[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Odpowiedziałem również szeptem:- Niemożliwe.Drzwi są zamknięte i Teresa ma klucz.Bardzo oględnie spytała:- Czy widział pan wieczorem Teresę?- Tak - przyznałem jeszcze bez złych przeczuć.Pozostawiłem ją w pracowni ścielącą łóżko dla gościa.- Dla tego jakobina? - rzekła takim tonem, jakim się przytakuje wariatom.- Wolę już od razu powiedzieć, że ten człowiek jest Hiszpanem i - o ile się zdaje - zna panią z bardzo dawnych czasów…Spojrzałem jej w twarz.Była niezmiernie skupiona, niezmiernie strwożona.Co do mnie, nie miałem już żadnej wątpliwości, kim jest ten człowiek, i żywiłem nadzieję, że ona słowa moje zrozumie.Ale zanadto była widać poruszona i znękana, by móc powiązać myśli.Czuła tylko, że w powietrzu jest coś złego.Nachylając się ku niej ostrożnie szepnąłem jej na ucho:- Nazywa się Ortega.Spodziewałem się, że to nazwisko sprawi wrażenie, ale nie przewidziałem tego, co się stało.Z błyskawiczną, odruchową zręcznością młodego zwierza zeskoczyła z kanapy pozostawiając na niej pantofle i jednym susem znalazła się na środku pokoju.Siła oraz instynktowna pewność tego skoku miały w sobie coś zdumiewającego.Stanęła lekko na bosych nogach, ani na mgnienie oka nie tracąc równowagi, i zastygła w nagłym bezruchu.To znieruchomienie trwało zaledwie sekundę, po czym zawirowała jak szalona i rzuciła się w stronę pierwszych dostrzeżonych drzwi.Mojej zręczności wystarczyło zaledwie na to, by uchwycić ją za.brzeg futra, wreszcie ująć wpół, zanim zdążyła wysunąć się z futra.Przez cały czas powtarzała z zaciekłością: «Nie, nie, nie!» Skorzystałem z krótkiej chwili, w której jakby zasłabła w moich ramionach, i ściągnąłem ją z powrotem na środek pokoju, a widząc, że usiłuje się wyzwolić, natychmiast uwolniłem ją z uścisku.Z twarzą pochyloną ku mojej, lecz widocznie nie zdając sobie sprawy, na kogo patrzy, powtórzyła znów dwukrotnie: «Nie! Nie!» - tonem tak rozdzierającym, że mógł był wycisnąć łzy z moich oczu i kazał mi żałować, żem od razu mię uśmiercił cnego Ortegi.Po krótkiej chwili Dona Rita obróciła się nagle i zwijając oburącz rozpuszczone włosy poczęła je upinać przed jednym ze wspaniałych zwierciadeł.Szerokie rękawy futra spłynęły z jej białych ramion.Zręcznym ruchem, przypominającym prostopadłe pchnięcie sztyletu, przebiła gęsty zwój iskrzących się, rdzawych włosów złotą strzałą, którą dostrzegła na marmurowej konsoli.Odskoczyła od lustra powtarzając gorączkowo: «Wydostać się, wydostać się z tego domu!» Wpatrzona w jeden punkt wzrokiem strasznym, nieprzytomnym, usiłowała mnie wyminąć, gdy ja rozpostartymi rękami zagradzałem jej drogę.W końcu udało mi się uchwycić ją za ramiona.Półprzytomny z rozpaczy począłem nią gwałtownie potrząsać.Gdyby się wtedy mię uspokoiła, serce by mi pękło.- Nie puszczę cię, tu zostaniesz - rzuciłem jej szeptem w samą twarz.Zdawało mi się, że mnie poznaje uspokojona; stanęła mocno nią swych białych stopach, opuściła ręce i wyszeptała z przejmującą rozpaczą:- O, George, nie mogę, nie mogę - wszystko, tylko nie Ortega.Ogrom męki nagromadzonej przez lata drżał w jej głosie.Była wzruszająca i bezbronna jak opuszczone dziecko.Co można było zrobić? Jak ją uciszyć? Nie podobna było przecież głaskać ją po głowie, posadzić sobie na kolana i podsunąć jej czekoladkę czy książkę z obrazkami.Poczułem się całkowicie bezradny.- No tak, Ortega.I cóż z tego? - mruknąłem z ogromną pewnością siebie.VIIW głowie mi się kręciło.Dona Rita załamała się całkowicie.Pozostał w niej jednak silny instynkt życia, pozostał chaos uczuć i wrażeń podsycanych przez wrodzoną żywotność.Mnie zaś zabrakło jakiejkolwiek myśli przewodniej.Jedyną nadzieją, na której jeszcze mogłem coś budować, było przypuszczenie, że Ortega nie wie o niczym.Szeptem podzieliłem się tą myślą z Doną Ritą.Ale ona potrząsnęła tylko głową jak niepocieszone dziecko i cicho mi odszepnęła: - Teresa musiała mu powiedzieć.Słowa: «Co znowu», nie przeszły mi przez gardło, gdyż nie można się było łudzić; słyszeliśmy łoskot, i ten łoskot pochodził z sali fechtunkowej.Znałem ten pokój.Nie było w nim nic, co by mogło wydać tego rodzaju dźwięk, nawet przy największym natężeniu wyobraźni ze strony nadsłuchujących.W jednym końcu pokoju był stół, a nad nim długie lustro;Z chwilą jednak gdy Blunt zabrał ze sobą wszystko, co stanowiło ekwipunek polowy, nie pozostał na konsoli ani jeden przedmiot, który by mógł w niewytłumaczony sposób wydać podobny odgłos.Na jednej ze ścian znajdował się skomplikowany aparat z grubych miedzianych rur, a poniżej olbrzymia wanna wpuszczona w podłogę.Na obu ścianach wzdłuż pokoju rozwieszone były maty, pod którymi stały długie, wąskie ławki pokryte skórą i przytwierdzone do muru.To było wszystko.Drzwi prowadzące do pracowni były zamknięte, a klucz był u Teresy.Więc i ja również niezależnie od Rity, doszedłem do przekonania, że Teresa uprzedziła Ortegę o obecności siostry.Uświadomiłem sobie kolejność wydarzeń, doskonale skoordynowanych i zmierzających do takiego właśnie rozwiązania.Teresa musiała mu powiedzieć! Oczyma wyobraźni zobaczyłem te dwie tak niepodobne do siebie głowy dwojga niebezpiecznych wariatów, jak nachylają się ku sobie i szepczą tajemnicze słowa przesycone chciwością, fanatyzmem i zawiścią, jak ukuwają cały spisek z poczuciem całkowitego bezpieczeństwa i w przekonaniu, że sama Opatrzność to zrządziła.Takie przynajmniej musiało być przekonanie Teresy.Wyobrażała sobie zapewne, że to właśnie Opatrzność wyprowadziła mnie z domu na całą noc.Pod wpływem tych myśli ocknął się we mnie jedyny w tym gronie przytomny człowiek, odzyskałem bowiem zupełne panowanie nad swymi władzami umysłowymi.Siedząc kolejność wydarzeń zobaczyłem - tak wyraźnie, jakbym oglądał obraz na ścianie - Teresę wciskającą w podnieceniu klucz w rękę Ortegi, tego zamożnego, imponującego, cnotliwego kuzyna, w nadziei, że on potrafi narzucić Ricie swoją wolę i uczynić z siebie ofiarę, by pozyskać błogosławieństwo Tego, którego oko.przenika wszystkie ludzkie uczynki.Widok tych dwojga skradających się z kluczem w ręku do drzwi pracowni wydał mi się okropnym połączeniem fanatyzmu i obłędu.Któż bowiem mógł wątpić, że tylko obłędowi można było przypisać obecny wygląd Ortegi budzący jednocześnie litość i strach? Co do mnie, nie zaprzeczam, że rozumiałem dokładnie - choć nie w całej rozciągłości - naturę jego cierpienia.Pomimo iż byłem bardzo młody, potrafiłem już przejrzeć na wylot to śmieszne, ciemne indywiduum.Spotkanie się ze mną - z człowiekiem będącym w jego mniemaniu jednym z obecnych kochanków Rity - kobiety, która ściągnęła nań jeszcze w dzieciństwie przekleństwo bogów - było dla mego czymś jak przeważający ciężarek rzucony na chwiejną szalę.Niewątpliwie byłbym bardzo bliski śmierci w tym «Grand Salon» modnej «Maison Dorée», gdyby jego cierpienie nie było doszło do tak ostrego stanu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|