Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cofnęła się, ginąc niemal w ciem­nościach, tylko jej białe oczy świeciły w mroku.Po chwili dodała, Jeśli chcesz, możesz przejść przez moje mieszkanie, stąd przedostaniesz się do siebie.Dziewczyna w ciemnych okularach chciała podziękować, powiedzieć, Nie trzeba, po co, nie warto, przecież nie ma tam moich rodziców, ale nagle poczuła nieodpartą chęć ujrzenia swego pokoju, Co za bzdury, zaśmiała się w duchu, Jestem ślepa i chcę zobaczyć moje mieszkanie, ale mogę przynajmniej dotknąć ścian, narzuty na łóżku, dotknąć ręką poduszki, gdzie kładłam moją biedną, skołataną głowę, pogładzić meble, może na komodzie stoi jeszcze wazon z kwiatami, chyba że staruszka strąciła go, przeszukując mieszkanie, wściekła, że nie znalazła tam nic do jedzenia.Dobrze, jeśli pani pozwoli, skorzystam z tej propozycji, powiedziała po namyśle, Bardzo pani dziękuję, Wejdź, dziecko, ale pamię­taj, że jedzenia tam nie znajdziesz, a ja sama mam tak niewiele, że dla mnie ledwo starczy, poza tym ty i tak nie wzięłabyś tego do ust, pewnie nie lubisz surowego mięsa, Proszę się nie martwić, mamy co jeść, Macie jedzenie, spytała, W takim razie w zamian za uprzejmość powinniście mi go trochę odstąpić, Oczywiście, proszę się nie martwić, uspokoiła ją żona lekarza.Kiedy minęły korytarz, owionął je smród nie do zniesienia.Podłoga słabo oświet­lonej kuchni usłana była skórami z królika, pierzem, kośćmi, w naczyniu pełnym zaschniętej krwi leżały kawałki przeżutego mięsa.Czym pani karmi kury i króliki, spytała żona lekarza, Kapustą, zielskiem, odpadkami, odparła staruszka, Jakimi odpadkami, przecież kury i króliki nie jedzą mięsa, Króliki jeszcze nie, ale kury już się na nie rzucają, zwierzęta są jak ludzie, do wszystkiego potrafią się przyzwyczaić.Staruszka poruszała się pewnie, ani razu się nie potknęła, odsunęła krzesło, które jej zawadzało, tak jakby widziała, po czym wskazała ręką wyjście ewakuacyj­ne, Tamtędy, uważajcie, jest ślisko i schody się chwieją, A drzwi, Wystarczy je lekko popchnąć, tu macie klucze, Ależ to moje klucze, chciała krzyknąć dziewczyna w ciem­nych okularach, ale natychmiast pomyślała, że i tak na nic jej się nie przydadzą, jeśli rodzice lub ktokolwiek, kto był w ich domu, zabrał klucze od drzwi wejściowych.Nie może przecież nachodzić staruszki za każdym razem, gdy będzie chciała wejść lub wydostać się z mieszkania.Poczuła skurcz w sercu, być może ze wzruszenia, że zaraz znajdzie się w swoim domu, może na myśl, że nie zastanie w nim rodziców, a może z zupełnie innego powodu.W kuchni panował porządek, jedynie meble pokrywała cienka warstwa kurzu, na szczęście deszcz oczyścił powie­trze, na czym skorzystały także wielkie głowy kapusty i wszelka roślinność.Gdy żona lekarza wyjrzała przez okno, zobaczyła zarośnięty ogród, który przypominał miniaturową dżunglę.Ciekawe, czy są tu króliki, może nadal siedzą w klatkach i czekają, aż ślepa ręka poda im liść kapusty, a potem mimo ich rozpaczliwego wyrywania się, wyciągnie je za uszy po to, aby drugą dłonią zadać śmiertelny cios, miażdżąc czaszkę i kręgosłup.Dziewczyna znała rozkład mieszkania, więc poruszała się pewnie i swobodnie jak jej sąsiadka z dołu, ani razu nie potknęła się i nie zawahała.Łóżko rodziców było nie zasłane, pewnie wywlekli ich z domu o świcie.Dziewczyna rzuciła się na poduszki i wybuchnęła płaczem.Żona lekarza usiadła obok.Nie płacz, powiedziała, Cóż innego mogła wymyślić, żadne łzy nie pomogą, gdy wszystko straciło dawny sens.W pokoju dziewczyny na komodzie stały uschnięte kwiaty, woda z wazonu wyparowała.Jej dłonie po omacku błądziły po suchych płatkach, jakby chciały się upewnić, czy rzeczywiście życie jest takie kruche.Żona lekarza otworzyła okno i wyjrzała na ulicę, jej podopieczni siedzieli na chodniku i cierpliwie czekali, jedynie pies pocieszyciel zareagował na cichy dźwięk i podniósł łeb.Niebo znów zasnuło się chmurami i pociemniało, zbliżał się wieczór.Żona lekarza pomyślała, że mogą przenocować w mieszkaniu dziewczyny, choć zdawała sobie sprawę, że staruszka z dołu nie będzie zachwycona przemarszem tylu osób przez jej dom.Poczuła na ramieniu rękę dziewczyny w ciemnych okularach.Znalazłam klucze, wisiały na haku, rodzice musieli o nich zapomnieć, powiedziała.Tak więc problem sam się rozwiązał, nie musiała narażać grupy na utyskiwania sąsiadki, mogli wejść głównymi drzwiami.Pójdę po nich, powiedziała żona lekarza, Jak to dobrze, że możemy przenocować w mieszkaniu, a nie na ulicy, Może pani spać z mężem w łóżku moich rodziców, zapropono­wała dziewczyna w ciemnych okularach, Później się zastanowimy, Tutaj ja decyduję, to mój dom, Masz rację, będzie, jak zechcesz, żona lekarza przytuliła dziewczynę, po czym zeszła po resztę grupy.Szli podnieceni, roz­mawiając głośno, co chwila potykając się o stopnie, chociaż ostrzegła ich, że między kolejnymi podestami jest po dziesięć stopni.Można było pomyśleć, że to grupa roz­bawionych gości przybyłych z wizytą.Na końcu spokojnie kroczył pies pocieszyciel, który zachowywał się tak, jakby całe życie pilnował ludzi.Dziewczyna w ciemnych okula­rach stała na klatce schodowej i spoglądała w dół jak gospodyni, która sprawdza, kto idzie, obcy czy swój, jeśli swój, przywita go ciepłym słowem, przecież mówi się, że przyjaciół poznaje się nawet z zamkniętymi oczami.Wejdźcie, proszę, powie, Czujcie się jak u siebie w domu.Słysząc hałas staruszka z pierwszego piętra wyjrzała przez szparę w drzwiach w obawie, że to znów jakaś banda ślepców szukających noclegu.Zwykle się nie myliła.Kto idzie, spytała.To moi znajomi, uspokoiła ją z góry dziewczyna w ciemnych okularach.Staruszka nie kryła zaskoczenia.Jak ona tam weszła, zastanawiała się, dopiero po chwili zrozumiała, że przez nieuwagę zostawiła klucze w mieszkaniu dziewczyny.Była zła na siebie, że popełniła takie głupstwo, straciła tym sposobem wyłączne prawo do mieszkania, którego od miesięcy była jedyną lokatorką.Nie mogąc inaczej wyładować złości, otworzyła szerzej drzwi i zawołała, Pamiętajcie, że obiecaliście dać mi coś do jedzenia.Jednak wszyscy byli tak zajęci, że nikt jej nie odpowiedział, żona lekarza prowadziła ślepców, a dziew­czynę w ciemnych okularach całkowicie pochłonęła rola gospodyni.Staruszka krzyknęła ze złością, Słyszycie, co mówię, ale ten nagły wybuch rozjuszył psa, który rzucił się na nią ujadając tak, że aż się zatrzęsła cała klatka schodowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript