Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Brr.A tymczasem biedni poddani króla Słoneczko musieli wygrzewać się od rana do wieczora.Na jego rozkaz w całym kraju wybudowano setki pomostów drewnianych i zaopatrzono je w znormalizowane leżaki.Produkcja wszelkich zasłon, namiotów, parasoli itp.— została zakazana.Obowiązującym strojem mieszkańców Słonecji były pływki i kostiumy kąpielowe.Odpoczynek w cieniu traktowany był jak przestępstwo antyrządowe.Toteż wszyscy obywatele Słonecji byli wprawdzie wspaniale opaleni, jednak wcale nie uważali się za szczęśliwych.Ponadto panująca w tym kraju susza nie przyczyniała się do piękności krajobrazu.Ziemia pokryta była wyschniętą, mocno szeleszczącą trawą, a wszystkie drzewa można było policzyć na palcach rąk i nóg.Było ich bowiem akurat dwadzieścia.Sterczały ze spękanej ziemi jak czarne kikuty, pozbawione liści i owoców.Kraina zamieszkała przez Słoneczników nie była wielka — pianie dorosłego koguta było słychać na wszystkich jej granicach — toteż policzenie drzew nie stanowiło trudności nawet dla ucznia pierwszej klasy szkoły podstawowej.Ministrowie poczęli się schodzić na Plac Ważnych Zebrań i zajmować miejsca na ławach.Wraz z nimi przybyli dziennikarze wietrzący wielką sensację.W Słonecji wychodziły tylko dwie gazety.Jedna zwała się “Promyk”, druga zaś “Słonecznik Powszechny”.Redaktorem pierwszej był pan Spirydion Ciepełko, drugiej zaś pan Euforiusz Foton.Obaj naczelni redaktorzy — stale z sobą Skłóceni i nie lubiący się serdecznie — zajęli miejsca w loży prasowej.Czterdziestu ośmiu ministrów oraz stu szesnastu ich zastępców usiadło na ławkach rządowych.Wokoło stanęły szeregi królewskich gwardzistów.Były to chłopy na schwał: jeden w drugiego szczycił się dwoma metrami wzrostu.Gwardziści, ze względu na swój wzrost, uważali się za lepszych obywateli kraju, ponieważ promienie słońca w drodze na ziemię zatrzymywały się na nich nieco wcześniej niż na innych mieszkańcach.Punktualnie o godzinie siedemnastej zjawił się na placu król Słoneczko.Na jego widok gwardziści wydali gromki okrzyk: — Czołem, królu Słoneczko — połykając jednak połowę zgłosek, tak że zabrzmiało to: “Czoł-król-słon”.Orkiestra, zgromadzona w jednym rogu placu, zagrała hymn państwowy, zaczynający się od słów:“Słońce świeci, słońce grzeje, słońce praży.” zaś dostojnicy państwowi powstali ze swych miejsc, skandując miarowo:— Król Sło-necz-ko, król Sło-necz-ko!Gdy ucichły dźwięki trąb, puzonów, bębnów, czyneli i klarnetów — oraz okrzyki pełnych entuzjazmu ministrów — nad placem zapanowała głęboka cisza.Król Słoneczko wystąpił na podwyższenie i chrząknąwszy kilka razy, rozpoczął przemówienie.Zaledwie otwarł usta, aby zawołać: “Najdrożsi moi poddani i wy, najlepsi dostojnicy państwa” — dał się słyszeć warkot silnika i na Plac Ważnych Zebrań zajechał dziwaczny pojazd, otoczony siną mgiełką spalin.W pojeździe tym siedział niezwykły stwór o dużej głowie, wielkich uszach i nie mniej wielkich oczach.O ile uszy potwora były zielone jak liście palmy, o tyle oczy promieniały intensywnym, błękitem i przypominały dwa niebieskie jeziorka o przeczystej wodzie.Potwór miał wydatny nos i usta — jak się to mówi — od ucha do ucha.Obok niego siedział mały człowieczek otulony w zieloną pelerynę, rzucający dookoła niepewne i trwożliwe spojrzenia.Na tylnym siedzeniu widniały dwie postacie, z których jedna zwracała uwagę potężną tuszą, druga zaś kruczoczarną brodą.Otyły człowiek miał na głowie białą czapkę kucharską, brodacz zaś szczycił się stożkowatym nakryciem głowy, pokrytym wizerunkami żab, węży, nietoperzy i jaszczurek.No cóż, my wiemy, że ów pojazd to była amfibia z dobrze nam znanymi pasażerami.Ale zgromadzeni na Placu Ważnych Zebrań nigdy nie widzieli czegoś podobnego.Toteż nic dziwnego, ze wśród ministrów zapanowała panika.Co trwożliwsi poczęli się zrywać z ławek i dawać nurka między gwardzistów.Niektórzy szukali schronienia pod ławkami, inni zaś po prostu zamknęli oczy i ze wstrzymanym oddechem czekali na rozwój strasznych wypadków.Dowódca gwardii, odpowiedzialny za bezpieczeństwo króla i ministrów, zakomenderował pełnym głosem:— Zlikwidować desant nieprzyjaciela!Na ten rozkaz gwardziści w mig otoczyli dziwny pojazd, tworząc wokoło niego zwarty mur ze swych ciał.Król Słoneczko mógł być spokojny o życie.Nic mu już nie groziło.Smok i jego towarzysze, widząc wokół siebie groźne twarze gwardzistów, poważnie przelękli się o całość swych kości.Trzeba było koniecznie coś zrobić, żeby nie dopuścić do jakiegoś nieszczęścia.Wtedy Smok powoli dźwignął swe cielsko z siedzenia, wyprostował się, wydął pierś i nabrawszy powietrzą w płuca, ryknął pełnym głosem.Ach, jaka szkoda, żeście go wtedy nie słyszeli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript