Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo że większość ludzi musi poczuć to dopiero na własnej skórze, aby w to uwierzyli: nadzieja, jeżeli cokolwiek warta, jest zawsze sprawą konkretną.Nie przejawia się ona w kazaniach, tylko w dniu powszednim Kościoła.Tu, na miejscu, na przykład w problemach małżeńskich, ponownego zaślubiania się rozwiedzionych, celibatu, ekumenizmu, kontroli urodzeń, przerywania ciąży, nędzy dzieci, widać dopiero, co warte są wielkie słowa.Programowe przemówienia arcypasterza są wobec powszedniości czymś w rodzaju uroczystości świątecznych.Dla charyzmy nie pozbawione znaczenia, odciskają się jednak tylko w nieznacznym stopniu na dniu roboczym trzody.Dotyczy to mutatis mutandis również książek papieża.Historia tej instytucji potwierdza pogląd, że podstawę nadziei stanowią tylko szczegóły.I tu właśnie sprawa wygląda beznadziejnie.Poprzednicy Wojtyły jednak próbowali przeciwstawiać swą osobowość i jej specyficzny charyzmat instytucjonalnej rutynie codzienności: choćby Celestyn V, którego nadzieje rozkładającego się świata wybrały w 1294 roku jako "anielskiego papieża" przeciw armii dyplomatów i jurystów, później Hadrian VI, który u szczytu luteraństwa w 1522 roku odważył się przyznać do historycznych i współczesnych win swego Kościoła, następnie Benedykt XIV, którego szczere człowieczeństwo uczyniło wrażenie nie tylko na Wolterze, wreszcie Jan XXIII, który pokazał, że papież, jeżeli zechce, może być równocześnie ojcem i bratem wszystkich ludzi, a także Jan Paweł I, który błysnąwszy jak meteor ocieplił klimat watykański przynajmniej na kilka tygodni.Jednakże te humanitarne próby zawsze spełzały na niczym.Celestyn, zaniedbanym wyglądem odbijający od swego otoczenia, nie umiejący mówić po łacinie i nie mający pojęcia o zgranym systemie zarządzania kościelnego tych czasów, szybko się przewrócił.Przeszedł do historii jako papież, który próbował rządzić nie przyznaną urzędowi swemu pełnią władzy, tylko szlachetną prostotą.Jego gwahowny następca - w przeciwieństwie do niego z aprobatą cytowany jeszcze kilkadziesiąt lat temu przez Piusa XII - Bonifacy VIII zmusił go brutalnie do abdykacji.I jak gdyby tego nie było dosyć, wsadzono go jeszcze do więzienia jako tchórza, który zawiódł w zetknięciu z realiami papiestwa.Po Celestynie V pozostał zamęt jeszcze większy od tego, który poprzedzał jego wybór.Sen o czystym i obyczajnym papieżu - raz po raz marzycielsko przytaczany przez "heretyków" takich jak Hus, Savonarola i Luter - pozostał utopią.Zwyciężyła naga władza i jej synonim, prawo kanoniczne: Bonifacy VIII wyniósł je na zawrotne wyżyny absolutnego prymatu papiestwa w Kościele i na świecie.Tylko tyle.I tak pozostało przez stulecia.Hadrian VI, który poważył się na kolejną próbę przeciwstawienia się rzeczywistości swego urzędu, zmarł po rządach trwających półtora roku.Rzym cieszył się z jego śmierci tak samo, jak wyszydzał był styl rządów tego papieża.Podług Jakoba Burckhardta ówcześni spece od stosunków publicznych uporali się z nieszczęsnym przypadkiem Hadriana, uzgodniwszy między sobą, że "będą go traktować wyłącznie ze strony groteskowej".I znów odczekano stulecia.O Benedykcie XIV nie wspomina już nikt odpowiedzialny, mimo że ten również i z prawem doskonale obyty papież (ostatni przed Wojtyłą, który pisywał prywatne książki) zasłużył sobie na coś więcej niż przypomnienie.Papieżowi temu - "bardzo przypominającemu Jana XXIII", jak pisze historyk Hans Kühner - przydarzyło się niemal to samo, co Janowi XXIII, który dla wielu jest już tylko zjawiskiem na marginesie historii, dla większości pasterzy Kurii zaś tylko kolejnym nieszczęśliwym wypadkiem przy pracy.Jan Paweł II, w sposób zwracający uwagę, prawie nigdy nie nazywa swojego poprzednika wielkim.w przeciwieństwie do swych zachwytów nad "niezapomnianym" Pawłem VI.Watykańska codzienność odrobiła wszystkie wysiłki charyzmatyków, a oparło się tylko tradycyjne prawo kościelne.W ostatnich latach główną treścią kościelnej troski o prawo coraz to bardziej staje się zachowanie w każdym szczególe dotychczasowego stanu posiadania.Reformatorskie porywy zastępuje się hasłami przetrwania.Mogą sobie pogratulować ci wszyscy, którzy tak i nie inaczej widzieli to, co nadchodzi.Pod rządami Wojtyły przewidywania ich sprawdzały się, krok za krokiem.Normalne modele organizacji potwierdzały swą wieczną aktualność.W prawodawstwie Kościoła jako instytucji nie dało się zmienić nic, co wychodziłoby poza drobne poprawki kosmetyczne.I nie był to przypadek, lecz premedytacja.Co prawda Jan XXIII wymienił reformę prawa kościelnego jednym tchem ze wspaniałym planem Soboru.Nie chciał, aby wyniki Drugiego Soboru Watykańskiego zmarniały w puste deklaracje, które można by w kółko cytować, lecz nie przynoszące ze sobą właściwie żadnej odnowy w kościelnej codzienności.Jednakże nastawiony na duszpasterstwo Sobór nie przejmował się zbytnio kwestią ustaleń prawnych.Byłyby one nadzwyczaj pracochłonne i ponad siły większości biskupów, ojców Soboru.Drobiazgowa robota, którą niemal żaden biskup nie potrafiłby albo nie chciałby się zajmować, miała być kształtowana w oparciu o słynnego ducha Soboru, ale przez komisje, w których głos nadal zachowaliby dotychczasowi eksperci od prawa.Zaproszeni dodatkowo biskupi Kościoła światowego po prostu za mało się wyznawali w tej skomplikowanej materii.Papież Wojtyła, mający wprowadzać w życie to rzekomo nowe prawo kościelne, w ogóle nie miał o tym pojęcia.Można mu wiele zarzucić, ale z faktu, że nie jest ekspertem w dziedzinie norm prawa kościelnego, nie można mu czynić zarzutu.Ma ważniejsze sprawy na głowie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript