i zawisła nad salą.Bill Brama rozpaczliwie poszukiwał czegoś, co mógłby powiedzieć.Nigdy sobie nie radziłze swobodną rozmową.Nigdy nie miał okazji, żeby taką prowadzić.Co ludzie mawiają w takich chwilach? Aha.POSTAWIĘ KAŻDEMU PO DRINKU, oznajmił.Później nauczyli go gry, która składała się ze stołu z dziurami, siatkami wokół krawędzi i kuł wyrzeźbionych starannie z drewna.Jak zrozumiał, kule powinny odbijać się od siebie i wpadać do dziur.Gra nazywała się Pół.Grał w nią dobrze.Więcej - grał perfekcyjnie.Na początku nie wiedział, jak można grać inaczej.Ale gdy kilka razy usłyszał ich ciche syknięcia, poprawił się i z morderczą dokładnością zaczai popełniać błędy.Kiedy nauczyli go grać w strzałki, doszedł już do niezłej wpraw)'.Im więcej błędów popełniał, tym bardziej ludzie go lubili.Dlatego wyrzucał małe, upierzone strzałki z zimną precyzją, nigdy nie pozwalając, by któraś trafiła bliżej niż stopę od wskazanego celu.Jedną posłał nawet tak, że odbiła się rykoszetem od gwoździa w ścianie, potem od lampy i wylądowała w czyimś piwie; jeden z najstarszych gości tak bardzo zanosił się śmiechem, że aż trzeba było go wyprowadzić na świeże powietrze.Nazwali go Dobrym Starym Billem.Nikt jeszcze nigdy tak go nie nazywał.Niezwykły wieczór.Chociaż w pewnym momencie zrobiło się groźnie.Nagle usłyszał dziecięcy głosik, wołający: "Przecież to szkielet".Obejrzał się i zobaczył małą dziewczynkę w nocnej koszuli spoglądającą na niego ponad barem, bez strachu, ale z rodzajem lękliwej fascynacji.Oberżysta - Bill Brama wiedział już, że nazywa się Lifton - roześmiał się nerwowo i przeprosił.- Taką ma fantazję - powiedział.- Czego to dzieci nie wygadują, co? Biegaj z powrotem do łóżka, Sal.I przeproś pana Bramę.- To szkielet w ubraniu - powtórzyła dziewczynka.- Dlaczego to, co pije, nie wylewa się na podłogę?Niewiele brakowało, by wpadł w panikę.A zatem jego przyrodzona moc przestawała działać.Normalnie ludzie nie mogli go widzieć - zajmował ślepą plamkę ich zmysłów, którą gdzieś w umyśle wypełniali tym, z czym woleliby się spotkać.Ale niezdolność dorosłych do zauważenia go nie była odporna na takie uparte deklaracje - czuł narastające wokół zdumienie.W ostatniej chwili matka wyszła z zaplecza i odprowadziła małą.Słyszał jeszcze stłumione skargi w stylu ".szkielet, wszystkie kości mu sterczą." cichnące powoli na schodach.I przez cały czas stary zegar nad kominkiem tykał i tykał, odrąbując kolejne sekundy jego życia.A jeszcze niedawno zdawało się, że jest ich tak wiele.- Czy jesteś przyzwoity, Billu Bramo? - odezwał się w ciemności głos panny Flitworth.Bili Brama przeanalizował to zdanie, szukając sensu w kontekście.TAK? zaryzykował.- Przyniosłam ci gorącego mleka.TAK?- Zejdź tu szybko, bo wystygnie.Bili Brama ostrożnie zszedł po drewnianej drabinie.Panna Flitworth trzymała latarnię i miała narzucony na ramiona szal.- Dodałam cynamonu.Mój Rufus zawsze lubił cynamon.Westchnęła.Bili Brama był świadom podtekstów i kontekstów w taki sam sposób, w jaki astronauta jest świadom układów pogodowych pod sobą: są widoczne, wyraźne, idealne do obserwacji i całkowicie oderwane od rzeczywistych doświadczeń.DZIĘKUJĘ, powiedział.Panna Flitworth rozejrzała się.- Widzę, że wygodnie się tu urządziłeś - stwierdziła pogodnie.TAK.Mocniej otuliła się szalem.- Wracam do domu - oświadczyła.- Kubek możesz przynieść jutro rano.I zniknęła w ciemności.Bili Brama zabrał kubek na stryszek.Postawił go na belce, a potem siedział i patrzył jeszcze długo, choć mleko już wystygło, a świeca zgasła.Po chwili zdał sobie sprawę, że słyszy ciągły szelest.Wyjął złotą klepsydrę i schował ją na drugim końcu stryszku, pod stosem siana.Niczego to nie zmieniło.Windle Poons wpatrywał się uważnie w numery domów -setka liczących sosen zginęła dla tej jednej ulicy - kiedy uświadomił sobie, że wcale nie musi.Był krótkowidzem tylko z przyzwyczajenia.Zgon bardzo poprawił mu wzrok.Znalezienie numeru 668 zajęło mu dłuższą chwilę, gdyż był to lokal na piętrze, nad warsztatem krawieckim.Wchodziło się tam z bocznego zaułka.Na jego krańcu zauważył drewniane drzwi.Do łuszczącej się farby ktoś przybił kartkę, na której optymistycznym charakterem pisma napisano:"Wejdźcie! Wejdźcie! Klub Od Nowa.Zgon to dopiero początek!!!"Za drzwiami były schody pachnące starą farbą i martwymi muchami.Trzeszczały jeszcze głośniej niż kolana Windle'a.Ktoś malował tu po ścianach.Frazeologia wydawała się dość egzotyczna, ale ogólny sens znajomy: "Duchy tego świata Powstańcie", "Nie macie Nic do stracenia prócz Kajdanów", "Milcząca Większość żąda Martwych Praw" i "Precz z witalizmem!!!".U szczytu schodów był podest, z.którego pojedyncze drzwi pro wadziły gdzieś dalej.Dawno, dawno temu ktoś powiesił pod sufitem lampę naftową, jednak wyglądała, jakby nie zapalano jej od tysiąca łat
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|