[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Szedł nie spiesząc się, choć walizka porządnie już mu ciążyła, ale chciał dokładnieobejrzeć sobie statek z zewnątrz; ażurowa konstrukcja trapu rysowała się na tle nieba iściejakubową drabiną, ściana rakiety szara była jak kamień wszystko zresztą było jeszczeszare: rozwłóczone po betonie puste skrzynki, butle, łachy pordzewiałego żelastwa, dzwonametalowych wężów.Rozrzucone chaotycznie, świadczyły o pośpiechu, z jakim dokonanozaładunku.Dwadzieścia kroków przed trapem postawił walizkę i rozejrzał się.Wyglądało nato, że ładunek jest już zaokrętowany; rozkraczona na gąsienicach ogromna pochylniatowarowa została odsunięta i zaczepy jej wisiały w powietrzu, ze dwa metry od kadłuba.Wyminął stalową łapę, którą statek, niebotyczny i czarny teraz na tle zorzy, wspierał się obeton, i zszedł pod rufę.Wokół łapy żelbet osiadł pod strasznym ciężarem, strzeliwszy wotoczeniu rysami pęknięć. Niezle zapłacą i za to pomyślał o armatorach, wchodząc w obszar cienia,rzucanego przez rufę.Z odrzuconą w tył głową zatrzymał się pod lejem pierwszej wyrzutni.Obrzeże ziejące zbyt wysoko, by mógł go dosięgnąć, pokrywały grube nawarstwienia kopciu.Wciągnął badawczo powietrze.Choć silniki milczały od dawna, wyczuł ślad ostrego,charakterystycznego swędu jonizacji. Chodz no tu powiedział ktoś z tyłu.Odwrócił się, ale nie zobaczył nikogo.Iznowu usłyszał ten sam głos jakby z odległości trzech kroków. Hej, jest tu kto?! krzyknął.Głos zabrzmiał głucho pod czarną, rozdziawionądziesiątkami wylotów kopułą rufy.Odpowiedziała cisza.Przeszedł na drugą stronę i zobaczyłkrzątających się w odległości jakichś trzystu metrów ludzi stojąc rzędem, wlekli po ziemiciężki wąż paliwowy.Poza tym było pusto.Nasłuchiwał chwilę, aż doszły go, tym razem zwysoka, niewyrazne, bełkotliwe głosy.Musiał to być efekt wylotowych lejów: działały jakreflektor, skupiając dzwięki otoczenia.Wrócił po walizkę i ruszył z nią do trapu.Sześciopiętrową drabinę przemierzył, nie wiedząc o tym nawet, zajęty myślami, choćjakie były nie umiałby powiedzieć.U szczytu, na otoczonej aluminiową poręcząplatformie nawet się nie obejrzał, żeby pożegnać wzrokiem okolicę.Nie przyszło mu to dogłowy.Nim pchnął klapę, powiódł palcami po pancerzu.Istna tarka.Jego chropowatośćnasuwała myśl o zżartej kwasami skale. No, co mam robić, sam chciałem mruknął.Klapa otwarła się ciężko, jakbyprzywalona głazami.Komora ciśnieniowa wyglądała jak wnętrze beczki.Powiódł palcami porurach, roztarł suchy pył.Rdza.Przeciskając się przez wewnętrzny właz, zdążył jeszcze zauważyć, że uszczelka jestpołatana.W górę i w dół biegły pionowe studnie korytarzy, oświetlonych nocnymi lampami.Ich światło zlewało się w perspektywie w błękitnawą smużkę.Gdzieś szumiały wentylatory,nosowo cmokała niewidzialna pompa.Wyprostował się.Jak przedłużenie własnego ciałapoczuł otaczający go masyw pokładów i pancerzy.Niech diabli wezmą 19 000 ton!Na drodze do sterowni nie spotkał nikogo.Korytarz wypełniała cisza tak ostateczna,jakby statek był już w próżni.Pneumatyczną wyściółkę ścian pokrywały plamy; liny, służąceza oparcie przy braku ciążenia, zwisały nisko, sparciałe.Spawane i przecinane dziesiątki razyzłącza rurociągów wyglądały niczym nadwęglone bulwy, wyciągnięte z popieliska.Pochylnią, jedną i drugą, doszedł do sześciobocznego pomieszczenia z metalowymi drzwiamio zaokrąglonych kątach w każdej ścianie.Okręcone postronkiem, zamiast pneumatyków,miedziane klamki.Okienka numeratorów ukazywały szklane bielma.Nacisnął taster informatora przekaznik trzasnął, w metalowej puszce coś zaszeleściło, ale tarczka pozostała ciemna. No, co mam robić? pomyślał. Lecieć ze skargą do SPT?Otworzył drzwi.Sterownia wyglądała jak sala tronowa.W szkłach martwych ekranówzobaczył się jak w lustrze kapelusz do reszty stracił fason od deszczu, z walizką, wjesionce, robił wrażenie zabłąkanego mieszczucha.Na wzniesieniu stały budzące rozmiaramiszacunek fotele pilotów, zwaliste, z siedzeniem w kształcie głębokiego negatywu ludzkiegociała zapada się w nie po pierś.Postawił walizkę na podłodze i podszedł do pierwszego.Wypełnił go cień, niczym widmo ostatniego sternika.Uderzył dłonią w oparcie buchnąłkurz, zakręciło mu w nosie, zaczął kichać raz po raz, wściekły, aż nagle roześmiał się.Pianowa wyściółka poręczy zmurszała od starości.Kalkulatory takich jeszcze nie widział.Ich twórca musiał się zapatrzyć w organy.Zegarów na pulpitach było jak maku trzeba bymieć ze sto oczu, aby je naraz ogarnąć.Odwrócił się wolno.Szedł oczami od ściany dościany, widział plątaninę łatanych kabli, skorodowane płyty izolacji, żelazne koła do ręcznegoopuszczania hermetycznych grodzi, wyświechtane od dotyku rąk, spłowiałą czerwieńrozrządu gaśnic wszystko było tak zakurzone, tak stare&Kopnął amortyzatory fotela.Od razu pociekło z hydraulików. Inni latali, to i ja potrafię pomyślał.Wrócił na korytarz, przeciwległymidrzwiami dostał się do burtowego przejścia i poszedł przed siebie.Tuż za szybem windyzauważył na ścianie ciemniejsze, wypuczone miejsce.Przyłożył dłoń nie omylił się.Plomba po przestrzelinie.Poszukał w otoczeniu dalszych śladów przebicia, ale zmienionowidać całą sekcję strop i ściany były gładkie.Wrócił oczami do plomby.Cement zastygłgruzłami, wydało mu się, że dostrzega w nim niewyrazne odbicie dłoni, które pracowały wgwałtownym pośpiechu.Wsiadł do windy i zjechał na sam dół, do stosu.Za szybą przesuwałysię miarowo oświetlone cyfry pokładów: piąty& szósty& siódmy&Na dole było chłodno.Korytarz skręcał łukiem, zbiegał się z innymi, poprzezwydłużony, niski przedsionek widział już drzwi komory stosu.Tu było jeszcze chłodniej; paraoddechu bielała w świetle zakurzonych lamp.Potrząsnął głową.Zamrażalniki? Musiały byćgdzieś blisko.Nadstawił ucha.Blachy poszycia drgały, wstrząsane słabo dzwoniącym pulsem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|