Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed zatwierdzeniem nominacji kazano mi się poddać serii ba­dań, które zajęły półtora dnia i odbywały się na Manhattanie w prywatnej klinice prowadzonej przez dwóch profesorów Uni­wersytetu Columbia.Wyglądało to dość sympatycznie.Więk­szość testów była dla mnie nowa; o kilku nigdy przedtem nie słyszałem.Należało do nich kończenie zdań, próba, która wpra­wiała mnie w zakłopotanie z powodu dużej liczby teoretycz­nych możliwości i jednocześnie bawiła jako zgadywanka, a tak­że Test Apercepcji Tematycznej, TAT, który przynajmniej jeśli o mnie chodzi, chwilami stanowił szczególne wyzwanie, a chwilami głęboko poruszał.Test Rorschacha był silnym kataizatorem i przystępując doń, natężałem z rozkoszą wszystkie zmysły niczym koń kwaleryjski na początkowe dźwięki trąbki.Przypuściłem atak na pierwszą kartę i z miejsca zacząłem opowiadać o różnych siłach, których interakcję widziałem jak na dłoni w kolejnych plamach atramentu, nie przedstawiając, je­stem tego pewien, ani jednej oryginalnej interpretacji, lecz dy­wagując na temat każdej, aż zabrakło mi tchu lub prowadzący test zaczynał się niecierpliwić i przechodziliśmy dalej.Nawija­łem równo - wesoły i niezmordowany - aż do momentu, gdy na­trafiłem na kartę numer cztery lub pięć, pierwszą, na której znaj­dowała się kolorowa plama, i zaskoczony wpadłem w stan kom­pletnego osłupienia.Po mojej elokwencji nie zostało ani śladu.Zdrętwiałem.Ta pierwsza kolorowa karta nosi miano „koloro­wego szoku", o czym dowiedziałem się z podręcznika, który wy­pożyczyłem czym prędzej w lokalnej bibliotece, i przynajmniej w moim wypadku nazwa okazała się właściwa.(Jeśli chodzi o innych chyba również, bo inaczej skąd by się wzięła?).Od tego momentu kontynuowałem bardzo ostrożnie, o wiele mniej pewny siebie.Niedługo przedtem zadałem sobie wreszcie trud, by zapytać siostrę o przyczynę śmierci ojca.Wykupując swoje pierwsze ubezpieczenie na życie - miałem w końcu żonę i dwoje dzieci - trafiłem w formularzu na rubrykę, w której trzeba było podać przyczynę jego zgonu.Byłem zaskoczony i zawstydzony, zgadywałem bowiem, iż moja niewiedza wy­nikła z faktu, że nigdy nie chciałem tego wiedzieć.Przyczyną śmierci, jak już powiedziałem, był wewnętrzny krwotok, który nastąpił po wycięciu wrzodu żołądka, i myliłem się wcześniej, sądząc, że ojciec był pacjentem Coney Island Hospital.Całkiem niedawno dowiedziałem się od Sylvii, że leżał na oddziale Co­lumbia Presbyterian Hospital na Manhattanie, kawał drogi me­trem z Coney Island i to właśnie Sylvia, wtedy trzynastoletnia, towarzyszyła matce do szpitala, kiedy dowiedziały się o jego śmierci.Trzeba było jechać linią ekspresową BMT aż do ostat­niej stacji na Times Square i potem przesiąść się na linię IRT.Ale są dwie linie IRT: jedna biegnie w górę Manhattanu do sta­cji przy szpitalu; druga skręca w stronę Bronxu i kończy się gdzieś za miastem, przy granicy hrabstwa Westchester.Sylvia nigdy nie była tak daleko od domu.Makabryczny pech chciał, że wybrała złą linię, i owdowiała matka ze swą kilkunastoletnią córką jechały do szpitala po odbiór świadectwa zgonu dwie go­dziny dłużej, niż powinny.Na tych kartach Rorschacha, które są kolorowe, dominuje, pa­miętam (albo wydaje mi się, że pamiętam), barwa czerwona, w plamach o różnej intensywności i kształcie.I na tej pierwszej karcie, kiedy już ochłonąłem z szoku, a także na następnych, tak naprawdę widziałem tylko krew, krew i amputowane lub wycięte części ciała, ludzkie organy.Gdy co jakiś czas pokazywano mi kawałek zieleni, próbowałem udawać, że widzę kwiat albo owoc, w głębi serca wiedziałem jednak, że to nieprawda, i brakowało mi siły przekonywania.Regularność tych makabrycznych reakcji wprawiła mnie w takie zakłopotanie i zażenowanie, że poczułem się zmuszony zwrócić z nerwowym śmiechem uwagę, iż zdaję sobie sprawę z ich chorobliwej powtarzalności.(Przy prezentacji czarno-białych kart miałem podobny, choć mniejszy dylemat z symbolami genitalnymi: nie chciałem, żeby prowadzący test pomyślał, że boję się je zobaczyć; z drugiej strony nie chciałem, żeby doszedł do wniosku, że widzę ich zbyt dużo).Po zaliczeniu testów czekała nas długa rozmowa.Nastrój był; swobodny.W trakcie wymiany zdań wspomniałem naturalnie, że piszę powieść, na którą podpisałem już kontrakt z wydawcą.O czym jest ta powieść? Do tej pory skręcam się na myśl o tym pytaniu (i wciąż niesamowicie się cieszę, że nigdy nie musiałem pisać recenzji „Paragrafu 22" ani notki na jego okładkę).Akcja toczy się pod koniec drugiej wojny światowej — tyle mniej wię­cej mogłem powiedzieć, nie mijając się z prawdą- i opowiada o ludziach z amerykańskiej eskadry bombowców stacjonują­cych na wyspie niedaleko włoskiego wybrzeża.I przysięgam, że dopiero wówczas, próbując o tym sensownie mówić, zdałem sobie po raz pierwszy sprawę, jak uporczywie skupiam się na ponurych detalach ludzkiej śmiertelności, na chorobach, wy­padkach, groteskowych okaleczeniach.Znowu nurzałem się w czerwieniach i różach kolorowych kart Rorschacha, we krwi, w śmierci takich postaci, jak Kid Sampson, Snowden, a nawet mój bezbarwny żołnierz w bieli.Od początku, od drugiego roz­działu, starałem się ściśle trzymać nakreślonego wcześniej kon­spektu, ale aż do tego momentu nie uświadamiałem sobie, ile jest w nim krwawych scen.Zdecydowanie za dużo, jak na po­wieść, którą wiele osób uznało później za najśmieszniejszą, ja­ką w życiu przeczytali.Uderzyło mnie później - nie mogło uderzyć już wtedy - że w „Paragrafie 22", wszystkich moich następnych powieściach oraz jedynej napisanej przeze mnie sztuce rozwiązanie akcji po­przedzone jest w przedostatnim rozdziale śmiercią jakiejś po­staci, która nie jest jednak głównym bohaterem.W „Paragrafie 22" śmierć Snowdena, który zginął czterysta stron wcześniej -zginął w gruncie rzeczy, zanim zaczęła się w ogóle akcja powie­ści - opisana jest dokładnie dopiero w przedostatnim rozdziale.A w mojej ostatniej książce, „Ostatnim rozdziale", śmierć Lewisa relacjonowana przez jego żonę poprzedza surrealistyczną katastrofę w finale, chociaż Yossarian wcale w niej nie ginie.Nawet w poprzedniej powieści „Namaluj to" - pisząc ją, zda­wałem już sobie sprawę z istnienia tego stałego wzorca i próbowałem z nim zerwać - śmierć Sokratesa, o której opowiada Pla­ton w „Krytonie" (mnie oczywiście w tłumaczeniu), prawie wbrew mojej woli zapowiada finałowe kilka stron.I słuchajcie uważnie: w tej książce, ku swojemu zaskoczeniu, robię dokład­nie to samo! Nie zerwałem z tą regułą.Nie wiem, dlaczego tak się dzieje - nie wynika to z żadnej estetycznej ani filozoficznej zasady.Zaryzykowałbym tezę, że każdy osobnik bez względu na to, jak wielką jest obdarzony kreatywnością, ma swój własny charakter pisma i może swobodnie tworzyć tylko w granicach swojej natury.Powieści innych pisarzy, podobnie jak dojrzałe utwory klasycznych kompozytorów, są do siebie bardziej po­dobne, niż chcielibyśmy sądzić.Zdałem sobie sprawę z czegoś jeszcze.Kiedy przedstawiam czułe stosunki między dwiema osobami, dotyczą one na ogół ojca i dziecka, tak jak w „Coś się stało" oraz w „Bóg wie", gdzie najbardziej przykre wspomnienia króla Dawida dotyczą śmierci jego syna Absaloma oraz noworodka narodzonego ze związku z Batszewą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript