Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Która kobieta, gdyby dano jej możliwość wyboru, nie chciała­by należeć do Johna Rourke?A ona sama? Przed Nocą Wojny kilkakrotnie nad tym rozmyślała.Ale nie ośmieliła się wyrzec słowa “rozwód”.Za bardzo go kochała, a on też ją kochał, wiedziała o tym.Może myśli, że ona nie żyje? Ale w takim razie, dlaczego mówił Gundersenowi, że będzie jej szukał?Tyle było pytań.Jeśli ją odnajdzie, będzie czas je zadać.Podjęła decyzję.Ruch Oporu toczył ważną walkę.Ona też była wśród nich.Zostanie tutaj, z ludźmi Critchfielda i będzie walczyć.Bili wróci.A pewnego dnia John ją odnajdzie.- Pewnego dnia - powtórzyła na głos.Czuła się dziwnie.Pod powiekami wezbrały łzy.Rozdział LIVZamaskowana ciężarówka została w tyle.Bili Mulliner i jego towarzysze szli teraz pieszo.Jedyna, wiodąca przez góry droga, była kontrolowana przez Rosjan.Partyzanci nie mogli ryzykować.W ogóle cała ta wyprawa była ryzykowna.Roz­proszone oddziały nie miały ustalonych haseł, nie tworzyły nawet jednej organizacji.Kiedy już dotrą na miejsce, Bili będzie musiał przekonać dowódcę, który podobno nazywał się Koenigsberg, że naprawdę wysłał go Pete Critchfield, i że ustne informacje, które ma przekazać, pochodzą rzeczywiście od Critchfielda oraz od prezydenta Chambersa i Reeda, szefa wywiadu.Westchnął głęboko.Zastanawiał się, czy kiedy wróci do nowej kwatery oddziału, pani Rourke jeszcze tam będzie.Wszyscy mówili, że Sarah wyjedzie.Miał nadzieję, że kiedyś znów ją zobaczy.Że być może kiedyś spotka kobietę taką, jak ona.Szedł zaciskając w ręce M-16.Wiedział, że kobieta będzie o nim pamiętać.Chociażby dlatego, że dał jej pistolet swojego ojca, starego Trappera 45.Miał nadzieję, że nie będzie to jednak jedyny powód.Jedynie tutaj można było wylądować.Maszynę ukryli w rzadkim lesie.Rourke odszedł kilka kroków od samolotu i przyjrzał mu się.Maskowanie było skuteczne, ale tylko wobec obserwacji z powietrza.Zabezpieczył silnik.Teraz nikt nie mógłby już wystartować, chyba że miałby ze sobą komplet części zamiennych do F-lll i całą narzędziownię, żeby je dopasować.Myśliwiec bombardujący był prototypem opartym jedynie na planach F-lll.Podszedł do Natalii i Rubensteina.Chłopak usadowił się już na siodełku Harleya, Natalia wciąż stała obok swojego motocykla.Żadne z nich nie zapuściło dotąd silnika.- Stąd jest już nie więcej niż godzina drogi do schronu - powiedział.- A tam Paul odpocznie - zauważyła Natalia.- I ty też - odrzekł Rourke.- Chcę ci pomóc.- Opatrunki Paula muszą być zmieniane przynajmniej raz dziennie, a sam tego nie zrobi - przerwał Rourke.- Poza tym muszę nadrobić stracony czas.Sama dobrze wiesz, że nie doszłaś jeszcze do siebie po operacji.- Właśnie, że tak - sprzeciwiła się Natalia.- Dobrze, niech ci będzie.- Uśmiechnął się, wsiadając na motor.- Gotowi? - spytał.Rubenstein skinął głową i przekręcił kluczyk.Natalia wsia­dała na swój motocykl.- Gotowi.Rourke ruszył z impetem.Znał drogę na skróty.Prowadziła przez park, okalający wodospad Anny Ruby, niedaleko małej miejscowości o wdzięcznej nazwie Helen.Skierował się w tamtą stronę.“Trup jest świeży, a przynajmniej tak wygląda” - pomyślał Bili Mulliner, spoglądając przez polową lornetkę na most łą­czący skaliste brzegi strumienia u stóp wodospadu.Popatrzył w górę wodospadu.Uskok liczył około stu stóp, jeśli dobrze ocenił odległość.Chłopiec zbadał obszar za wodo­spadami.Nad błotnistą ścieżką, prowadzącą do lasu wznosiły się wysokie skały.Spojrzał znów na most.Zabity był Amerykaninem i nie wyglądał na bandytę.“Za czysty” - pomyślał Bili.Nagle dostrzegł jakieś poruszenie.Szybko nastawił ostrość.Na płaskiej skale, pięćdziesiąt stóp poniżej wodospadu i mo­stu, leżało inne ciało, też Amerykanin.Ten jeszcze żył.- Musimy tam zejść - wyszeptał Bili do towarzyszy.- Bzdura! Pewno bandyci albo co gorszego - powiedział brodaty mężczyzna, wyższy od Billa o głowę.- Ten facet na skale żyje.- Mulliner spojrzał przez lornetkę.Człowiek poruszył się znowu i chłopak dojrzał jego twarz.Rozpoznał Koenigsberga, dowódcę partyzantów, z którym miał się spotkać.- To Koenigsberg - powiedział cicho.- No, to wracamy do domu - mruknął na to brodacz.Bili odłożył lornetkę i zmierzył wzrokiem starszego od siebie mężczyznę.- Możemy wracać drogą naokoło - w lewo, albo w prawo wąwozem.Możemy też iść prosto, na przełaj.Droga okrężna zajmie nam co najmniej pół godziny.Do tego czasu Koenigsberg może już nie żyć.Na wszystkich trzech ścieżkach jeste­śmy kompletnie odsłonięci, jeśli ktoś obserwuje nas z tamtej strony skał.I tak ryzykujemy.A tamten człowiek to partyzant, tak jak my.Musimy go wydostać.A jeśli któryś z was się boi, niech zostanie tu i osłania mnie albo niech zwiewa, jak mu się tak podoba.Bili znów obserwował przez lornetkę przeciwległe zbocze wąwozu.Żadnego poruszenia, z wyjątkiem wiewiórki, która leniwie wspinała się na pień drzewa.Było cicho.- No, to jak kto chce iść, chodźmy! - Bili podniósł się.Z pistoletem maszynowym w garści i lornetką na piersi wyszedł zza skał, kierując się w dół stromego usypiska.“Pa­skudne zejście” - pomyślał.- Czekaj! - zawołał jeden z ludzi, głośnym, scenicznym szeptem.Bili odwrócił się.Rozległy się strzały karabinowe.Brodaty mężczyzna, ten, który ciągle narzekał, padł na wznak.Mulliner skierował się w stronę, skąd padły strzały, podnosząc pistolet, kiedy nagle coś uderzyło go w pierś.Kolejny wy­strzał.Za plecami Billa rozległ się krzyk.Znowu strzały.Bili upadł, uderzając głową o skałę.Potrząsnął głową, sta­rając się przezwyciężyć szum w uszach.Spojrzał w dół.Z rany na piersi wydobywały się krwawe pęcherzyki.- Jezu.! postrzelili mnie - powiedział sam do siebie.Z trudem podniósł się z ziemi.Teraz strzały dochodziły z tyłu.- Billy! Chodź tu, szybciej - posłyszał głos Thada Fricksa.“A więc Thad żyje” - pomyślał.Odwrócił się niezdarnie, starając się odsunąć od krawędzi skał.Kolejna seria.Broń wypadła z ręki Thada, a on sam upadł, znikając pośród drzew.Bili odetchnął gwałtownie.Ból ściskał mu piersi.Pojedynczy strzał.Chłopak poczuł, że osuwa się na ziemię.Noga paliła go.Ręce ślizgały się po skałach.Pistolet gdzieś przepadł, a on zsuwał się w dół.Głową uderzył w pień sosny, uczepił się jakiegoś krzaka, ale gałąź wyśliznęła mu się z ręki.Spadał, toczył się w dół, ciągle w dół.- Jezu!!! - wykrzyknął.- Strzały od wodospadów - szepnął Rourke, zatrzymując motocykl u podnóża pagórka.- Co robimy, John? - spytał Rubenstein.- Nie może ich być zbyt wielu.Strzały są nieliczne, brzmią jak pistolety maszynowe, ale dźwięk jest chyba za wysoki na AK-47.- Rourke spojrzał na Natalię.- Więc to nie wasi.- Zgadza się - odparła dziewczyna.- Wygląda mi to na kaliber 223.- Jedziemy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript