[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Nigdy dotąd nie widział tylu trupów.Nie przewidywał, że za parę lat sam stanie się ofiarą rzezi w dolinie Pandsziru, a afgańscy mudżahedini zadbają, aby umierał długo i boleśnie.Na razie był młodym komsomolcem z Erewanu, pełniącym swoją pierwszą służbę.Tkwił przy baraku i dygotał.Noc była chłodna.Księżyc oświetlający surowy pejzaż tajgi przywodził mu na myśl stare opowieści o upiorach, strzygach i wampirach powstających nocą z grobów.W dali zahukała sowa polarna.Zadrżał.A potem zganił się w duchu.Czego ja się właściwie boję? Trup jest trupem.Białkowym urządzeniem, w którym wyłączono mechanizm.I już zdrowe marksistowskie podejście miało zatriumfować w umyśle młodego Ormianina, gdy z wnętrza baraku dobiegło skrzypnięcie.Zdrętwiał.Włosy stanęły mu dęba.To musi być wiatr - podpowiedziała racjonalistycznie komsomolska część duszy.Na nieszczęście noc była bezwietrzna.A skrzypnięcie powtórzyło się.Aram z trudem powstrzymał się przed ucieczką.Zastanawiał się, co robić.Podnieść alarm i.ośmieszyć się? Powody skrzypnięć mogły być zgoła prozaiczne.Już w trakcie akcji ratunkowej złapano żołnierza, który ściągał zmarłym obrączki.Do baraku mógł więc zakraść się kolejny złodziejaszek nieświadom, że prócz ciał i prześcieradeł nie pozostało tam już nic.Abegian otworzył drzwi i zapalił latarkę.Leżące pod prześcieradłami zmasakrowane ciała wyglądały spokojnie i banalnie.Ormianin oświetlał kolejne rzędy, zaglądał pod prycze.Nikogo!Ale oto i przyczyna szmeru.Z jednego z ciał zsunęło się prześcieradło.Aram oświetlił kartkę przyczepioną do stopy potem przeniósł blask latarki na korpus i głowę denata oznaczonego jako Witalij Masłow.I wtedy w pokrytej zakrzepłą krwią twarzy-masce powoli otworzyło się jedno oko!Wiadomość, że jeden z uznanych za zabitych - Witalij Masłow - ożył, nie wzbudziła wielkiego zainteresowania Martynowa, nie wywarła też większego wrażenia na Antonie.Zmienił się tylko bilans w tajnym raporcie określającym liczbę zmarłych, rannych i zaginionych.„Witalija Masłowa" poddano intensywnej reanimacji i -ku zdumieniu lekarzy - każdy kolejny dzień wskazywał, że jednak przeżyje.Kula, która zmasakrowała mu twarz, nie uszkodziła mózgu.Po tygodniu odzyskał przytomność.Nie prostował, kiedy mówiono do niego: „Towarzyszu Masłow".Po dwóch tygodniach podniósł się z łóżka.Niezgrabnie kuśtykał z nogą i ręką w gipsie.Wcześniej przeanalizował całą sytuację.Domyślił się, że Lebiediew przeżył, a przypadkowa pomyłka z Masłowem sprawiła, że i Lebiediewa uznano za zmarłego.Umarłem po raz drugi, do trzech razy sztuka - uśmiechnął się w duchu.Odwiedzającym go lekarzom skarżył się na zaniki pamięci.To samo twierdził podczas rozmowy z Martynowem.Generał przesłuchiwał go krótko i szybko pożegnał, kiedy zorientował się, że sierżant Masłow niewiele wiedział o Ośrodku, do którego straży należał, a katastrofę scharakteryzował lakonicznie: „Nagły, niesamowity wybuch".Tylko przez moment, kiedy wpatrywał się w zmasakrowaną twarz Łunienki, dowódcy zdawało się, że kiedyś już widział tego człowieka.Wasyl wstrzymał oddech, to przecież generał przed laty przemawiał na jego pogrzebie.Jednakże Martynow niczego nie skojarzył, zwłaszcza że miał teraz inne ważne sprawy do załatwienia.Chodzenie przychodziło Wasylowi z dużym trudem.Ale już pierwszego wieczoru, kiedy wstał, udało mu się do trzeć do telefonu.Wykręcił zastrzeżony numer daczy Andropowa.Odezwała się automatyczna sekretarka.- Tu „Gronostaj", żyję - rzekł krótko i podał numer telefonu szpitala w Peczorze.„Tu «Gronostaj», żyję" - Anton przesłuchał nagranie co najmniej pięciokrotnie i pot zrosił jego wysokie, arystokratyczne czoło.Szatan Łunienko jeszcze raz okazał się nieśmiertelny.Adiutantowi stanęła w wyobraźni wizja zdarzeń za lat piętnaście - droga przez cienisty las w Fontainebleau, wybuch bomby i dobijanie go w zaroślach przez małoletnich Francuzów.Wybrał jedyne możliwe rozwiązanie.Polecił zmienić zastrzeżony numer na daczę i następnie odszukał Zoję.Zoja Eskina należała do małej grupki ludzi pracujących dla przewodniczącego poza strukturą KGB.Oficjalnie była już na emeryturze.Anton odnalazł ją w niedużym mieszkaniu na Prospekcie Kalinina.- Jest robota na zlecenie szefa.Mokra.Oczy starszej pani zabłysły.Tak musiały chyba błyszczeć, gdy jako pielęgniarka pomagała schodzić ze świata wybitnym, acz niewygodnym Wielkim Komunistom (Anton, choć działo się to jeszcze przed jego urodzeniem, przypuszczał, że Zoja musiała przyczynić się do tajemniczych zgonów Dymitrowa, Togliattiego i Bieruta).- Sprawę trzeba załatwić jak najprędzej.„Obiekt" jest pacjentem naszego szpitala w Peczorze: Witalij Masłow, sierżant KGB.Ciężko ranny.To powinno wyglądać na normalny zgon.- Rozumiem.I cieszę się, że mogę być znowu przydatna towarzyszowi.- Bez nazwisk! Służycie Partii i naszej Wielkiej Socjalistycznej Ojczyźnie.- Wyruszę jutro.- Po wykonaniu zadania dostaniecie przydział na wypoczynek w Suchumi.Staruszka uśmiechnęła się.Anton szybkim siorbnięciem dopił herbatę, wstał, pożegnał się, ale w drzwiach odwrócił się i rzekł do sędziwej czekistki:- Uważajcie, on jest bardzo niebezpieczny.- Niebezpieczny? - staruszka zaniosła się długim, nieprzyjemnie ostrym śmiechem.Bezsilna wściekłość.Tak najkrócej można by scharakteryzować emocjonalny stan generała OConnora.- Zgubiliśmy go dzięki waszym pomysłom, Coleman! Normalna pewność siebie, którą tak chętnie okazywał swoim podwładnym, zupełnie opuściła podpułkownika.- Nie traciłbym nadziei, uruchomiłem swoich ludzi w całym kraju - tłumaczył.Larry potarł palcami przekrwione oczy.- A ja dostałem wiadomość ze Stanów.Zarówno ten Bułgar - Wyłko Iwanów, jak i Tino Mori nie mieli żadnych powiązań z KGB.Owszem, obaj tkwili po uszy w różnych ciemnych interesach.Iwanów cieszył się renomą „bułgarskiego łącznika" na szlaku haszyszowym.Moriemu przypisuje się co najmniej kilkanaście morderstw.Słowem byli to zawodowcy, ludzie do wynajęcia przez każdego, kto dysponował wystarczającą forsą.- Ktoś ich jednak wynajął!- Tak.Bułgara zaangażował niejaki Lion Blumenbaum z Brazylii, podający się za przemysłowca zainteresowanego inwestycjami w przemyśle filmowym.Przez dwa dni mieszkał w Nowym Jorku w hotelu Plaża.Został sprawdzony.Okazało się, że ktoś taki jak Blumenbaum rzeczywiście istnieje i mieszka w Kurytybie, ale od dwóch lat Jest sparaliżowany i nie wychyla nosa z Brazylii
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|